kupil, podlozyli mu zacinajacy sie przydzialowy bubel. Innym razem podmienili kola w samochodzie, zeby sprawdzic, czy Abe zauwazy. Zauwazyl.

Ale wspolpracowali z nim.

Podczas sledztwa Sanders zachowywal sie jak czlowiek opetany. Byl pelen pasji, zaru i gniewu. Furii na niesprawiedliwosci tego swiata i na zasranych lobuzow o ptasich mozdzkach, ktorzy odbieraja zycie dobrym, uczciwym, ciezko pracujacym ludziom.

Moze inni detektywi nie doceniali wartosci porzadnego zszywacza, ale kazdy z nich wiedzial, co to gniew. Byl to wspolny mianownik, ktory ich laczyl.

Abe starannie zapakowal kanapka: przesunal ja na sam srodek trojkatnej serwetki, zlozyl rogi i mocno zawinal. Zwilzona chusteczka wytarl krople musztardy z blatu biurka. Na koniec wszystko wyrzucil.

Sprawa Hathawaya bolala go. Nie zeby wina lezala po stronie sedziego. Nakaz rewizji wypisany byl zbyt ogolnikowo, wiec policjanci probowali improwizowac. A to juz sie w obecnych czasach nie sprawdzalo. Swiatem zawladneli prawnicy i gliny musialy za kazdym razem liczyc sie z ich interwencja. Tak juz bylo.

Co prawda, Abe na palcach jednej reki mogl policzyc, z iloma nakazami rewizji lub aresztowania mial problemy. Pedanteria bywa czasami przydatna.

Wlasnie szedl umyc rece, kiedy szef wystawil glowe ze swojego gabinetu.

– Sanders? Musimy pogadac.

Ciekawe, o co chodzi? Abe przycupnal na skraju twardego plastikowego krzesla. Chwile potem dowiedzial sie o istnieniu Bakersville, oddalonego o dwie godziny jazdy na poludniowy wschod od Portland, malego miasteczka, ktore nie mialo nawet swojej sekcji zabojstw. Siedzial milczacy i oszolomiony, gdy szef pokrotce nakreslil mu sytuacje. Wygladalo na to, ze w przeciagu zaledwie kilku lat w stanie Oregon doszlo do drugiej szkolnej masakry. Technicy policyjni byli juz w drodze, tak samo funkcjonariusze powiatowi i stanowi. Sprawca nie zostal ujety, a w dodatku nikt nie wiedzial, gdzie sie podzial szeryf.

– Dzwonil do nas gubernator – ciagnal ponuro szef. – Sprawa jest prestizowa, a zdaje sie, ze juz wymknela sie spod kontroli. Gora chce miec tam czlowieka z doswiadczeniem, zdolnosciami organizacyjnymi, kogos kto skoordynuje dzialania sil lokalnych, stanowych i, co calkiem prawdopodobne, federalnych.

– Naturalnie.

Szef obrzucil spojrzeniem doskonale skrojony szary garnitur i silna, wysportowana sylwetke detektywa.

– Kogos, kto dobrze wypadnie w mediach.

Abe usmiechnal sie chytrze. Lubil dziennikarzy. Wiedzial, czym ich karmic, a potem pozeral zywcem. Sprawialo mu to przyjemnosc.

– Naturalnie! – powtorzyl z jeszcze wiekszym entuzjazmem.

– Bedziesz musial pojechac do Bakersville. Na poczatek pewnie dwa, trzy tygodnie na miejscu, a potem z doskoku.

– Nie ma problemu. – I rzeczywiscie. Ostatnio Sara prawie nie zauwazala meza. Jakis czas temu spelnil wreszcie jej marzenie i kupil dziesieciotygodniowego szczeniaka. Teraz byla zajeta rozpieszczaniem, karmieniem i zabawami z psiakiem. Ktoregos dnia Abe pewnie zastanie go w niemowlecym kaftaniku i czepeczku. Cholerny zwierzak niewatpliwie wszystko zniesie; jak dotad wydawal sie wyjatkowo spokojny.

Siersc malca byla mieciutka i mila w dotyku. Czasem Sanders lapal sie na tym, ze odruchowo go glaszcze. Nie zeby chcial sie przywiazywac do stworzenia, ktore nie panuje nad swoim pecherzem. Na litosc boska, oczywiscie, ze nie.

– No to sprawa jest twoja – oznajmil szef. – Bierz sie za nia od razu. I jeszcze jedno, Sanders…

Abe zatrzymal sie w drzwiach.

– Sanitariusze zglosili, ze zginelo co najmniej dwoje dzieci. Bedzie ciezko. Wszystkim.

– Sprawca jest uczen?

– Nie wiemy.

– Zwykle to uczniowie.

– Zakladamy, ze tak bylo i w tym przypadku. Dzialaj zdecydowanie. I szybko. Tak bedzie najlepiej dla wszystkich.

Abe rozumial, co szef ma na mysli. Kiedy krzywda dzieje sie dzieciom, ludziom po prostu odbija. Policjantom czasem tez.

Zamowil samochod, zarezerwowal pokoj w hotelu, zebral wszelkie informacje na temat tragedii w Bakersville i ruszyl w droge.

– Jeden beznadziejny szeryf i dwoje niedouczonych funkcjonariuszy – mamrotal pod nosem, jadac do domu po bagaz. – Dzieci zabijaja dzieci, a oni nie maja nawet sekcji zabojstw, zeby zapanowac nad tym balaganem. Dobrze, ze tam jade, bo te prowincjonalne dupki pewnie robia pod siebie ze strachu.

Palec zsunal sie ze spustu.

– Danny – szepnela.

Chlopak stal przed nia z oszolomionym wyrazem twarzy. W wyciagnietej prawej dloni pewnie trzymal dwudziestke dwojke. Celowal gdzies w okolice kolan Rainie. Lewa reka, opuszczona bezwladnie, sciskal trzydziestke osemke. Przez chwile Rainie nie wiedziala, gdzie ma patrzec.

Nadal mierzyla do Danny’ego. Shep zrobil krok w jej strone.

– Stac! – krzyknela, sama nie bardzo wiedzac, do ktorego z nich dwoch. Shep byl wciaz uzbrojony i choc ufala mu jako przyjacielowi, nie mogla zapominac, ze jest przede wszystkim ojcem. Gdyby uznal, ze synowi cos grozi, albo gdyby Danny wpadl w poploch…

Rainie czula, ze sytuacja wymyka sie jej spod kontroli. Nie wolno dac sie poniesc nerwom.

– Shep – zwrocila sie do szeryfa, nie spuszczajac oczu z chlopca. – Nic ci nie jest?

– To jakas pomylka – przekonywal rozpaczliwie Shep. – Jedna wielka pomylka.

– Dobrze, ale na razie trzymaj rece tak, zebym mogla je widziec.

– Rainie…

Danny, posluchaj mnie. Musisz odlozyc bron. Dobrze? Masz poruszac sie bardzo powoli i polozyc bron na podlodze.

Danny nawet nie drgnal. Rzucal nerwowe spojrzenie to w jedna, to w druga strone. Niemal dawalo sie od niego wyczuc zapach panicznego strachu. Rainie uwaznie przyjrzala sie swemu jencowi. Mial na sobie czarne dzinsy, czarna koszulke i biale sportowe buty. Chyba nie byl uzbrojony w nic innego oprocz dwoch pistoletow, ale nie mogla miec calkowitej pewnosci. Dzieciak pochodzil z domu pelnego roznych okazow broni palnej i Rainie wiedziala, ze Shep zaczal zabierac go na polowania, gdy tylko syn nauczyl sie chodzic.

– Danny – powtorzyla juz bardziej rozkazujacym tonem. – Policze do trzech, a potem polozysz bron na podlodze.

– Rainie…

– Zamknij sie, Shep. Danny, slyszysz mnie?

– On niczego nie zrobil!

– Zamknij sie, do cholery jasnej, albo tez bedziesz zaraz wachac podloge!

Shep zamilkl, ale bylo juz za pozno. Twarz Danny’ego przybrala dziki wyraz, zaczela mu drzec reka. Polozyla palec na spuscie. Na wszelki wypadek.

– Danny – powiedziala glosniej. – Danny, slyszysz mnie?

Chlopiec nieznacznie zwrocil twarz w jej strone.

– Pewnie jestes troche zdenerwowany, co, Danny?

Kiwnal glowa. Teraz juz trzesly mu sie obie rece.

– Chyba chcialbys, zeby to sie juz skonczylo, Danny. Ja na pewno bym chciala. Powiem ci, co zrobimy. Policze do trzech. Powoli polozysz bron na podlodze i na moj znak kopniesz spluwy do mnie. Potem po prostu kladz sie na brzuchu i rozloz rece i nogi. Tylko tyle Danny. Wszystko bedzie w porzadku.

Danny milczal. Jego wzrok spoczal na martwych dziewczynkach lezacych z wyciagnietymi ku sobie rekami, potem przesunal sie na zwloki nauczycielki. Watlym cialem chlopca wstrzasnal silny dreszcz.

Chryste, chyba sprobuje sie wymknac. Popelnic samobojstwo lub sprowokowac ja, zeby go zastrzelila. Rainie nie wiedziala, co dzieciak wybierze, ale rezultat tak czy owak bylby przerazajacy. Kolejny trup. Kolejne martwe dziecko. Jezu, nie.

– Danny! – W jej tonie brzmialo blaganie.

Вы читаете Trzecia Ofiara
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×