– Tu mieszkal ten glowny Zyd – oznajmil Ulf.

– To dom Chaima? Tam gdzie podobno ukrzyzowano Piotra? Chlopiec przytaknal.

– Tyle ze wcale tak nie bylo.

– Z tego, co wiem, jakas kobieta widziala cialo wiszace w jednej z izb.

– Marta – odparl chlopiec, a z jego tonu dalo sie wyczytac, ze owo imie jest dla niego nazwa z tej samej kategorii, co reumatyzm, czyli oznacza rzecz nielubiana, choc do przezycia. – Ona by wszystko powiedziala, zeby tylko ktos na nia zwrocil uwage. – Jakby zagalopowujac sie w obmawianiu krajanki z Cambridge, dodal jeszcze: – A ja w ogole bym jej nie wierzyl, kiedy ona mowila, ze cos widziala, tak jak bym nie wierzyl staremu torfiarzowi. Popatrz tutaj.

Znowu ruszyli, mineli wierzbe swietej Radegundy i stragan z galeziami, skierowali sie do mostu.

Tam wlasnie czlowiek, ktory dostarczal torf na zamek, ujrzal dwoch Zydow wrzucajacych do Cam pakunek, rzekomo cialo Piotrusia.

– Czyli sprzedawca torfu tez sie mylil? – zapytala Adelia. Chlopiec skinal glowa.

– Stary torfiarz to na wpol slepy i przezarty przez robale lgarz. On nic nie widzial. No bo…

Teraz wrocili do miejsca, z ktorego widac bylo dom Chaima.

– No bo – mowil Ulf, wskazujac pusty pomost wrzynajacy sie w wode. – No bo tu znalezli cialo, ono utknelo miedzy tymi podporami. Czyli nikt nic nie zrzucal z mostu, no bo przeciez…?

Spojrzal na nia, wyczekujac. To byl sprawdzian.

– No bo – dokonczyla Adelia – zwloki nie plyna pod prad. Znajace zycie oczy chlopca nagle poweselaly jak u nauczyciela, ktorego uczen zablysnie czyms niespodziewanie. Zdala egzamin.

Ale skoro zeznanie sprzedawcy torfu okazalo sie tak ewidentnie nieprawdziwe, w dodatku watpliwosci wzbudzaly slowa tej kobiety, ktora twierdzila, ze zaledwie chwilke wczesniej widziala ukrzyzowane cialo dziecka w domu Chaima – to dlaczego jako winnych od razu wskazano Zydow?

– Bo ci przekletnicy to zrobili – powiedzial chlopiec. – Tyle ze nie wtedy.

Gestem umorusanej reki kazal jej usiasc, a potem przycupnal obok. Zaczal mowic, szybko, pozwalajac wejsc w swiat dzieciakow, ktore stworzyly teorie oparta na wlasnych obserwacjach, nie zgadzajac sie z wnioskami wyciagnietymi przez doroslych.

Adelia miala problem nie tylko z wschodnioangielskim akcentem, ale i w ogole ze zrozumieniem gwary. Skakala wiec od jednego zrozumialego zdania do drugiego, jakby z kepy na kepe po trzesawisku.

Will, z tego co zrozumiala, byl chlopcem mniej wiecej w wieku Ulfa i tak jak Piotr poszedl nazbierac bazi do ozdob na Niedziele Palmowa. Will wlasciwie mieszkal w Cambridge, ale on i chlopiec z Trumpington spotkali sie pod drzewem swietej Radegundy, gdzie przywabil ich widok weselnych ceremonii na trawniku domu Chaima. Potem Will towarzyszyl Piotrowi na druga strone mostu i w drodze przez miasto. Obaj chcieli zobaczyc, czy cos ciekawego jest w stajniach na tylach domu Chaima.

Pozniej Will opuscil swojego kompana, zeby nazbierac bazi dla matki.

Nastapila przerwa w opowiesci, ale Adelia wiedziala, ze to jeszcze nie koniec. Ulf byl urodzonym gawedziarzem. Slonce mocno grzalo i calkiem milo siedzialo sie w plamiastym cieniu wierzbowych galazek, chociaz futro Stroza wzbogacilo sie po drodze o cos bardzo nieprzyjemnego, co zrobilo sie jeszcze bardziej nieprzyjemne teraz, kiedy juz wyschlo. Ulf, trzymajac w rzece swoje ruchliwe stopki, narzekal na glod.

– Daj mi pensiaka, a pojde cos kupie dla nas w kramie z ciastkami.

– Pozniej – naciskala Adelia. – Niech to wszystko uporzadkuje. Will odszedl do domu, a Piotr zniknal u Chaima i nikt go juz wiecej nie widzial.

Dzieciak parsknal rozbawiony.

– Nikt go juz nie widzial poza Willem.

– Will widzial go potem jeszcze raz?! To zdarzylo sie pozniej, tego samego dnia. Robilo sie juz ciemno,

Will wrocil nad Cam, zeby przyniesc ojcu kociolek z kolacja. Mezczyzna pracowal az do poznej nocy, uszczelniajac barke, aby byla gotowa na rano.

I Will z brzegu, na ktorym lezalo Cambridge, widzial Piotra stojacego po drugiej stronie rzeki.

– Tu byl, wlasnie tutaj. Tu, gdzie my, do diabla, siedzimy. Will zawolal do Piotra, ze juz powinien wracac do domu.

– No bo powinien – dodal Ulf pouczajacym tonem – bo jak na bagnach w Trumpington zlapie cie noc, to bledne ogniki poprowadza cie prosto do piekla.

Adelia nie zwrocila uwagi na bledne ogniki, nie wiedziala, co to jest, i nie dbala o to.

– Mow dalej.

– No i Piotr mu odkrzyknal, ze juz idzie, bo ma spotkac kogos z zydubami.

– Zydubami?

– Zydubami. – Ulf sie zniecierpliwil, dwukrotnie wskazal palcem dom Chaima. – Zyduby, wlasnie tak powiedzial. Mial spotkac kogos z zydubami, a Will mial pojsc z nim. Ale Will powiedzial, ze nie pojdzie i sie teraz okropnie cieszy, ze tak zrobil, bo wlasnie po tym nikt juz wiecej Piotra nie widzial.

Zyduby. Spotkac kogos z zydubami? Pojsc gdzies w sprawie zydubow? I skad takie okreslenie? Co prawda istnialo chyba ze sto obrazliwych okreslen Zydow i od kiedy pojawila sie w Anglii, uslyszala juz wiekszosc z nich, ale tego jeszcze nie.

Zastanowila sie nad tym, odtwarzajac w glowie scene, ktora rozegrala sie noca nad rzeka. Nawet dzis, w pelnym sloncu, chociaz nieco dalej, przy drzewie swietej Radegundy krecilo sie sporo osob, ta czesc nadbrzeza pozostawala spokojna, w poblizu rosl las. Jakze ciemno musialo tu wtedy byc.

Sadzac z opowiesci, maly Piotr chadzal z glowa w chmurach. Ulf opisal tego dzieciaka jako roztargnionego i narwanego, przeciwienstwo spokojnego Willa.

Widziala go teraz oczyma duszy. Mala postac machajaca do kolegi, niewyrazna wsrod zmierzchu ogarniajacego drzewa i znikajaca wsrod nich na zawsze.

– Czy Will komukolwiek o tym wspominal? Will nic nie powiedzial, przynajmniej doroslym. Za bardzo sie bal, ze te parszywe Zydy przyjda po niego jako nastepnego. W kazdym razie tak uwazal Ulf. Will wyjawil swoj sekret tylko rowiesnikom, owemu tajnemu swiatu dzieciecych kolegow, ludzikom siegajacych do kolan, ukrytym i pogardzanym.

Tak czy siak, stalo sie wszak to, co powinno sie ich zdaniem wydarzyc. Zydzi zostali oskarzeni, zbrodniarz i jego zona ukarani.

Dzieki czemu zabojca mogl spokojnie mordowac dalej, pomyslala Adelia.

Ulf przypatrywal sie jej.

– Chcesz wiecej? Jest wiecej. Ale przemokna ci buty. Pokazal jej swoj ostateczny dowod na to, ze Piotr wrocil do domu

Chaima pozniej tej nocy, dowod winy Chaima. Adelia, by tam dotrzec, musiala schodzic ostroznie ku rzece i nisko sie schylac. Rzeczywiscie przemokly jej buty. I dol spodnicy. A na reszcie medyczki znalazlo sie sporo mulu z Cambridge. Stroz poszedl z nimi.

Kiedy wszyscy troje wdrapali sie z powrotem na brzeg, padly na nich cienie ciemniejsze od tych rzucanych przez drzewa.

– Na oczy Boga, to ta cudzoziemska dziwka! – zawolal sir Gerwazy.

– Wylania sie z rzeki niczym Afrodyta – powiedzial sir Joscelin. Mieli na sobie skorzane mysliwskie stroje i niby jacys dwaj bogowie siedzieli na rumakach okrytych platami piany. Przed sir Joscelinem wisial trup wilka, zasloniety plaszczem. Wystawal spod niego ociekajacy pysk zwierzecia, wciaz zastygly w grymasie warkotu.

Z tylu trzymal sie lowczy, ktory towarzyszyl im na pielgrzymce, prowadzil na smyczy trzy wilczury, a kazdy z nich byl wystarczajaco duzy, aby zlapac Adelie i gdzies zaciagnac. Psie oczy patrzyly na nia lagodnie z topornych, wasatych pyskow.

Adelia chciala odejsc, lecz sir Gerwazy szturchnal kolanami konia i ruszyl do przodu, tak ze ona, Ulf i Stroz znalezli sie w trojkacie o bokach z wierzchowcow i podstawie z rzeki.

– Gerwazy, czy powinnismy zapytac, co nasz gosc w Cambridge robi tutaj, taplajac sie w mule? – Joscelin byl rozbawiony.

– Powinnismy. Powinnismy tez, do licha, powiedziec szeryfowi o jej magicznych siekierkach, ktore lataja, kiedy jakis maz wreszcie zwroci na nia uwage.

Gerwazy, teraz nieco bardziej jowialny, ale wciaz grozny, najwyrazniej chcial odzyskac przewage utracona w stosunku do Adelii przy pierwszym spotkaniu.

– Ee? No i co, wiedzmo? Gdzie teraz twoj saracenski kochas? – Kazde nastepne pytanie bylo coraz glosniejsze. – Co powiesz na cofanie sie do wody? Ee? Ee? To twoj bachor? W sumie to nawet jest wystarczajaco brudny.

Tym razem sie nie bala. Ty tepy klocu, pomyslala. Jak wazysz sie do mnie odzywac.

Jednoczesnie ogarnela ja swoista fascynacja. Nie potrafila oderwac wzroku od jego oczu. Bylo w nich jeszcze wiecej nienawisci, wystarczajaco duzo, aby zacmic Rogera z Acton. On by ja zgwalcil na tamtym wzgorzu tylko po to, zeby pokazac, iz mu wolno. Zrobilby to rowniez teraz, gdyby nie zjawil sie z towarzyszem. Odwazny wobec slabszych.

Czy to byles ty?

Chlopiec stal obok cicho jak smierc. Pies skulil sie za jej nogami, gdzie nie widzialy go wilczury.

– Gerwazy! – rzucil ostro sir Joscelin. Potem odezwal sie do Adelii: – Pani, nie zwracaj uwagi na mojego przyjaciela. Jest rozezlony, bo jego wlocznia chybila starego lupusa… – poklepal wilczy leb -…a moja nie.

Usmiechnal sie do towarzysza, a potem odwrocil znowu w strone medyczki.

– Slyszalem, ze zacny przeor znalazl ci lepsza kwatere nizli woz.

– Dziekuje – odparla. – Znalazl.

– A twoj przyjaciel medyk? On sie tutaj zatrzymal?

– Zatrzymal.

– Saracenskie scierwo i dziwka, oto co dobrze wyglada rozciagniete na ziemi! – Sir Gerwazy robil sie coraz bardziej niespokojny i poirytowany.

Tak to wlasnie jest byc jednym ze slabszych, pomyslala Adelia. Silni lza cie bezkarnie. O, ty sie jeszcze doigrasz.

Sir Joscelin nie zwracal uwagi na towarzysza.

– Przypuszczam, ze twoj medyk nie moze nic zrobic dla biednego Gelherta? Wilk rozdarl mu lape. – Wskazal glowa jednego ze swoich psow. Zwierze trzymalo uniesiona noge.

I to tez jest obelga, pomyslala Adelia, choc moze nie powiedziales jej specjalnie.

– Lepiej mu idzie z ludzmi – odparla. – Powinienes poradzic swojemu przyjacielowi, aby go odwiedzil tak szybko, jak to mozliwe.

– Ee? Co powiedziala ta suczka?

– Sadzisz, iz on jest chory? – dopytywal sie Joscelin.

– Ma tego oznaki.

– Jakie oznaki? – Gerwazy nagle sie zaniepokoil. – Jakie oznaki, kobieto?

– Ja nie jestem tym, kto moze o tym wyrokowac – odezwala sie do Joscelina. Co zreszta bylo prawda, bo zadnych oznak nie mial. – Ale dobrze bedzie, jesli spotka sie z medykiem. I to szybko.

Zdenerwowanie zmienilo sie w przerazenie.

Вы читаете Mistrzyni sztuki smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату