kazano,

W zastepstwie gospodarza, w stodole na siano.

W pol godziny tak bylo glucho w calym dworze

Jako po zadzwonieniu na pacierz w klasztorze;

Cisze przerywal tylko glos nocnego stroza.

Usneli wszyscy. Sedzia sam oczu nie zmruza:

Jako wodz gospodarstwa obmysla wyprawe

W pole i w domu przyszla urzadza zabawe.

Dal rozkaz ekonomom, wojtom i gumiennym,

Pisarzom, ochmistrzyni, strzelcom i stajennym,

I musial wszystkie dzienne rachunki przezierac,

Nareszcie rzekl Woznemu, ze sie chce rozbierac.

Wozny pas mu odwiazal, pas slucki, pas lity,

Przy ktorym swieca geste kutasy jak kity,

Z jednej strony zlotoglow w purpurowe kwiaty,

Na wywrot jedwab czarny, posrebrzany w kraty;

Pas taki mozna rownie klasc na strony obie:

Zlota na dzien galowy, a czarna w zalobie.

Sam Wozny umial pas ten odwiazywac, skladac;

Wlasnie tym sie zatrudnial i konczyl tak gadac:

'Coz zlego, ze przenioslem stoly do zamczyska?

Nikt na tem nic nie stracil, a Pan moze zyska,

Bo przeciez o ten zamek dzis toczy sie sprawa.

My od dzisiaj do zamku nabylismy prawa,

I mimo cala strony przeciwnej zajadlosc

Dowiode, ze zamczysko wzielismy w posiadlosc.

Wszakze kto gosci prosi w zamek na wieczerze,

Dowodzi, ze posiadlosc tam ma albo bierze;

Nawet strony przeciwne wezwiemy na swiadki:

Pamietam za mych czasow podobne wypadki'.

Juz Sedzia spal. Wiec Wozny cicho wszedl do sieni,

Siadl przy swiecy i dobyl ksiazeczke z kieszeni,

Ktora mu jak Oltarzyk zloty zawsze sluzy,

Ktorej nigdy nie rzuca w domu i w podrozy.

Byla to trybunalska wokanda: tam rzedem

Staly spisane sprawy, ktore przed urzedem

Wozny sam glosem swoim przed laty wywolal

Albo o ktorych pozniej dowiedziec sie zdolal.

Prostym ludziom wokanda zda sie imion spisem,

Woznemu jest obrazow wspanialych zarysem.

Czytal wiec i rozmyslal: Oginski z Wizgirdem,

Dominikanie z Rymsza, Rymsza z Wysogierdem,

Radziwill z Wereszczaka, Giedrojc z Rodultowskim,

Obuchowicz z kahalem, Juracha z Piotrowskim,

Maleski z Mickiewiczem, a na koniec Hrabia

Z Soplica: i czytajac, z tych imion wywabia

Pamiec spraw wielkich, wszystkie procesu wypadki,

I staja mu przed oczy sad, strony i swiadki;

I oglada sam siebie, jak w zupanie bialym,

W granatowym kontuszu stal przed trybunalem;

Jedna reka na szabli, a druga do stola

Przywolawszy dwie strony: 'Uciszcie sie!' wola.

Marzac i konczac pacierz wieczorny, pomalu

Usnal ostatni w Litwie Wozny trybunalu.

Takie byly zabawy, spory w one lata

Srod cichej wsi litewskiej, kiedy reszta swiata

We lzach i krwi tonela, gdy ow maz, bog wojny,

Otoczon chmura pulkow, tysiacem dzial zbrojny,

Wprzaglszy w swoj rydwan orly zlote obok srebrnych,

Od puszcz libijskich latal do Alpow podniebnych,

Ciskajac grom po gromie: w Piramidy, w Tabor,

W Marengo, w Ulm, w Austerlitz. Zwyciestwo i Zabor

Biegly przed nim i za nim. Slawa czynow tylu,

Brzemienna imionami rycerzy, od Nilu

Szla huczac ku polnocy, az u Niemna brzegow

Odbila sie, jak od skal, od Moskwy szeregow,

Ktore bronily Litwe murami zelaza

Przed wiescia dla Rosyi straszna jak zaraza.

Przeciez nieraz nowina, niby kamien z nieba,

Spadala w Litwe; nieraz dziad zebrzacy chleba,

Bez reki lub bez nogi, przyjawszy jalmuzne,

Stanal i oczy wkolo obracal ostrozne.

Gdy nie widzial we dworze rosyjskich zolnierzy

Ani jarmulek, ani czerwonych kolnierzy,

Wtenczas, kim byl, wyznawal: byl legijonista,

Przynosil kosci stare na ziemie ojczysta,

Ktorej juz bronic nie mogl... Jak go wtenczas cala

Rodzina panska, jak go czeladka sciskala,

Zanoszac sie od placzu! On za stolem siadal

I dziwniejsze od basni historyje gadal.

On opowiadal, jako jeneral Dabrowski

Z ziemi wloskiej stara sie przyciagnac do Polski,

Jak on rodakow zbiera na Lombardzkiem polu;

Jak Kniaziewicz rozkazy daje z Kapitolu

I zwyciezca, wydartych potomkom Cezarow

Rzucil w oczy Francuzow sto krwawych sztandarow;

Jak Jablonowski zabiegl, az kedy pieprz rosnie,

Gdzie sie cukier wytapia i gdzie w wiecznej wiosnie

Pachnace kwitna lasy; z legija Dunaju

Tam wodz Murzyny gromi, a wzdycha do kraju.

Mowy starca krazyly we wsi po kryjomu;

Chlopiec, co je poslyszal, znikal nagle z domu,

Lasami i bagnami skradal sie tajemnie,

Scigany od Moskali, skakal kryc sie w Niemnie

I nurkiem plynal na brzeg Ksiestwa Warszawskiego,

Gdzie uslyszal glos mily: 'Witaj nam, kolego!'

Lecz nim odszedl, wyskoczyl na wzgorek z kamienia

I Moskalom przez Niemen rzekl: 'Do zobaczenia!'

Tak przekradl sie Gorecki, Pac i Obuchowicz,

Piotrowski, Obolewski, Rozycki, Janowicz,

Mirzejewscy, Brochocki i Bernatowicze,

Kupsc, Gedymin i inni, ktorych nie policze;

Opuszczali rodzicow i ziemie kochana,

I dobra, ktore na skarb carski zabierano.

Czasem do Litwy kwestarz z obcego klasztoru

Przyszedl, i kiedy blizej poznal panow dworu,

Gazete im pokazal wypruta z szkaplerza;

Tam stala wypisana i liczba zolnierza,

I nazwisko kazdego wodza legijonu,

I kazdego z nich opis zwyciestwa lub zgonu.

Po wielu latach pierwszy raz miala rodzina

Wiesc o zyciu, o chwale i o smierci syna;

Bral dom zalobe, ale powiedziec nie smiano,

Po kim byla zaloba, tylko zgadywano

W okolicy; i tylko cichy smutek panow

Lub cicha radosc byla gazeta ziemianow.

Takim kwestarzem tajnym byl Robak podobno:

Czesto on z panem Sedzia rozmawial osobno;

Po tych rozmowach zawsze jakowas nowina

Rozeszla sie w sasiedztwie. Postac Bernardyna

Wydawala, ze mnich ten nie zawsze w kapturze

Chodzil i nie w klasztornym zestarzal sie murze.

Mial on nad prawym uchem, nieco wyzej skroni,

Blizne wycietej skory na szerokosc dloni

I w brodzie slad niedawny lancy lub postrzalu;

Ran tych nie dostal pewnie przy czytaniu mszalu.

Ale nie tylko grozne wejrzenie i blizny,

Lecz sam ruch i glos jego mial cos zolnierszczyzny.

Przy mszy, gdy z wzniesionymi zwracal sie rekami

Od oltarza do ludu, by mowic: 'Pan z wami',

To nieraz tak sie zrecznie skrecil jednym razem,

Jakby 'prawo w tyl' robil za wodza rozkazem,

I slowa liturgiji takim wyrzekl tonem

Do ludu, jak oficer stojac przed szwadronem;

Postrzegali to chlopcy sluzacy mu do mszy.

Spraw takze politycznych byl Robak swiadomszy

Nizli zywotow swietych, a jezdzac po kwescie,

Czesto zastanawial sie w powiatowem miescie;

Mial pelno interesow: to listy odbieral,

Ktorych nigdy przy obcych ludziach nie otwieral,

To wysylal poslancow, ale gdzie i po co,

Nie powiadal; czestokroc wymykal sie noca

Do dworow panskich, z szlachta ustawicznie szeptal

I okoliczne wioski dokola wydeptal,

I w karczmach z wiesniakami rozprawial niemalo,

A zawsze o tem, co sie w cudzych krajach dzialo.

Teraz Sedziego, ktory juz spal od godziny,

Przychodzi budzic; pewnie ma jakies nowiny.

Вы читаете Pan Tadeusz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×