KSIEGA DRUGA

ZAMEK Tresc:

Polowanie z chartami na upatrzonego - Gosc w zamku - Ostatni z dworzan opowiada historie ostatniego z Horeszkow - Rzut oka w sad - Dziewczyna w ogorkach - Sniadanie - Pani Telimeny anegdota petersburska - Nowy wybuch sporow o Kusego i Sokola - Interwencja Robaka - Rzecz Wojskiego - Zaklad - Dalej w grzyby!

Kto z nas tych lat nie pomni, gdy, mlode pachole,

Ze strzelba na ramieniu swiszczac szedl na pole,

Gdzie zaden wal, plot zaden nogi nie utrudza,

Gdzie przestepujac miedze, nie poznasz, ze cudza!

Bo na Litwie mysliwiec, jak okret na morzu,

Gdzie chcesz, jaka chcesz droga, buja po przestworzu!

Czyli jak prorok patrzy w niebo, gdzie w obloku

Wiele jest znakow widnych strzeleckiemu oku,

Czy jak czarownik gada z ziemia, ktora, glucha

Dla mieszczan, mnostwem glosow szepce mu do ucha.

Tam derkacz wrzasnal z laki, szukac go daremnie,

Bo on szybuje w trawie jako szczupak w Niemnie;

Tam ozwal sie nad glowa ranny wiosny dzwonek:

Rowniez gleboko w niebie schowany skowronek;

Owdzie orzel szerokim skrzydlem przez obszary

Zaszumial, straszac wroble jak kometa cary;

Zas jastrzab, pod jasnemi wiszacy blekity,

Trzepie skrzydlem jak motyl na szpilce przybity,

Az ujrzawszy srod laki ptaka lub zajaca,

Runie nan z gory jako gwiazda spadajaca.

Kiedyz nam Pan Bog wrocic z wedrowki dozwoli

I znowu dom zamieszkac na ojczystej roli,

I sluzyc w jezdzie, ktora wojuje szaraki,

Albo w piechocie, ktora nosi bron na ptaki;

Nie znac innych procz kosy i sierpa rynsztunkow

I innych gazet oprocz domowych rachunkow!

Nad Soplicowem slonce weszlo, i juz padlo

Na strzechy, i przez szpary w stodole sie wkradlo:

I po ciemnozielonym, swiezym, wonnym sianie,

Z ktorego mlodziez sobie zrobila poslanie,

Rozplywaly sie zlote, migajace pregi

Z otworu czarnej strzechy, jak z warkocza wstegi;

I slonce usta sennych promykiem poranka

Drazni, jak dziewcze klosem budzace kochanka.

Juz wroble skaczac swierkac zaczely pod strzecha,

Juz trzykroc gegnal gesior, a za nim jak echo

Odezwaly sie chorem kaczki i indyki,

I slychac bydla w pole idacego ryki.

Wstala mlodziez. Tadeusz jeszcze senny lezy,

Bo tez najpozniej zasnal; z wczorajszej wieczerzy

Wrocil tak niespokojny, ze o kurow pianiu

Jeszcze oczu nie zmruzyl, a na swym poslaniu

Tak krecil sie, ze w siano jak w wode utonal,

I spal twardo, az zimny wiatr w oczy mu wional,

Gdy skrzypiace stodoly drzwi otwarto z trzaskiem

I bernardyn ksiadz Robak wszedl z wezlastym paskiem,

'Surge, puer!' wolajac i ponad barkami

Rubasznie wywijajac pasek z ogorkami.

Juz na dziedzincu slychac mysliwskie okrzyki,

Wyprowadzaja konie, zajezdzaja bryki,

Ledwie dziedziniec taka gromade ogarnie;

Odezwaly sie traby, otworzono psiarnie;

Zgraja chartow, wypadlszy, wesolo skowycze;

Widzac rumaki szczwaczow, dojezdzaczow smycze,

Psy jak szalone cwalem smigaja po dworze,

Potem biega i klada szyje na obroze.

Wszystko to bardzo dobre polowanie wrozy.

Nareszcie Podkomorzy dal rozkaz podrozy.

Ruszyli szczwacze z wolna, jeden tuz za drugim,

Ale za brama rzedem rozbiegli sie dlugim;

W srodku jechali obok Asesor z Rejentem,

A choc na siebie czasem patrzyli ze wstretem,

Rozmawiali przyjaznie, jak ludzie honoru

Idac na rozstrzygnienie smiertelnego sporu;

Nikt ze slow zawzietosci ich poznac nie zdola;

Pan Rejent wiodl Kusego, Asesor Sokola.

Z tylu damy w pojazdach, mlodziency stronami,

Czwalujac tuz przy kolach, gadali z damami.

Ksiadz Robak po dziedzincu wolnym chodzil krokiem,

Konczac ranne pacierze; ale rzucal okiem

Na pana Tadeusza, marszczyl sie, usmiechal,

Wreszcie kiwnal nan palcem; Tadeusz podjechal;

Robak palcem po nosie dawal mu znak grozby:

Lecz mimo Tadeusza pytania i prosby,

Azeby mu wyraznie, co chce, wytlumaczyl,

Bernardyn odpowiedziec ni spojrzec nie raczyl,

Kaptur tylko nasunal i pacierz swoj konczyl;

Wiec Tadeusz odjechal i z goscmi sie zlaczyl.

Wlasnie wtenczas mysliwi smycze zatrzymali

I wszyscy nieruchomi w miejscach swoich stali;

Jeden drugiemu reka dawal znak milczenia,

A wszyscy obrocili oczy do kamienia,

Nad ktorym stal pan Sedzia; on zwierza obaczyl

I rak skinieniem swoje rozkazy tlumaczyl.

Pojeli wszyscy, stoja, a srodkiem po roli

Asesor i pan Rejent klusuja powoli;

Tadeusz, bedac blizszy, obudwu wyprzedzil,

Stanal obok Sedziego i oczyma sledzil.

Dawno juz nie byl w polu; na szarej przestrzeni

Trudno dojrzec szaraka, zwlaszcza wsrod kamieni.

Pokazal mu pan Sedzia; siedzial biedny zajac,

Plaszczac sie pod kamieniem, uszy nadstawiajac,

Okiem czerwonym spotkal mysliwcow wejrzenie

I, jakby urzeczony, czujac przeznaczenie,

Ze strachu od ich oczu nie mogl zwrocic oka

I pod opoka siedzial martwy jak opoka.

Tymczasem kurz na roli rosnie coraz blizej,

Pedzi na smyczy Kusy, za nim Sokol chyzy,

Tuz Asesor z Rejentem razem wrzasli z tylu:

'Wyczha! wyczha!' i z psami znikli w klebach pylu.

Kiedy tak za szarakiem goniono, tymczasem

Ukazal sie pan Hrabia pod zamkowym lasem.

Wiedziano w okolicy, ze ten pan nie moze

Nigdy nigdzie stawic sie w naznaczonej porze.

I dzis zaspal poranek, wiec na slugi zrzedzil;

Widzac mysliwcow w polu, czwalem do nich pedzil;

Surdut swoj angielskiego kroju, bialy, dlugi,

Polami na wiatr puscil; z tylu konno slugi

W kapeluszach jak grzybki, czarnych, lsniacych, malych,

W kurtkach, w butach stryflastych, w pantalonach bialych;

Slugi, ktore pan Hrabia tym ksztaltem odzieje,

Nazywaja sie w jego palacu dzokeje.

Czwalujaca czereda zleciala na blonia,

Gdy Hrabia ujrzal zamek i zatrzymal konia.

Pierwszy raz widzial zamek z rana i nie wierzyl,

Ze to byly tez same mury, tak odswiezyl

I upieknil poranek zarysy budowy;

Zadziwil sie pan Hrabia na widok tak nowy.

Wieza zdala sie dwakroc wyzsza, bo sterczaca

Nad mgla ranna; dach z blachy zlocil sie od slonca,

Pod nim blyszczala w kratach reszta szyb wybitych,

Lamiac promienie wschodu w teczach rozmaitych;

Nizsze pietra oblala tumanu powloka,

Rozpadliny i szczerby zakryla od oka.

Krzyk dalekich mysliwcow wiatrami przygnany,

Odbijal sie kilkakroc o zamkowe sciany:

Przysiaglbys, ze krzyk z zamku, ze pod mgly zaslona

Mury odbudowano i znow zaludniono.

Hrabia lubil widoki niezwykle i nowe,

Zwal je romansowemi; mawial, ze ma glowe

Romansowa; w istocie byl wielkim dziwakiem.

Nieraz pedzac za lisem albo za szarakiem,

Nagle stawal i w niebo pogladal zalosnie

Jak kot, gdy ujrzy wroble na wysokiej sosnie;

Czesto bez psa, bez strzelby blakal sie po gaju

Jak rekrut zbiegly; czesto siadal przy ruczaju

Nieruchomy, schyliwszy glowe nad potokiem,

Jak czapla wszystkie ryby chcaca pozrzec okiem.

Takie byly Hrabiego dziwne obyczaje;

Wszyscy mowili, ze mu czegos nie dostaje.

Szanowano go przeciez, bo pan z prapradziadow,

Bogacz, dobry dla chlopow,

Вы читаете Pan Tadeusz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×