Sposob

Na jastrzebie i kanie, albo nowy srodek

Wychowywania drobiu - byl to ow ogrodek.

Jakoz zaledwie kogut, co odprawia warty,

Stanie i nieruchomie dzierzac dziob zadarty,

I glowe grzebieniasta pochyliwszy bokiem,

Aby tym lacniej w niebo mogl celowac okiem,

Dostrzeze wiszacego jastrzebia srod chmury,

Krzyknie - zaraz w ten ogrod chowaja sie kury,

Nawet gesi i pawie, i w naglym przestrachu

Golebie, gdy nie moga schronic sie na dachu.

Teraz w niebie zadnego nie widziano wroga,

Tylko skwarzyla slonca letniego pozoga,

Od niej ptaki w zbozowym ukryly sie lasku;

Tamte leza w murawie, te kapia sie w piasku.

Srod ptaszych glow sterczaly glowki ludzkie male,

Odkryte; wlosy na nich krotkie, jak len biale;

Szyje nagie do ramion; a pomiedzy niemi

Dziewczyna glowa wyzsza, z wlosami dluzszemi;

Tuz za dziecmi paw siedzial i pior swych obrecze

Szeroko rozprzestrzenil w roznofarbna tecze,

Na ktorej glowki biale, jak na tle obrazku,

Rzucone w ciemny blekit, nabieraly blasku,

Obrysowane wkolo kregiem pawich oczu

Jak wiankiem gwiazd, swiecily w zbozu jak w przezroczu,

Pomiedzy kukuruzy zlocistymi laski

I angielska trawica posrebrzana w paski,

I szczyrem koralowym, i zielonym slazem,

Ktorych ksztalty i barwy mieszaly sie razem

Niby krata ze srebra i zlota pleciona,

A powiewna od wiatru jak lekka zaslona.

Nad gestwa roznofarbnych klosow i badylow

Wisiala jak baldakim jasna mgla motylow

Zwanych babkami, ktorych poczworne skrzydelka,

Lekkie jak pajeczyna, przejrzyste jak szkielka,

Gdy w powietrzu zawisna, zaledwo widome,

I chociaz brzecza, myslisz, ze sa nieruchome.

Dziewczyna powiewala podniesiona w reku

Szara kitka, podobna do pior strusich peku;

Nia zdala sie oganiac glowki niemowlece

Od zlotego motylow deszczu. W drugiej rece

Cos u niej rogatego, zlocistego swieci,

Zdaje sie, ze naczynie do karmienia dzieci,

Bo je zblizala dzieciom do ust po kolei,

Mialo zas ksztalt zlotego rogu Amaltei.

Tak zatrudniona, przeciez obracala glowe

Na pamietne szelestem krzaki agrestowe,

Nie wiedzac, ze napastnik juz z przeciwnej strony

Zblizyl sie, czolgajac sie jak waz przez zagony;

Az wyskoczyl z lopucha. Spojrzala - stal blisko,

O cztery grzedy od niej, i klanial sie nisko.

Juz glowe odwrocila i wzniosla ramiona,

I zrywala sie leciec jak kraska sploszona,

I juz lekkie jej stopy wionely nad lisciem,

Kiedy dzieci, przelekle podroznego wnisciem

I ucieczka dziewczyny, wrzasnely okropnie;

Poslyszala, uczula, ze jest nieroztropnie

Dziatwe mala, przelekla i sama porzucic:

Wracala wstrzymujac sie, lecz musiala wrocic,

Jak niechetny duch, wrozka przyzwany zakleciem;

Przybiegla z najkrzykliwszym bawic sie dziecieciem,

Siadla przy niem na ziemi, wziela je na lono,

Drugie glaskala reka i mowa pieszczona;

Az sie uspokoily, objawszy w raczeta

Jej kolana i tulac glowki jak piskleta

Pod skrzydlo matki. Ona rzekla: 'Czy to pieknie

Tak krzyczec? czy to grzecznie? Ten pan was sie zleknie.

Ten pan nie przyszedl straszyc; to nie dziad szkaradny.

To gosc, dobry pan, patrzcie tylko, jaki ladny'.

Sama spojrzala: Hrabia usmiechnal sie mile

I widocznie byl wdzieczen jej za pochwal tyle;

Postrzegla sie, umilkla, oczy opuscila

I jako rozy paczek cala sie splonila.

W istocie byl to piekny pan: slusznej urody,

Twarz mial pociagla, blade, lecz swieze jagody,

Oczy modre, lagodne, wlos dlugi, bialawy;

Na wlosach listki ziela i kosmyki trawy,

Ktore Hrabia oberwal pelznac przez zagony,

Zielenily sie jako wieniec rozpleciony.

'O ty! - rzekl - jakimkolwiek uczcze cie imieniem,

Bostwem jestes czy nimfa, duchem czy widzeniem!

Mow! wlasna-li cie wola na ziemie sprowadza,

Obca-li wiezi ciebie na padole wladza?

Ach, domyslam sie - pewnie wzgardzony milosnik,

Jaki pan mozny albo opiekun zazdrosnik

W tym cie parku zamkowym jak zakleta strzeze!

Godna, by o cie bronia walczyli rycerze,

Bys zostala romansow heroina smutnych!

Odkryj mi, Piekna, tajnie twych losow okrutnych!

Znajdziesz wybawiciela - odtad twem skinieniem,

Jak rzadzisz sercem mojem, tak rzadz mym ramieniem'.

Wyciagnal ramie.

Ona z rumiencem dziewiczym,

Ale z rozweselonym sluchala obliczem.

Jak dziecie lubi widziec obrazki jaskrawe

I w liczmanach blyszczacych znajduje zabawe,

Nim rozezna ich wartosc, tak sie sluch jej piesci

Z dzwiecznemi slowy, ktorych nie pojela tresci.

Na koniec zapytala: 'Skad tu Pan przychodzi?

I czego tu po grzedach szuka Pan Dobrodziej?'

Hrabia oczy roztworzyl, zmieszany, zdziwiony,

Milczal, wreszcie, znizajac swej rozmowy tony:

'Przepraszam - rzekl - Panienko! Widze, zem pomieszal

Zabawy! Ach, przepraszam, jam wlasnie pospieszal

Na sniadanie; juz pozno, chcialem na czas zdazyc;

Panienka wie, ze droga trzeba wkolo krazyc,

Przez ogrod, zdaje mi sie, jest do dworu prosciej'.

Dziewczyna rzekla: 'Tedy droga Jegomosci;

Tylko grzad psuc nie trzeba; tam miedzy murawa

Sciezka'. - 'W lewo - zapytal Hrabia - czy na prawo?'

Ogrodniczka, podnioslszy blekitne oczeta,

Zdawala sie go badac, ciekawoscia zdjeta:

Bo dom o tysiac krokow widny jak na dloni,

A Hrabia drogi pyta? Ale Hrabia do niej

Chcial koniecznie cos mowic i szukal powodu

Rozmowy.

'Panna mieszka tu? blisko ogrodu?

Czy na wsi? Jak to bylo, zem Panny we dworze

Nie widzial? Czy niedawno tu? przyjezdna moze?'

Dziewcze wstrzasnelo glowa. - 'Przepraszam, Panienko,

Czy nie tam pokoj Panny, gdzie owe okienko?'

Myslil zas w duchu: Jesli nie jest heroina

Romansow, jest mlodziuchna, przesliczna dziewczyna.

Zbyt czesto wielka dusza, mysl wielka ukryta

W samotnosci, jak roza srod lasow rozkwita;

Dosyc ja wyniesc na swiat, postawic przed sloncem,

Aby widzow zdziwila jasnych barw tysiacem!

Ogrodniczka tymczasem powstala w milczeniu,

Podniosla jedno dziecie zwisle na ramieniu,

Drugie wziela za reke, a kilkoro przodem

Zaganiajac jak gaski, szla dalej ogrodem.

Odwrociwszy sie rzekla: 'Czy tez Pan nie moze

Rozbiegle moje ptastwo wpedzic nazad w zboze?'

'Ja ptastwo pedzac?' - krzyknal Hrabia z zadziwieniem.

Ona tymczasem znikla, zakryta drzew cieniem.

Chwile jeszcze z szpaleru przez majowe zwoje

Przeswiecalo cos na wskros, jakby oczu dwoje.

Samotny Hrabia dlugo jeszcze stal w ogrodzie;

Dusza jego, jak ziemia po slonca zachodzie,

Ostygala powoli, barwy brala ciemne;

Zaczal marzyc, lecz sny mial bardzo nieprzyjemne.

Zbudzil sie, sam nie wiedzac, na kogo sie gniewal;

Niestety, malo znalazl! nadto sie spodziewal!

Bo gdy zagonem pelznal ku owej pasterce,

Palilo mu sie w glowie, skakalo w nim serce;

Tyle wdziekow w tajemnej nimfie upatrywal,

W tyle ja cudow ubral, tyle odgadywal!

Wszystko znalazl inaczej. Prawda, ze twarz ladna,

Kibic miala wysmukla, ale jak nieskladna!

A owa pulchnosc licow i rumienca zywosc,

Malujaca zbyteczna, prostacka szczesliwosc!

Znak, ze mysl jeszcze drzemie, ze serce nieczynne.

Вы читаете Pan Tadeusz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×