Aleksander Conklin odwrocil sie od okna i stanal na wprost czarnych drzwi, utkwil w nich nieruchomy wzrok. Byly zamkniete.

Ta reka! Skora… ciemne oczy w waskiej smudze swiatla. Carlos!

Bourne odrzucil gwaltownie glowe do tylu, gdy ostry jak brzytwa noz rozcial mu skore pod broda; krew trysnela na reke trzymajaca ostrze. Zaatakowal prawa noga trafiajac niewidocznego napastnika w kolano, po czym odwrocil sie i kopnal go lewa pieta w krocze. Carlos wykonal polobrot i ostrze znow wylonilo sie z ciemnosci, zblizalo sie w kierunku brzucha Bourne’a. Jason odskoczyl w tyl i z calej sily uderzyl skrzyzowanymi nadgarstkami w ciemnoskora dlon, ktora byla niejako przedluzeniem rekojesci noza, zablokowujac ja skutecznie. Zacisnal palce do srodka, zlozyl gwaltownie rece i trzymajac przedramie napastnika w silnym uchwycie ponizej swej zakrwawionej szyi, szarpnal gwaltownie do gory. Noz zahaczyl o kurtke Jasona i gdy tylko znalazl sie powyzej piersi, Bourne pociagnal reke Carlosa w dol, wykrecajac ja w nadgarstku i z calej sily wbil sie lokciem w cialo mordercy. Jeszcze raz szarpnal ja mocno, gdy Carlos stracil rownowage, wyciagajac reke prawie ze stawu.

Jason uslyszal, jak noz uderza o podloge. Pochylil sie w kierunku tego dzwieku, siegajac jednoczesnie za pasek od spodni po pistolet. Zawadzil o material. Przetoczyl sie po podlodze, lecz zbyt wolno. Stalowy czubek buta uderzyl go w bok glowy, w skron – trzepnelo jakby pradem elektrycznym. Znow zaczal toczyc sie po podlodze, coraz szybciej i szybciej, az wpadl na sciane. Wstawal z wysilkiem opierajac na kolanie, probujac cos dostrzec wsrod falujacych, niewyraznych ksztaltow w calkowitych niemal ciemnosciach. Nagle waska smuga swiatla padajacego przez okno oswietlila reke. Bourne rzucil sie na nia, jego dlonie zamienily sie w szpony, a ramiona w bijace niemilosiernie cepy. Pochwycil dlon Carlosa i odgial ja mocno do tylu wylamujac w nadgarstku. W pokoju rozlegl sie przerazliwy krzyk.

Krzyk i gluchy, zlowieszczy odglos wystrzalu. Bourne poczul lodowate uklucie powyzej lewej piersi; kula utkwila gdzies w okolicach lopatki. Wijac sie z bolu przykucnal i znowu rzucil sie naprzod. Zadawal uzbrojonemu mordercy cios za ciosem, przyparl go do sciany. Zawadzili o kant jakiegos mebla. Carlos rzucil sie w bok; rozlegl sie stlumiony odglos dwoch dalszych, oddanych na slepe strzalow. Jason uskoczyl w lewo i wydobyl pistolet mierzac w ciemnosc, w strone, z ktorej dobiegaly odglosy. Pociagnal za spust; wystrzal byl ogluszajacy i… niepotrzebny. Uslyszal, jak drzwi zamykaja sie i z hukiem i morderca wybiega na korytarz.

Probujac zlapac oddech, Bourne podczolgal sie do wyjscia. Tu jednak instynkt kazal mu ulozyc sie z boku i uderzyc silnie piescia w dolna czesc drewnianych drzwi. Wkrotce zapanowalo istne pieklo. Rozlegla sie seria z karabinu maszynowego i z drzwi posypaly sie drzazgi na caly pokoj. Gdy tylko karabin zamilkl, Jason wymierzyl i zaczal strzelac na ukos przez drzwi. Znow odezwal sie karabin maszynowy. Bourne uskoczyl gwaltownie w bok i przywarl plecami do sciany: Ponownie zaczal strzelac z chwila, gdy ucichla bron Carlosa. Dzielila ich odleglosc zaledwie paru krokow, a obaj mieli tylko jedno pragnienie – zabic przeciwnika. Kain to Charlie, a Delta to Kain. Znajdz Carlosa, Zlap Carlosa w pulapke. Zabij Carlosa!

Wtem odleglosc miedzy nimi zaczela sie zwiekszac. Jason uslyszal tupot na schodach, cichnacy, w miare jak uciekajacy zabojca sie oddalal. Carlos uciekal, dzikie zwierze potrzebowalo pomocy, bylo ranne. Bourne otarl krew z twarzy i szyi, stanal przed podziurawionymi drzwiami, otworzyl je i z bronia gotowa do strzalu wyszedl na waski korytarz. Z wielkim wysilkiem dobrnal do nie oswietlonych schodow. Nagle z dolu dobiegly go okrzyki.

– Czlowieku, co robisz, do cholery? Pete! Pete! Rozlegly sie dwa strzaly.

– Joey! Joey!

Potem uslyszal pojedynczy strzal gdzies na dole i odglos padajacych cial.

– Boze! O Boze! Matko…

O znowu dwa strzaly, a po nich chrapliwy krzyk konajacego. Trzeci czlowiek zostal zabity.

Jak to on powiedzial? „Dwoch cwaniaczkow i cztery ofermy”. A wiec ta ciezarowka nalezala do planu Carlosa. Carlosa! Zabojca przywiozl ze soba dwoch swoich zolnierzy – to byly wlasnie te pierwsze trzy ofermy. Trzej uzbrojeni mezczyzni i Carlos, ktory mial tylko jeden karabin. Bourne zostal osaczony na najwyzszym pietrze budynku. Ale Carlos wciaz jest w srodku. W srodku! Gdyby Jasonowi udalo sie stad wydostac, wowczas Carlos bylby osaczony! Gdyby tylko mogl sie stad wydostac! Wydostac!

Na koncu korytarza, w scianie frontowej bylo okno zasloniete czarna stora. Jason, utykajac, zaczal isc w tamta strone. Trzymal sie za szyje i przyciskal mocno ramie do boku, zeby zlagodzic bol w piersi. Zerwal store. Okno bylo male; takze i tutaj zobaczyl gruba, pryzmatyczna tafle szkla, przez ktora wpadalo purpurowe i niebieskie swiatlo. Nie tlukace sie szklo i framuga wzmocniona specjalnymi okuciami. Wtem jego uwage przykula Siedemdziesiata Pierwsza ulica. Ciezarowka znikla! Ktos musial odjechac, jeden z zolnierzy Carlosa! Zostalo wiec dwoch. Tylko dwoch. A on, Bourne, jest na gorze, gdzie zawsze ma sie przewage.

Z grymasem bolu na twarzy, pochylony, Bourne dotarl do pierwszych drzwi z lewej strony naprzeciwko schodow. Otworzyl je i wszedl do srodka. Na pierwszy rzut oka pokoj wygladal na zwykla sypialnie z lampami, ciezkimi meblami i obrazami. Chwycil najblizsza lampe, wyrwal sznur z gniazdka i podszedl z nia do poreczy. Uniosl wysoko nad glowe i cisnal w dol; odskoczyl, gdy tylko uslyszal brzek metalu i szkla. Nastapila nowa seria strzalow; kule ciely sufit, tworzac w tynku bruzde. Jason wydal z siebie przerazliwy krzyk, ktory przeszedl w wolanie, a to z kolei w dlugi, rozpaczliwy jek, po czym zapadla cisza. Ostroznie przesunal sie do konca poreczy. Czekal. Wszedzie panowala cisza.

Udalo sie. Uslyszal powolne, ostrozne kroki; zabojca byl na pierwszym pietrze. Kroki stawaly sie coraz blizsze, coraz glosniejsze, na czarnej scianie pojawil sie niewyrazny cien. Teraz! Bourne wyskoczyl z ukrycia i oddal cztery szybkie strzaly do postaci na schodach. Rany od kul i krew utworzyly ukosna linie na kolnierzu mezczyzny. Zatoczyl sie i wrzeszczac z bolu i wscieklosci spadal pochylony ze schodow. Nagle jego cialo znieruchomialo; lezal rozciagniety na trzech ostatnich stopniach twarza do gory. W rekach trzymal smiercionosna bron – automatyczny karabin maszynowy z podporka.

Teraz! Jason rzucil sie w strone szczytu schodow i przytrzymujac sie poreczy zaczal zbiegac w dol, probujac utrzymac resztki rownowagi. Nie wolno mu stracic ani chwili, okazja moze sie juz nie powtorzyc. Jezeli ma sie dostac na pierwsze pietro, to tylko teraz, po zabiciu tego czlowieka. Bourne wiedzial, ze to nie Carlos, gdy przeskakiwal nad cialem. Ten czlowiek byl wysoki, mial biala, bardzo biala skore i nordyckie lub polnocnoeuropejskie rysy, na pewno nie przypominaly rysow poludniowca.

Jason wbiegl na korytarz pierwszego pietra; wypatrywal cieni, przywierajac raz po raz do sciany. Zatrzymal sie i zaczal nasluchiwac. W oddali, gdzies w dole, rozleglo sie ostre zgrzytniecie. Wiedzial, co robic dalej. Morderca jest na parterze. Nie halasowal rozmyslnie; dzwiek nie wydawal sie na tyle glosny ani wystarczajaco dlugi, by oznaczac pulapke. Carlos byl ranny – zmiazdzone kolano lub zlamany nadgarstek mogly sprawic, ze wpadl na jakis mebel lub tak jak Bourne stracil rownowage i zawadzil bronia o sciane. To wlasnie Jason chcial wiedziec.

Przykucnal i w tej pozycji zaczal skradac sie z powrotem w kierunku schodow i ciala rozciagnietego na stopniach. Musial sie na chwile zatrzymac; tracil sily i duzo krwi, za duzo. Probowal sciagnac skore tuz pod broda i zewrzec rane na piersi, aby tylko zatamowac krew. Na prozno. Zeby przezyc, musial wydostac sie z tego budynku, znalezc sie z dala od miejsca, gdzie narodzil sie Kain. Jason Bourne… skojarzenia, jakie wywolywaly te slowa, wcale nie byly zabawne. Zlapal oddech, wyciagnal reke i wyrwal karabin maszynowy z dloni zabitego. Byl gotow.

Umieral, ale byl gotow. Znajdz Carlosa. Zlap Carlosa w pulapke… Zabij Carlosa! Wiedzial, ze nie moze sie stad wydostac. Czas nie dzialal na jego korzysc. Wykrwawi sie, zanim wyjdzie na zewnatrz. Koniec byl zarazem poczatkiem: Kain to Carlos, a Delta to Kain. Pozostawalo tylko jedno dreczace pytanie: Kim jest Delta? Nie mialo to juz jednak znaczenia. Bylo poza nim, wkrotce nadejda ciemnosci, nie gwaltowne, lecz pelne spokoju… uwolnia go od tego pytania…

A wraz z jego smiercia bedzie wolna jego ukochana, Marie. Dopilnuja tego uczciwi ludzie na czele z prawym czlowiekiem z Paryza, ktorego syn zostal zamordowany na rue du Bac i ktorego zycie zniszczyla dziwka mordercy. Za kilka minut, pomyslal Jason sprawdzajac cicho magazynek, spelni obietnice dana temu czlowiekowi, dotrzyma tajnej umowy, ktora kiedys zawarl z nieznanymi ludzmi. A spelniajac obietnice i dotrzymujac umowy, da wyraz prawdzie. Jason Bourne zginal przed laty tego wlasnie dnia; odejdzie znowu, lecz tym razem wezmie ze soba Carlosa. Byl gotow.

Polozyl sie i zaczal sie czolgac na lokciach w kierunku szczytu schodow. Czul pod soba krew, do jego nozdrzy docieral slodki, delikatny zapach, przywodzac go rzeczywistosci. Czas uciekal. Dotarl do pierwszego stopnia, podkulil nogi i wlozyl reke do kieszeni, szukajac jednej z rakiet sygnalizacyjnych, ktore kupil w sklepie z artykulami

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×