okolicznosci?

Kobieta, prawdopodobnie nauczycielka, lezala tuz przed wejsciem do pracowni komputerowej. Dlugie ciemne wlosy, egzotyczne rysy, nieskazitelna cera. Byla mloda. Wydawalo sie, ze tylko spi, ale Rainie zauwazyla na jej czole niewielki krwawy slad.

Maly kaliber, pomyslala. Pewnie dwudziestka dwojka. Chryste, nauczycielka nie wygladala na starsza od niej. Mogla miec okolo trzydziestu lat. Nie nosila obraczki, ale przy takiej urodzie chyba nie zyla samotnie. Z pewnoscia dzis wieczorem jakis facet, sciskajac w drzacych dloniach jej zdjecie, bedzie probowal zalac alkoholem marzenia o przyszlosci, ktorej juz nie mieli. Chryste.

Rainie znowu wziela gleboki wdech. Jeszcze tylko trzy sale. Wszystkie blisko samego centrum tragedii. Ciemne i tajemnicze. Czas sie za nie wziac.

Oparla sie o sciane i przykucnela, czekajac, az rece przestana jej drzec. Cos tu nie gralo.

Tylko nauczycielka zostala trafiona w glowe. Pojedynczy strzal w czolo oddany z ogromna precyzja. Obydwie dziewczynki mialy liczne rany, nisko, wysoko, z prawej i lewej strony, jakby znalazly sie pod obstrzalem. Ale nauczycielka… tutaj sprawy przedstawialy sie inaczej. Moze to wlasnie o nia chodzilo zabojcy? Najpierw zamordowal mloda kobiete, apotem natknal sie w korytarzu na dziewczynki?

A moze zaczal od dzieci, a nauczycielka, slyszac halas, otworzyla drzwi pracowni. Czy wtedy juz pokonal strach? Stwierdzil, ze dziala niczym bohater gier komputerowych? Po co marnowac naboje, jesli mozna zalatwic sprawe jednym strzalem?

Oba scenariusze wydawaly sie prawdopodobne. Fakt, ze dziewczynki odniosly tyle ran, a kobieta tylko jedna nie dawal Rainie spokoju. Ale teraz nie bylo czasu na rozmyslania.

Nagle uslyszala jakis dzwiek. Ciche szuranie ciagnietego po podlodze metalowego krzesla.

Przemknela przez korytarz i przywarla do sciany, tuz przy wejsciu, w chwili, gdy klamka opadla i drzwi uchylily sie.

– Nie rob tego – rozlegl sie meski glos. – Mozemy jeszcze wszystko naprawic. Przysiegam, synu, nie stalo sie nic, z czym nie moglibysmy sobie poradzic.

Z klasy wylonil sie Shep O’Grady w bezowym mundurze opinajacym potezna sylwetke. Ostrzyzone na krotko wlosy lsnily od potu, a twarz buldoga byla nienaturalnie blada. Ze swojego miejsca Rainie zauwazyla, ze udalo mu sie rozpiac kabure, ale nie zdazyl wyciagnac broni. Trzymal rece w gorze i goraczkowo wyrzucal z siebie slowa.

– To na pewno pomylka. Jedna wielka pomylka. Nieporozumienie. Takie rzeczy sie zdarzaja. Teraz musimy wspolpracowac, wyjasnic sprawe. Wiesz, ze zrobie dla ciebie wszystko.

Shep postapil krok do tylu z podniesionymi rekami i spojrzeniem wbitym przed siebie. Ktos go zmuszal, zeby sie cofal? Pare metrow dalej lezaly trzy ciala. Rainie zdala sobie sprawe, ze O’Gredy jest prowadzony na miejsce rzezi. A kiedy juz tam dotrze…

Dziwila sie, jak pewnie trzyma bron, jak jest opanowana. Wprawdzie strzelanie bylo dla niej chlebem powszednim, ale Shep to nie tylko jej szef, to przyjaciel. Znali sie od dawna, przepracowali razem cale lata i laczyla ich wiez, ktorej niewielu moglo doswiadczyc.

Rusz sie. Wahanie zabilo najwiecej glin.

Rainie oderwala sie blyskawicznie od sciany i odepchnela Shepa na bok. Podniosla bron. W tym samym momencie uslyszala przerazliwy krzyk:

– Nie! Nie!

Stala twarza w twarz z trzynastoletnim Dannym O’Grady, bladym jak plotno i uzbrojonym w dwa pistolety.

4

Wtorek, 15 maja, 14.43

Abe Sanders, detektyw ze stanowego wydzialu do spraw zabojstw w Oregonie, zasiadl wlasnie do poznego lunchu – ogromnej kanapki z kielbasa i podwojna porcja sera. Cieszyl sie, ze zona nie moze go teraz zobaczyc. Zaraz zaczelaby jeczec i lamentowac, wczuwajac sie juz w role wdowy po ofierze cholesterolu. Abe zazwyczaj przestrzegal zalecen zdrowej diety, wobec czego w wieku czterdziestu dwoch lat wciaz mogl szczycic sie szczupla sylwetka. Ale dzisiaj mial parszywy dzien.

Margaret Collins, atrakcyjna blondynka, ktora obslugiwala wydzialowe telefony, gwaltownie zatrzymala sie przy jego biurku.

– Rany boskie, Abe. Jeszcze troche, a zaczniesz pic piwo.

– Zabraklo indyka – wybakal Sanders i odruchowo przysunal kanapke do siebie, jakby sie bal, ze ktos mu ja zabierze.

– Sprawa Hathawaya nie wypalila, co? – odgadla bezblednie Margaret. Jesli chodzi o morderstwa, byla prawdziwym geniuszem i czesto miewala lepsze pomysly niz wszyscy detektywi razem wzieci.

– Cholerny sedzia. – Abe ugryzl potezny kes kanapki.

– Najtrudniej dogadac sie na wlasnym podworku.

Przezuwal pracowicie, zbyt dobrze wychowany, zeby odpowiedziec z pelnymi ustami. Przelknal, niemal sie dlawiac.

– Zwlaszcza jesli ktos ci tam wlezie.

– Inny glina z wydzialu zabojstw.

– Cholerny glina – warknal Abe, wsciekle wbijajac zeby w ser. Margaret rozesmiala sie, puscila oko i, posiawszy zamet w myslach Sandersa, oddalila sie, zostawiajac go sam na sam z jego uczta. Abe przezul kolejny kes, ale juz bez entuzjazmu. Na biurko kapnela musztarda. Pokrecil z niesmakiem glowa i odlozyl kanapke na serwetke.

Prawda byla taka, ze za kazdym razem, gdy sprawy szly nie po jego mysli, detektyw Sanders zamawial tuczace smakolyki, ale rzadko je dojadal. Na mysl o tym, co sobie kupi, leciala mu slinka. Nabywal najwieksza porcje z mozliwych. A potem dopadly go wyrzuty sumienia. Myslal o ilosci kalorii, zawartosci tluszczu, poziomie cholesterolu i rezygnowal. Po prostu nie byl typem czlowieka, ktory potrafi sobie dogadzac. Odruchowo kontrolowal sie, nawet wtedy, gdy chodzilo o smakowita kanapke lub talerz ciasteczek z czekolada. W wydziale krazyla anegdota o tym, jak kiedys bohatersko porzucil lody Ben & Jerry z czekoladowymi wiorkami, skosztowawszy zaledwie jedna lyzeczke.

Przed laty Abe Sanders zdobywal wszystkie mozliwe sprawnosci harcerskie, przynosil tylko wzorowe cenzurki, a na szkolnej biezni osiagal najlepszy czas. Czytywal klasykow dla wlasnej przyjemnosci. Zdobyl dziewczyne, o ktorej kazdy marzyl. I kupil dom z czterema sypialniami i idealnie przystrzyzonym trawnikiem w starej, eleganckiej dzielnicy Portland.

Ale pewnego dnia jego rodzina doznala szoku. Abe postanowil zostac glina.

Rodzice zartowali, ze ich pedantyczny syn chce uporzadkowac caly swiat. Dwaj bracia, mlodszy i starszy, podsmiewali sie, ze cierpi na kompleks bohatera. Starzy kumple, z ktorymi umawial sie na partyjke szachow, oznajmili ponuro, ze swiat ksiegowych oplakal jego odejscie do akademii policyjnej gorzkimi lzami. Bez Sandersa arkusze kalkulacyjne nigdy juz nie beda takie jak dawniej.

Abe nikomu nie tlumaczyl swojej decyzji. Moze po prostu rozumial lepiej niz inni, ze zycie jest pogmatwane, nawet dla fanatykow ladu i sprawnego dzialania. Ozenil sie z kobieta, ktora kochal i podziwial, lecz po pieciu latach prob musial pogodzic sie z faktem, ze nie moga miec dzieci. Mieszkal w schludnym domu, ktory wybrali sobie z zona na poczatku lat osiemdziesiatych, tyle ze pozniej na ich ulice sprowadzili sie amatorzy seksu zbiorowego i kokainy. A sam Abe, drobiazgowy, skrupulatny, niewolnik przyzwyczajen, z czasem uswiadomil sobie, ze kariera glownego ksiegowego juz mu nie wystarcza.

Chcial poczuc, ze cos osiagnal, cos zmienil. Do diabla, moze rzeczywiscie chcialby caly swiat zostal tak uporzadkowany jak papiery na blacie jego biurka.

A zreszta, jakie to mialo znaczenie? Detektyw Sanders byl po prostu cholernie dobrym glina.

Koledzy podsmiewali sie z niego. Wywracali oczami na widok wypielegnowanych dloni, nabijali sie z wypolerowanych do polysku butow. Kiedys dla zartu w miejsce drogiego eleganckiego zszywacza, ktory sam sobie

Вы читаете Trzecia Ofiara
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×