wojskowymi na Lexington Avenue. Rozumial juz ten wewnetrzny przymus, ktory kazal mu je wtedy kupic. Znow byl w zapomnianym Tam Quan, nie pamietal nic poza wspanialymi, oslepiajacymi blyskami swiatla. Rakiety wydobyly te wspomnienia, oswietla teraz dzungle.

Z malego okraglego wglebienia u nasady rakiety wyjal pokryty woskiem lont, wlozyl go do ust i przegryzajac skrocil do mniej wiecej dwoch centymetrow. Nastepnie siegnal do drugiej kieszeni, wyjal plastykowa zapalniczke i przelozyl wraz z rakieta do lewej reki. Wsunal podporke pod prawe ramie, a bron wcisnal w przesiaknieta krwia kurtke; byla tam bezpieczna. Polozyl sie, wyprostowal nogi i wezowym ruchem, z glowa do przodu, zaczal pokonywac ostatnia czesc schodow, plecami uderzajac o sciane.

Dotarl do polowy schodow. Wszedzie cisza, ciemnosc, wszystkie swiatla wygaszone… Swiatla? Swiatla? A co sie stalo ze swiatlem slonecznym, ktore widzial w holu zaledwie przed paroma minutami? Wpadalo przez okno balkonowe na drugim koncu pokoju, tego pokoju za korytarzem, lecz teraz widzial tylko ciemnosci. Drzwi na dole zostaly zamkniete, zamknieto takze jedyne drzwi na tym korytarzu; mozna je bylo zlokalizowac jedynie dzieki waskiej smudze swiatla. Carlos kazal mu zgadywac. Za ktorymi drzwiami sie kryje? A moze uciekl sie do lepszego podstepu? Moze stoi w ciemnosciach waskiego korytarza? Bourne poczul przeszywajacy bol w lopatce, znow trysnela krew i przemoczyla flanelowa koszule. Jeszcze jedno ostrzezenie: zostalo niewiele czasu.

Oparl sie o sciane, bron polozyl poziomo na cienkich pretach poreczy i wymierzyl w dol, w ciemnosci korytarza. Teraz! Pociagnal za spust. Staccato wybuchu wyrwalo porecz i podpierajace ja slupki. Ponizej pociski grzechotaly o drzwi i sciany. Puscil spust i wsunal reke pod goraca lufe. Prawa dlonia chwycil plastykowa zapalniczke, w lewej trzymal rakiete. Nacisnal zapalniczke i przytknal plomien do krotkiego lontu. Znow ujal bron i pociagnal za spust, siejac na parterze straszne spustoszenie. Gdzies spadl na podloge krysztalowy zyrandol. Ciemnosc wypelnilo spiewne zawodzenie rykoszetow, i nagle – swiatlo! Oslepiajace swiatlo rakiety sygnalizacyjnej zapalajacej dzungle, oswietlajacej drzewa i sciany, ukryte sciezki i mahoniowe korytarze. Wszedzie czuc bylo odor smierci i dzungli, w ktorej wlasnie sie znalazl Jason.

Almanach do Delty, Almanach do Delty! Wycofaj sie, wycofaj!

Nigdy! Nie teraz. Nie w samej koncowce. Kain to Carlos, a Delta to Kain. Zlap Carlosa w pulapke! Zabij Carlosa!

Bourne wstal i oparl sie o sciane; w lewej rece trzymal rakiete, w prawej bron. Zapadal sie w wylozone dywanem podszycie, mocnym kopnieciem otwieral przed soba drzwi i niszczyl srebrne ramki i trofea, ktore wylatywaly w powietrze ze stolikow i polek. Wysoko ku drzewom. Przerwal ogien. Nikogo nie bylo w tym cichym, nie przepuszczajacym dzwiekow, eleganckim pokoju. Nikogo na sciezce w dzungli.

Blyskawicznie odwrocil sie na piecie i chwiejnym krokiem wrocil na korytarz, znaczac sciany dluga seria z karabinu. Nie ma nikogo.

Drzwi na koncu waskiego, ciemnego korytarza. Za nimi pokoj, gdzie narodzil sie Kain i gdzie umrze, ale nie sam.

Przestal strzelac, przelozyl rakiete do prawej reki i siegnal do kieszeni po druga. Wyciagnal ja, znow wyjal lont, wlozyl do ust i przegryzl pare milimetrow od miejsca, gdzie stykal sie z galaretowata substancja zapalajaca. Nastapila eksplozja swiatla, ktora go oslepila. Trzymajac niezgrabnie obie rakiety w lewej rece i mruzac oczy dotarl do drzwi; z trudnoscia utrzymywal rownowage.

Drzwi byly otwarte, od gory do dolu biegla waska szpara. Morderca zachowal sie niezwykle uprzejmie, ale wystarczylo jedno spojrzenie na drzwi i Jason instynktownie zrozumial cos, o czym Carlos nie mial pojecia. Zawdzieczal to swojej przeszlosci, temu pokojowi, w ktorym narodzil sie Kain. Wyciagnal prawa reke, przyciskajac bron do biodra i chwycil za galke.

Teraz! Popchnal drzwi na pare centymetrow i wrzucil do srodka rakiety. Rozleglo sie dlugie staccato ze stena, rozbrzmiewajac echem w pokoju i w calym domu. Tysiace martwych dzwiekow odezwalo sie na dole nieprzerwanym akordem, gdy grad olowianych pociskow odbijal sie od stalowych plyt w drzwiach.

Ogien ustal, skonczyl sie magazynek. Teraz! Bourne znow oparl dlon na spuscie, uderzyl ramieniem w drzwi i rzucil sie naprzod. Przetaczajac sie po podlodze i wymachujac nogami zakreslal kola. Carlos odpowiadal coraz gwaltowniejszym ogniem, w miare jak Jason naprowadzal bron na cel. Nagle w pokoju pelnym oslepiajacego blasku rozlegl sie krzyk wscieklosci; jednoczesnie Bourne zauwazyl, ze zaslony sa zaciagniete i nie dopuszczaja swiatla z balkonu. Dlaczego jest wiec tak jasno… o wiele jasniej, lecz nie tylko od oslepiajacego swiatla syczacych rakiet? Ten blask jest przytlaczajacy, huczy od niego w glowie, powoduje ostre, bolesne uklucia w skroniach.

Ekran! Ogromny ekran siegajacy az do podlogi zostal spuszczony z wystajacego schowka w suficie; rozlegly obszar polyskujacego srebra, tarcza rozpalona do bialosci przez lodowaty ogien. Bourne rzucil sie za duzy stol, chcac znalezc schronienie za miedzianym naroznym barem. Wstal i znow pociagnal za spust, strzelajac juz po raz ostatni. Wystrzelil ostatni magazynek. Chwycil za podporke i cisnal w postac w bialym kombinezonie i bialym jedwabnym szaliku, ktory opadl odslaniajac twarz.

Twarz! Znal te twarz! Widzial ja juz przedtem! Gdzie… gdzie? W Marsylii? Tak… nie! W Zurychu? W Paryzu? Tak i nie! Wtem doznal olsnienia, uswiadomil sobie w tym oslepiajacym, wibrujacym swietle, ze twarz na drugim koncu pokoju jest znana nie tylko jemu, lecz wielu ludziom. Ale skad? Gdzie? Tak jak w innych przypadkach twarz ta wydawala mu sie znajoma i zarazem obca. Na pewno juz ja gdzies widzial. Nie mogl sobie tylko przypomniec nazwiska!

Rzucil sie w tyl za ciezki miedziany bar. Rozlegly sie strzaly, dwa… trzy; druga kula rozdarla mu skore na lewym przedramieniu. Wyciagnal zza paska pistolet, w ktorym mial tylko trzy naboje. Jeden z nich musi trafic do celu, Carlosie. Trzeba splacic dlug zaciagniety w Paryzu i wywiazac sie z umowy; jego ukochana bedzie o wiele bezpieczniejsza po smierci mordercy. Wyjal z kieszeni plastykowa zapalniczke, zapalil ja i przylozyl do materialu zwisajacego z haka, ktory natychmiast zajal sie ogniem. Jason chwycil material i rzucil na prawo, sam skaczac w przeciwna strone. Gdy Carlos strzelal do plonacej szmaty, Bourne uklakl, wymierzyl i dwukrotnie pociagnal za spust.

Postac zachwiala sie, ale nie upadla. Przykucnela natomiast i jak biala pantera skoczyla ukosnie do przodu z rozlozonymi rekami. Co on robi? Nagle Jason zrozumial. Morderca zlapal za brzeg ogromnego, srebrnego ekranu, zerwal go z metalowej ramy i z calej sily pociagnal w dol.

Ekran spadal unoszac sie nad Jasonem zaslonil mu calkowicie widocznosc i skupil na sobie cala jego uwage. Wydal z siebie pelen przerazenia krzyk, gdy spadlo na niego polyskujace srebro. Uswiadomil sobie nagle, ze boi sie tego bardziej niz Carlosa czy jakiejkolwiek innej ludzkiej istoty. Ekran przerazal go, doprowadzal do wscieklosci. Mial wrazenie, ze mozg rozpada mu sie na czesci, przed oczami iskrzyly mu sie obrazy i slyszal gniewne, donosne glosy. Wymierzyl i strzelil w ten przerazajacy calun. W pewnej chwili, gdy zadawal oszalale ciosy i zrywal z siebie szorstki srebrny material, zrozumial, co sie stalo; wystrzelil ostatni naboj, ostatni. Carlos, ktory podobnie jak legendarny Kain umial rozpoznac po wygladzie i po odglosie kazda bron, na pewno liczyl strzaly.

Nad Bourne’em pojawila sie sylwetka mordercy. Trzymal w reku rewolwer wymierzony w jego glowe.

– To twoja egzekucja, Delta. W wyznaczonym dniu. Za wszystko, co zrobiles.

Bourne skulil sie i gwaltownie przetoczyl w prawo: przynajmniej umrze w ruchu! Migocacy pokoj wypelnily strzaly z pistoletu, gorace igly przeszywaly jego kark, nogi, wkluwaly sie w brzuch. Przetaczac sie, przetaczac!

Nagle strzaly ucichly i w oddali uslyszal powtarzajace sie uderzenia mlotka; te uderzenia w drewno i stal stawaly sie coraz glosniejsze, coraz bardziej natarczywe. Wreszcie z mrocznego korytarza na zewnatrz biblioteki dobiegl go ostatni ogluszajacy huk, po czym rozlegly sie okrzyki i tupot nog. A gdzies w oddali, w niewidocznym, zewnetrznym swiecie przenikliwie wyly syreny.

– Tutaj! Jest tutaj! – krzyknal Carlos.

Obled! Morderca kieruje tych ludzi prosto do niego, do niego! Rozum oszalal, nic juz nie ma sensu!

Drzwi otworzyl z hukiem wysoki mezczyzna w czarnym plaszczu; nie byl sam, lecz Jason juz nic nie widzial. Oczy zachodzily mu mgla, ksztalty i dzwieki stawaly sie niewyrazne, zamazane. Toczyl sie w dal. Coraz dalej i dalej… Wtem jednak zobaczyl cos, czego nie chcial widziec. Postac o sztywnych ramionach, poruszajacych sie plynnie nad zwezajacym sie torsem wybiegla z pokoju i pomknela slabo oswietlonym korytarzem. Carlos! Krzyki zabojcy pozwolily mu sie wydostac z pulapki. Odwrocil sytuacje. W chaosie, jaki zapanowal, schwytal w potrzask mysliwego, i uciekal!

– Carlos… – Bourne wiedzial, ze go nie uslysza; z jego krwawiacego gardla wydobyl sie jedynie szept. Sprobowal jeszcze raz, wydobywajac dzwiek z brzucha. – To on. To… Carlos.

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×