– Szykuje sie do wyruszenia do Anglii, Gordinusie. Szymon Menahem z Neapolu. Wysylamy zas Szymona z Neapolu do Anglii, aby rozwiazal problem, ktory maja tamtejsi Zydzi.

Z odsiecza przybyl sekretarz Gordinusa. Zblizyl sie do sciany pelnej schowkow, z ktorych niby konce rur wystawaly zwoje pergaminu. Przemowil zachecajacym tonem jak do dziecka:

– Pamietasz, panie? Dostalismy list od krola… O bogowie, on to gdzies przelozyl.

Zanosilo sie, ze wszystko troche potrwa. Wielmozny Mordechaj powlokl sie po mozaikowej posadzce, przedstawiajacej kupidyny lowiace ryby. Rzymska robota, sprzed co najmniej tysiaca lat. To byla wszak jedna z willi Hadriana.

Niezle im sie powodzi, tym medykom. Mordechaj jakos zignorowal fakt, ze jego wlasne palazzo w Palermo mialo posadzke z marmuru i zlota.

Usiadl na kamiennej lawie, ktora biegla wzdluz balustrady. Byl stamtad widok na rozciagajace sie w dole miasto, a dalej na srodkowe Morze Tyrrenskie.

Gordinus, zawsze czujny jako medyk, choc pod innymi wzgledami niekoniecznie, polecil:

– Jego wielmoznosc bedzie potrzebowac poduszki. Gajuszu! Przyniesiono poduszke. A takze daktyle. I wino. Gajusz zapytal nerwowo:

– Czy tak bedzie dobrze, wasza milosc?

Krolewski dwor, podobnie jak cale krolestwo Sycylii, zamieszkiwali przedstawiciele wielu ras oraz religii: Arabowie, Longobardowie, Grecy, Normandczycy i jak w przypadku Szymona, Zydzi – a zatem kazda oferta poczestunku mogla urazic czyjes uczucia religijne.

Jego milosc przytaknal. Poczul sie lepiej. Poduszka wygodnie tkwila pod jego posladkami, chlodzila go morska bryza, wino smakowalo. Nie powinien czuc sie urazony bezposrednioscia tego starca; prawdopodobnie, zalatwiwszy wszystkie sprawy, sam wspomnialby o swoich skrofulach. Gordinus ostatnim razem go uleczyl. Wszak to miasto medykow, a jesli kogokolwiek mozna bylo nazwac dziekanem tutejszej wielkiej Szkoly Medykow, to Gordinusa Afrykanczyka.

Mordechaj przygladal sie starcowi, u ktorego goscil i ktory wrocil teraz do lektury manuskryptu. Patrzyl na obwisla skore ramienia, napinajaca sie, kiedy maczal pioro w inkauscie, aby cos poprawic. Kimze on byl? Tunezyjczykiem? Maurem?

Zaraz po przybyciu do willi Mordechaj zapytal majordomusa, czy ma zostawic buty na progu.

– Nie pamietam, jakiej wiary jest twoj pan – usprawiedliwial sie.

– To tak jak ja, moj panie. Pomyslal teraz, ze tylko w Salerno ludzie oddani sluzbie cierpiacym potrafia zapomniec o swoich zwyczajach i bogach.

Nie do konca mial pewnosc, czy to godne pochwaly; efekty byly jednak cudowne. Ale lamano odwieczne prawa, przeprowadzano sekcje zmarlych, kobietom spedzano plody zagrazajace ich zdrowiu, medycyna mogly parac sie niewiasty, dzieki chirurgii wnikano w cialo.

Potrzebujacy przybywali setkami; ludzie, ktorzy uslyszeli nazwe Salerno, wedrowali do miasta, bywalo, ze na wlasny koszt. Czasem wiezli chorych. Przedzierali sie przez pustynie, stepy, bagna i gory, aby zdobyc lekarstwo.

Mordechaj, saczac wino, spogladajac w dol na labirynt dachow, iglic i kopul, dziwowal sie, nie po raz pierwszy, ze ze wszystkich miast wlasnie tutaj, a nie w Rzymie, nie w Paryzu, nie w Konstantynopolu, nie w Jerozolimie, powstala Szkola Medykow, ktora wydawala medykow slynnych na caly swiat.

I wtedy rozlegl sie dzwiek klasztornych dzwonow, bijacych na none, zderzajac sie z glosem muezina wzywajacego z meczetu do modlitwy i walczac ze spiewem kantorow z synagogi, a wszystko to unosilo sie ku wzgorzu, aby zaatakowac uszy sluchacza na balkonie, brzmiac kakofonia niskich i wysokich dzwiekow.

Wlasnie o to chodzilo. O te mieszanine. Twardzi, chciwi awanturnicy z Normandii, ktorzy wykroili sobie krolestwo Sycylii i poludniowej Italii, byli pragmatykami, w dodatku pragmatykami myslacymi perspektywicznie. Jesli kogos potrzebowali, nie dbali, jakiego boga czci. Jesli mieli ustanowic pokoj – a dzieki temu dobrobyt – to musieli zjednoczyc rozne narody, ktore podbili. Nie bylo wiec zadnych Sycylijczykow drugiej kategorii. Arabski, grecki, lacina i francuski stanowily tu jezyki urzedowe. Kariera czekala czlowieka kazdej wiary, pod warunkiem ze wykazywal sie zdolnosciami.

Ja tez nie mam na co narzekac, pomyslal Mordechaj. Jakkolwiek by na to spojrzec, on, Zyd, razem z prawoslawnymi i katolikami pracowal w sluzbie normandzkiego krola. Galera, ktora go przywiozla, stanowila czesc sycylijskiej floty wojennej, dowodzonej przez arabskiego admirala.

Wsrod uliczek na dole galabija ocierala sie o rycerska kolczuge, kaftan o mnisi habit, a ich wlasciciele nie tylko na siebie nie pluli, ale wymieniali sie pozdrowieniami i wiesciami – a przede wszystkim ideami.

– Oto on, moj panie – oznajmil Gajusz. Gordinus wzial list.

– Ach tak, oczywiscie. Teraz sobie przypominam… „Wyslac Szymona Menahema z Neapolu w specjalnej misji…' hm, hm „…Zydzi w Anglii znalezli sie w dosyc niebezpiecznej sytuacji… Miejscowe dzieci sa meczone i zabijane…' Och… „oskarza sie o to Zydow'… Och, och… „Polecamy ci odnalezc i wyslac ze wspomnianym Szymonem osobe zaznajomiona z istota smierci, osobe, ktora zna zarowno angielski, jak i jidysz, lecz w zadnym z nich nie plotkuje'. – Usmiechnal sie do sekretarza: – I to uczynilem, nieprawdaz?

Gajusz jakby sie zawahal.

– Bylo kilka problemow, moj panie…

– Oczywiscie, ze to uczynilem, pamietam doskonale. I znalazlem nie tylko eksperta od tych nieprzyjemnych spraw, ale takze osobe znajaca, procz wymienionych jezykow, takze lacine, francuski, grecki. Znakomitego badacza. Mowilem o tym Szymonowi, bo zdawal sie nieco zaniepokojony. Mowilem mu, ze nie znajdzie nikogo lepszego.

– Znakomicie. – Mordechaj wstal. – Znakomicie.

– Tak. – Gordinus nadal triumfowal. – Sadze, ze dokladnie spelnilismy wymagania krola, nieprawdaz, Gajuszu?

– Co do joty, moj panie.

W zachowaniu slugi bylo cos dziwnego – Mordechaj umial rozpoznawac takie rzeczy. I dlaczego, zaczal sie teraz zastanawiac, Szymon z Neapolu zmartwil sie tym, kogo wybrali mu na towarzysza?

– Przy okazji, jak sie miewa krol? – zapytal Gordinus. – Rozwiazal sie juz jego maly problem?

Nie zastanawiajac sie, czym moze byc ow maly problem, Mordechaj zwrocil sie do Gajusza.

– Kogo on wyslal?

Gajusz spojrzal ku swojemu mistrzowi, ktory wrocil do lektury. Sciszyl glos.

– W tej kwestii dokonano wyboru nietypowej osoby i zastanawiam sie…

– Czlowieku, sluchaj, to niezwykle delikatna misja. Nie wybral nikogo ze Wschodu, prawda? Kogos zoltego? Wyrozniajacego sie w Anglii niczym cytryna?

– Nie, wcale tak nie zrobilem – zripostowal Gordinus.

– W takim razie, kogo wyslales, panie? Gordinus powiedzial.

– Kogo? – Mordechaj zapytal raz jeszcze, nie dowierzajac. Gordinus powtorzyl.

I tak, w owym roku krzykow, powietrze rozdarl kolejny wrzask. Mordechaja.

– Ty glupcze, ty stary glupcze!

Rozdzial 2

Nasz przeor umiera – oznajmil mnich. Byl mlody i zrozpaczony. – Przeor Gotfryd umiera i nie ma gdzie zlozyc glowy. W imie Boze, uzyczcie nam swojego wozu.

Cala kawalkada patrzyla na niego, jak kloci sie ze swoimi bracmi zakonnymi o to, gdzie ich zwierzchnik powinien spedzic swe ostatnie chwile na swiecie. Dwoch mnichow proponowalo karawan przeoryszy, a w ostatecznosci kryty plandeka woz tych wloczegow o poganskim wygladzie.

Szczerze mowiac, zgraja odzianych w czern ludzi na trakcie, cisnacych sie wokol skrecajacego sie z bolu przeora i przepychajacych sie do niego z poradami, przypominala kruki sklebione nad trupem.

Niewysoka zakonnica, towarzyszka przeoryszy, usilowala cos podac Gotfrydowi.

– Panie, to ta sama kostka swietego co wczesniej, ale blagam, uzyj jej ponownie. Tym razem jej cudowne wlasciwosci na pewno…

Cichy glos niemal tonal we wrzaskliwych naleganiach skryby zwanego Rogerem z Acton, ktory dreczyl biednego przeora juz od Canterbury.

– Prawdziwa kostka prawdziwego ukrzyzowanego swietego. Tylko uwierz, panie…

Nawet przeorysza forsowala ow pomysl.

– Przeorze Gotfrydzie, dotknij tym chorej czesci ciala, modl sie zarliwie, a swiety Piotrus ci pomoze.

Sprawe rozstrzygnal sam cierpiacy, ktory miedzy przeklenstwami a wrzaskami bolu, jesli dobrze go zrozumiano, oznajmil, ze miejsce mu obojetne, niewazne, jak bedzie poganskie, byle tylko zabrano go z dala od przeoryszy, tego przekletego skryby i reszty gapiacych sie lotrow, ktorzy tylko stoja wokol i patrza, jak wije sie w agonii. Nie jest, jak twierdzil z niejakim wigorem, jakims niezwyklym widowiskiem. Niektorzy idacy traktem chlopi zatrzymywali sie bowiem, mieszali z pielgrzymami i ciekawie przygladali drgawkom zakonnika.

Zjawil sie woz domokrazcow. Mlody mnich zwrocil sie do jadacych nim mezczyzn w normandzkiej francuszczyznie, majac nadzieje, ze go zrozumieja, jako ze i oni, i kobieta gawedzili ze soba w obcej mowie.

Przez chwile zastanawiali sie, nie wiedzac, co zrobic. Potem odezwala sie kobieta – drobna, zaniedbana.

– Co mu jest? Mnich ja zbyl.

– Odejdz, to nie sprawa dla niewiasty. Odsunela sie, na co nizszy z mezczyzn spojrzal z zatroskaniem.

– Oczywiscie, bracie… hm… – powiedzial.

– Bracie Ninianie – oznajmil brat Ninian.

– Jestem Szymon z Neapolu. Ten zacny czlowiek to Mansur. Oczywiscie, bracie Ninianie, nasz woz jest do waszej dyspozycji. Coz dreczy tego biednego, poboznego czlowieka?

Brat Ninian wyjasnil.

Wyraz twarzy Saracena nie zmienil sie, pewnie nigdy sie nie zmienial, jednak Szymona z Neapolu przepelnilo wspolczucie. Nie potrafilby sobie wyobrazic gorszej przypadlosci.

– Mozliwe, ze mozemy sie nawet bardzo przydac – powiedzial. -Podrozuje z kims, kto skonczyl Szkole Medykow w Salerno…

– Z medykiem? On jest medykiem? – Mnich juz pobiegl ku przeorowi i tlumowi. – Oni sa z Salerno! – krzyczal. – Ten sniady jest medykiem z Salerno!

Juz sama nazwa miasta kojarzyla sie z medycyna, wszyscy ja znali. To, ze owa trojka przybywala z Italii, tlumaczylo rowniez jej dziwaczny wyglad. Zreszta, ktoz tam wiedzial dokladnie, jak wygladaja Wlosi?

Kobieta wrocila do mezczyzn jadacych wozem.

Mansur obrzucil Szymona jednym ze swoich wymownych spojrzen, biczujac wzrokiem.

Вы читаете Mistrzyni sztuki smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×