mowila
Gyltha, dotarla nawet na mokradla. Wyspa Ely oraz stojaca na niej katedra tyle razy przechodzily z rak do rak, ze nigdy nie bylo wiadomo, kto wlasnie jest tam biskupem.
– My, biedne ludziska, bylismy jak to scierwo szarpane przez wilki. A kiedy przybyl Gotfryd de Mandeville… – Dotarlszy do tego miejsca, Gyltha pokrecila glowa i zamilkla. Potem jeszcze dodala: – To trwalo ze trzynascie lat. Trzynascie lat, kiedy Bog i swieci spali i mieli wszystko gdzies.
„Trzynascie lat, podczas ktorych Bog i swieci spali'. Od kiedy przybyla do Anglii, Adelia z tysiac razy slyszala te slowa jako okreslenie wojny domowej. Ludzie wciaz pamietali, mimo ze koronacja Henryka II zakonczyla walki. Minelo dwadziescia lat, a konflikt nie powrocil. Anglia stala sie spokojnym krajem.
Plantagenet byl czlowiekiem znacznie przebieglejszym, niz poczatkowo sadzila. Moze nalezalo przewartosciowac sady na jego temat.
Mineli ostatni zakret podejscia, wyszli na otwarta przestrzen przed zamkiem.
Wzgorze ze stolpem, postawione przez Wilhelma Zdobywce, aby strzec przeprawy na rzece, dawno juz zniknelo. Drewniana palisade zastapily masywne mury, twierdza obrosla w budynki gospodarcze i sluzebne, kosciol i stajnie, baraki, kwatery dla kobiet, kuchnie, pralnie, ogrody warzywne i zielne, serowarnie, szranki, szubienice oraz lochy niezbedne dla szeryfa administrujacego sporym, dobrze prosperujacym miastem. Na drugim krancu warowni rusztowania oraz platformy otaczaly budowana teraz wieze, ktora miala zastapic te zawalona wskutek pozaru.
Pod brama dwoch straznikow opieralo sie o wlocznie i gawedzilo z Agnieszka, ktora siedziala, szydelkujac, na stolku obok szalasu. Byla tam jeszcze jedna osoba. Siedziala na ziemi, opierala glowe o mur zamku.
– Czy ten czlowiek jest wszedzie? – jeknela Adelia.
Roger z Acton na widok przybyszy zerwal sie na rowne nogi. Podniosl lezaca obok drewniana tablice na kiju i zaczal krzyczec. Napis sporzadzony kreda glosil: „Mudl sie za swientego Piotrusia, ukszyzowanego przez zydow'.
Wczoraj naganial pielgrzymow do klasztoru Swietej Radegundy. Dzis zas, gdy sie okazalo, ze szeryfa odwiedzi biskup, Acton przygotowal sie na jego powitanie.
Jak zwykle nie rozpoznal ani Adelii, ani, mimo jedynego w swoim rodzaju wygladu Mansura, dwoch towarzyszacych jej mezczyzn. On nie dostrzega ludzi, pomyslala, tylko paliwo dla ognia piekielnego. Zauwazyla, ze brudna sutanna Rogera uszyta jest z czesankowej welny.
Jesli czul sie rozczarowany, iz jeszcze nie zdolal pokrzyczec przed biskupem, to dawal temu wyraz.
– Meczyli biedne dziecie, az poplynela krew! – wrzeszczal na nich. – Zgrzytali zebami i nazywali Jezusa falszywym prorokiem! Umeczyli je, topiac, a potem ukrzyzowali.
Szymon podszedl do zolnierzy i poprosil o spotkanie z szeryfem. Oznajmil, ze przybyl z Salerno. Musial podniesc glos, aby go uslyszano. Na starszym z wartownikow nie zrobil wrazenia.
– Gdzie to jest? – zapytal rozwrzeszczanego skryby. – Zamkniesz sie wreszcie? – zwrocil do Actona.
– Przeor Gotfryd prosil nas, abysmy pomogli szeryfowi.
– Co? Nic nie slysze, bo ten szalony mnich wszystko zaglusza. Przybyszami nagle zainteresowal sie mlodszy straznik.
– Hej, czy to ten czarny, co uleczyl przeora?
– Ten sam. Roger z Acton teraz zauwazyl Mansura i podszedl blisko. Oddech mu cuchnal.
– Saracenie, czy wierzysz w naszego Pana, Jezusa Chrystusa? Starszy wartownik trzasnal go w ucho.
– Zamknij sie Znow odwrocil sie do Szymona.
– A to co?
– To pies laskawej pani. Ulf, choc latwo to nie przyszlo, zostal na kwaterze, jednak Gyltha nalegala, zeby Stroz chodzil z Adelia wszedzie.
– On mnie przed niczym nie obroni – protestowala medyczka. – Kiedy spotkalam tych przekletych krzyzowcow, skulil sie za mna. On sie boi.
– On nie jest od bronienia – oznajmila wtedy Gyltha. – On jest Strozem.
– Rob, czyli rozumiem, ze oni moga wejsc? Straznik mrugnal do kobiety przed wejsciem do chatki uplecionej z lozy.
– Agnieszko, wszystko w porzadku? Jednak i tak kapitan strazy sprawdzil, czy trojka przybyszy nie chowa gdzies broni i dopiero potem, usatysfakcjonowany, pozwolil im przejsc przez brame. Actona trzeba bylo powstrzymac, zeby nie ruszyl za nimi.
– Zabic Zydow! – wrzeszczal. – Zabic krzyzownikow!
Przyczyna tych srodkow ostroznosci stala sie jasna, kiedy weszli na dziedziniec. Zazywalo tam ruchu mniej wiecej piecdziesieciu Zydow, korzystajac ze slonca. Mezczyzni glownie spacerowali i rozmawiali. Kobiety plotkowaly w kacie albo bawily sie z dziecmi. Tak jak wszyscy Zydzi w krajach chrzescijanskich, ci tutaj odziani byli podobnie jak mieszczanie, chociaz dwoch czy trzech mezczyzn nosilo stozkowate czapki zwane
Ceche wyrozniajaca owa szczegolna grupe Zydow stanowil ich oplakany wyglad. Adelie to zaszokowalo. W Salerno mieszkali ubodzy
Adelia przypomniala sobie starego czlowieka, ktory doprowadzal jej przybrana matke do zlosci, odmawiajac podziekowania za posilki, otrzymywane w jej kuchni.
– Czyz ja jem to, co twoje? – zwykl mawiac. – Jem to, co Boga. Hojnosc okazywana przez szeryfa jego niechcianym gosciom, z tego co widziala medyczka, nie byla zbyt duza. Zydzi wychudli. Adelia pomyslala, ze w zamkowej kuchni pewnie niewiele sobie robiono z koszernosci i dlatego posilki czesto pozostawaly niezjedzone. Ubrania, ktore ci ludzie w pospiechu rok temu zabrali z domow, zaczely sie juz drzec.
Kiedy trojka przybyszow szla po dziedzincu, niektore kobiety z nadzieja uniosly wzrok. Mezczyzn zbyt pochlaniala dyskusja, aby zauwazyli obcych.
Prowadzeni przez mlodszego zolnierza sprzed bramy, wszyscy troje przeszli po moscie nad fosa, nastepnie pod brona i przez kolejny dziedziniec.
Zamkowa sala byla chlodna, ogromna i pelna ruchu. Na dlugich stolach pietrzyly sie stosy dokumentow, zwoje pergaminu i rachunki. Skrybowie, ktorzy sie nad nimi biedzili, od czasu do czasu przerywali, aby podejsc do podwyzszenia, gdzie przy jeszcze jednym stole na duzym krzesle siedzial duzy mezczyzna, a przed nim w zastraszajacym i grozacym zawaleniem tempie rosla gora kolejnych dokumentow, zwojow pergaminu i rachunkow.
Adelia nie byla dobrze obeznana z funkcja szeryfa, jednak Szymon wytlumaczyl jej, ze na obszarze hrabstwa to czlowiek o najwiekszym znaczeniu po krolu, reprezentant monarchy, wraz z biskupem diecezji glowny przedstawiciel prawa. Samodzielnie zas odpowiadal za zbieranie podatkow, utrzymywanie pokoju. On byl tym, ktory scigal zloczyncow, dbal, by nie handlowano w niedziele, by wszyscy placili dziesiecine, a Kosciol placil swoje skarbowe, organizowal egzekucje, konfiskowal dla krola majetnosci powieszonego. Zajmowal sie tez porzuconymi dziecmi, uciekinierami, banitami, pilnowal, zeby do krolewskiej szkatuly trafialy stosowne naleznosci. Dwa razy do roku dostarczal pieniadze, stanowiace efekt tej dzialalnosci, oraz odpowiednie rachunki do krolewskiej Izby Skarbowej w Winchester, gdzie, jak powiedzial Szymon, niedoplacenie jednego pensa moglo go kosztowac stanowisko.
– Dlaczego, przy tym wszystkim, ktokolwiek chce taka posade? – dopytywala sie Adelia.
– Bo on dostaje procent od podatkow – wyjasnil Szymon. Sadzac z jakosci szat szeryfa z Hertfordshire oraz ilosci zlota i srebra zdobiacych jego palce, procent musial byc znaczny, choc w tej chwili watpliwe sie wydawalo, by szeryf Baldwin uwazal, iz wystarczajacy. Z trudem daloby sie go nazwac zaklopotanym, juz predzej calkiem zbitym z tropu.
Pustym wzrokiem spogladal na zolnierza obwieszczajacego mu przybycie gosci.
– Czy oni nie widza, ze jestem zajety? Czy oni nie wiedza, ze sie zblizaja sady?
Jakis wysoki i masywny mezczyzna, ktory pochylal sie na dokumentami obok szeryfa, wlasnie sie wyprostowal.
– Mniemam, moj panie, ze ci ludzie moga okazac sie przydatni w sprawie Zydow – oznajmil sir Rowley.
Puscil oko do Adelii. Spojrzala na niego obojetnie. Kolejny czlowiek, ktory jest wszedzie, tak jak Roger z Acton. I moze jeszcze bardziej zlowrogi.
Wczoraj Szymon otrzymal list od przeora Gotfryda, w ktorym ten znowu ostrzegal go przed krolewskim poborca podatkow, „…ten czlowiek byl w miescie, kiedy zniknelo co najmniej dwoje dzieci. Niech mi dobry Pan wybaczy, jesli rzucam podejrzenie na tego, co na nie wcale nie zasluguje, ale uwazam, ze winnismy byc ostrozni, poki nie bedziemy wiedzieli, na czym stoimy'.
Szymon zgodzil sie, ze przeor ma powody do podejrzen.
– Jednak nie wieksze niz w przypadku reszty osob – dodal. Powiedzial, ze jemu poborca podatkow przypadl do gustu. Adelia, ktora spostrzegla, co kryje sie pod mila powierzchownoscia, kiedy sir Rowley wymusil swoja obecnosc podczas ogledzin zwlok dzieci, miala inne zdanie. Picot ja denerwowal.
Wygladalo na to, ze trzyma w garsci caly zamek. Szeryf patrzyl na niego blagalnym wzrokiem, niezdolny poradzic sobie z niczym poza swoimi wlasnymi, najpilniejszymi sprawami.
– Czy oni nie wiedza, ze zblizaja sie sady? Sir Rowley odwrocil sie do Szymona.
– Moj pan zyczy sobie wiedziec, po co tu przyszliscie.
– Za pozwoleniem, chcemy porozmawiac z Jehuda Gabirolem -oznajmil Szymon.
– Chyba nic nie szkodzi, panie? Pokaze im droge. – Rowley juz ruszyl.
Szeryf go powstrzymal.
– Picot, nie zostawiaj mnie.
– Nie na dlugo, moj panie, przyrzekam.
Poprowadzil przybyla trojke przez sale, caly czas usta mu sie nie zamykaly.
– Szeryf wlasnie sie dowiedzial, ze sady maja zebrac sie w Cambridge. Jako ze musi dostarczyc Szachownicy werdykty przysieglych, oznacza to calkiem spora dodatkowa prace, no i on czuje, ze to wszystko go juz, mozna powiedziec, przygniata. Podobnie mnie, rzecz jasna.
Usmiechnal sie do nich szeroko i wesolo. Trudno bylo chyba znalezc czlowieka mniej czymkolwiek przygniecionego.
– Do tej pracy nalezy chocby proba odkrycia, jakie dlugi sa nalezne Zydom, a przez to krolowi. Chaim byl glownym bankierem w tym hrabstwie, a wszystkie jego rachunki przepadly w pozarze wiezy. Trudnosc ich odzyskania jest, co sie samo przez sie rozumie, znaczna. Jednakowoz…
W dziwny sposob, bokiem, uklonil sie Adelii.
– Slyszalem, ze pani medyk macila wode w Cam. Mozna by mniemac, ze takie rzeczy nie przystoja medykowi, zwlaszcza pamietajac, co tam sie wlewa. Moze mialas jakies swoje powody, pani?
– Co to sa te sady? – zapytala Adelia. Przeszli drzwiami i szli za sir Rowleyem w gore kretych schodow wiezy. Stroz czlapal za nimi.
Przez ramie poborca podatkow rzucil:
– Ach, sady. To tak naprawde zebranie wedrownych sedziow krolewskich. Dzien sadu, niemal tak straszliwy jak Bozy, straszliwy dla tych, ktorych los wazy sie wowczas na szali. Sad nad piwem i kara za jego rozwadnianie. Sad nad chlebem i to samo za jego niedowazanie. Wtracanie do lochu, uznanie wiezniow za winnych lub wypuszczenie ich jako niewinnych. Werdykty dotyczace ziemi, jej posiadania, werdykty w sprawie sporow, uprawomocnienie… i tak dalej. Zbieraja sie sedziowie. Nie zdarza sie to co roku, ale jak juz sie zdarzy… Matko Boska, pomoz nam, jakie te schody strome.
Prowadzac ich, sapal ciezko. Wieksze promyki swiatla wpadaly przez waskie okna w kamieniu, oswietlaly kolejne pietra. Na kazdym byly lukowato zwienczone drzwi.