– Ja… – Wtedy swiatlo latarni Mansura padlo mu na twarz. Zatrzymal sie, pokonany. – Tak, moja Rebeka zrobilaby to samo. – Rebeka byla jego zona, wzorcem, wedle ktorego ocenial ludzkie milosierdzie. – Czyn swoja powinnosc, medyczko.

– Bede potrzebowala twojej pomocy. Uniosl rece i zaraz je opuscil.

– Masz ja. – Poszedl razem z nia, wzdychajac i mamroczac. – O Panie, czyz to byloby takie zle, gdyby pozwolic dzialac naturze? Tylko pytam.

Mansur poczekal, az tych dwoje wespnie sie do wozu, oparl sie o niego plecami, skrzyzowal ramiona i zaczal pelnic warte.

Ostatnie promienie zachodzacego slonca juz zgasly, a ksiezyc jeszcze nie zdolal ich zastapic, wzgorze i legi pograzyly sie wiec w ciemnosciach.

W dole, na skraju traktu, od pielgrzymow zgromadzonych przy ognisku odlaczyla sie masywna postac, tak jakby ruszyla za potrzeba. Schowana w ciemnosciach, przeszla gosciniec i ze zrecznoscia zaskakujaca przy jej wadze, przeskoczyla row, po czym znikla w krzakach po drugiej stronie drogi. Cicho przeklinajac jezyny, ktore podarly jej plaszcz, wspiela sie ku polce, gdzie stal woz. Weszyla, tak by prowadzil ja smrod mulow, a od czasu do czasu kierowala sie na przeblyski swiatla miedzy drzewami.

Zatrzymala sie, aby sprobowac podsluchac rozmowe dwoch rycerzy, ktorzy stali na sciezce niczym straznicze wieze, zaslaniajac woz. Nosale ich helmow sprawialy, ze wygladali jednakowo.

Do uszu tajemniczego szpiega dotarla wzmianka jednego z nich o dzikim gonie.

– …to jest diabelskie wzgorze, bez ochyby – odparl jego towarzysz.

– Zaden wiesniak sie do niego nie zbliza i chcialbym, zebysmy rowniez sie nie zblizali. Juz wolalbym Saracenow.

Szpieg przezegnal sie i wspial wyzej. Szedl niebywale ostroznie. Nie-dostrzezony minal Araba, kolejny posag w ksiezycowym blasku. Wreszcie dotarl do miejsca, z ktorego mogl spojrzec na woz z gory. W swietle latarni pojazd wygladal niczym jasniejacy owal na czarnym aksamicie.

Usadowil sie wygodnie. Wokol niego podszycie szelescilo ciaglym ruchem obojetnego na wszystko inne lesnego zycia. Nad glowa zahuczala sowa, jakby ruszala na lowy.

Z wozu nagle dobiegly odglosy rozmowy. Brzmial jasny, spokojny glos.

– Poloz sie. To nie powinno bolec. Mistrzu Szymonie, czy moglbys podkasac jego szaty…

Slychac bylo, jak przeor Gotfryd odpowiada ostro.

– Co ona mi tam majstruje na dole? Co ona ma w reku?

– Poloz sie, panie – odparl czlowiek, nazwany mistrzem Szymonem.

– Zamknij oczy. Badz pewien, ta niewiasta wie, co robi.

– No, no nie – powiedzial spanikowany przeor. – No nie. Wpadlem w sidla wiedzmy. Niech Bog sie nade mna zmiluje, ta kobieta wyrwie mi dusze przez mojego siusiaka.

– Nie ruszaj sie, do krocset! – Wyzszy glos, pelen skupienia i surowszy. – Chcesz, zeby pekl ci pecherz? Mistrzu Szymonie, trzymaj jego przyrodzenie w gorze. W gorze, potrzebuje gladkiego wejscia.

Przeor zaskrzeczal.

– Szymonie, miska. Szybko, szybko. Przytrzymaj ja tutaj. Potem rozlegl sie dzwiek, jakby plusk wodospadu splywajacego do basenu oraz jek spelnienia, taki, jaki mezczyzna wydaje, uprawiajac milosc, albo gdy oproznia pecherz z jego zawartosci.

Wyzej, na wzgorzu, poborca podatkow szeroko otworzyl oczy, z zaciekawienia przygryzal wargi, przytakiwal sam sobie, kiwajac glowa, i zaczal sunac w dol.

Zastanowil sie, czy rycerze slyszeli to samo, co on. Pomyslal, ze pewnie nie. Byli prawie poza zasiegiem slow dobiegajacych z wozu, a czepki, ktore opatulaly im glowy, chroniac przed uciskiem helmow, jeszcze dodatkowo tlumily dzwiek. Zatem tylko on, wyjawszy tych na wozie oraz Araba, byl obecnie w posiadaniu intrygujacej wiedzy.

Wracajac ta sama droga, ktora przybyl, musial kilka razy przycupnac w ciemnosciach. Zaskakujace, jak wielu pielgrzymow wedrowalo po wzgorzu tej nocy.

Ujrzal brata Gilberta, ten przypuszczalnie chcial dowiedziec sie, co dokladnie dzialo sie na wozie. Ujrzal Hugona, lowczego przeora, moze zmierzal w tej samej sprawie. A moze, jak na lowczego przystalo, przetrzasal krzaki. A czy owa postac o nieokreslonych do konca ksztaltach, przeslizgujaca sie ku drzewom, byla kobieta? Zona kupca, ktora szukala jakiegos odludnego miejsca, by spokojnie zalatwic potrzebe? Zakonnica podazajaca z tym samym pragnieniem? A moze to jakis mnich?

Nie mial pojecia.

Rozdzial 3

Blask switu padl na pielgrzymow zgromadzonych na skraju traktu i ujawnil, ze sa zmoknieci i poirytowani. Przeorysza, bardzo niezadowolona, zaczela czynic wyrzuty rycerzowi, kiedy przybyl zapytac, jak minela noc. – Gdzies sie podziewal, sir Joscelinie?

– Strzeglem przeora, pani. Byl w rekach cudzoziemcow i mogl potrzebowac pomocy.

Zakonnica jednak na to nie zwazala.

– Taki byl jego wybor. Moglam wedrowac dalej noca, gdybys byl z nami i nas chronil. Tylko cztery mile zostaly do Cambridge. Swiety Piotrus czeka na relikwiarz, aby spoczely w nim jego kosci, i trwa to juz wystarczajaco dlugo.

– Mozna bylo zabrac kosci ze soba, pani. Wedrowka przeoryszy do Cambridge stanowila nie tylko swiatobliwa pielgrzymke, ale takze miala na celu odebranie relikwiarza, zamowionego dwanascie miesiecy wczesniej u zlotnikow od Swietego Tomasza Becketa. Zakonnica ludzila sie, ze kiedy szkielet nowego swietego jej zgromadzenia, ktory lezal dotad w posledniej skrzyni w Cambridge, spocznie w ozdobnej trumnie, to mozna za sprawa owych kosci oczekiwac wielkich rzeczy.

– Niose jego swieta kostke reki – rzucila – a gdyby przeor Gotfryd mial wiare, ta kostka wystarczylaby, aby ukoic jego cierpienia.

– Nawet jesli, matko, to nie moglismy zostawic biednego przeora w jego stanie w rekach obcych, nieprawdaz? – lagodnie zapytala drobna mniszka.

Jednak przeorysza najwyrazniej potrafilaby cos takiego zrobic. Nikt chyba mniej od niej nie lubil przeora Gotfryda.

– On ma swojego wlasnego rycerza, czyz nie?

– Potrzeba dwoch, aby strozowac cala noc, pani – odparl sir Gerwazy. – Jednego, by pilnowal, podczas kiedy drugi spi.

Byl rozezlony. W rzeczy samej obaj rycerze mieli zaczerwienione oczy, tak jakby zaden z nich nie odpoczywal.

– A ja, czy moglam zaznac snu? W tym calym zamieszaniu, wsrod placzacych sie wszedzie ludzi? I dlaczego on zazadal podwojnej strazy?

Wiekszosc niesnasek miedzy konwentem Swietej Radegundy a kanonia Swietego Augustyna w Barnwell brala sie z podejrzen przeoryszy Joanny, ze przeor zazdrosci jej cudow dokonywanych za sprawa kosci swietego Piotrusia. Teraz, gdy zyskaja odpowiednia oprawe, ich slawa bedzie sie szerzyc, patnicy wedrujacy do nich powieksza dochod klasztoru, bedzie sie dokonywac wiecej cudow. I, bez watpienia, przeor Gotfryd czul przez to zawisc.

– Zalatwmy swoje sprawy, nim on wydobrzeje. – Rozejrzala sie wokol. – Gdzie jest Hugo z moimi ogarami? Do czorta, z pewnoscia w ogole nie zabierze ich na to wzgorze.

Sir Joscelin od razu ruszyl na poszukiwania krnabrnego lowczego. Sir Gerwazy, ktorego psy znajdowaly sie w sforze Hugona, ruszyl w slad za nim.

Przeor, wyspawszy sie dobrze, odzyskiwal sily. Siedzial na klodzie i jadl jajka usmazone na patelni przez wedrowcow z Salerno. Nie wiedzial, o co najpierw zapytac.

– Jestem zaiste zdumiony, mistrzu Szymonie – powiedzial. Drobny czlowieczek siedzacy naprzeciwko skinal glowa ze wspolczuciem.

– Rozumiem cie, panie. Certum est, auia impossibile.

To, ze ow obdarty domokrazca cytowal Tertuliana, zadziwilo przeora jeszcze bardziej. Kim sa ci ludzie? Tak czy owak, starozytny medrzec mial racje; musialo to byc prawda, albowiem bylo niemozliwe. Dobrze, a zatem pierwsze pytanie.

– Dokad ona poszla?

– Lubi spacerowac po wzgorzach, moj panie, studiowac nature, zbierac ziola.

– Powinna uwazac, wedrujac po tym tutaj; miejscowi omijaja je szerokim lukiem, zostawiaja je owcom, mawiaja, ze Krag Wandlebury nawiedzany jest przez dziki gon i wiedzmy.

– Mansur zawsze jej towarzyszy.

– Ten Saracen? – Przeor Gotfryd mial sie za czlowieka o szerokich horyzontach, poza tym byl wdzieczny, jednak poczul sie tez rozczarowany. – Czyli ona jest wiedzma?

Szymon sie skrzywil.

– Panie, blagam… Gdybys mogl unikac tego slowa w jej obecnosci… Ona jest znakomicie wyksztalconym medykiem. – Przerwal na chwile. – Choc nietuzinkowym – dodal, znowu scisle trzymajac sie prawdy. – Szkola w Salerno pozwala praktykowac niewiastom.

– Slyszalem o tym – powiedzial przeor. – Salerno, ech? Nie wierzylem w to, nie bardziej niz w latajace krowy. Wyglada na to, ze musze zaczac wypatrywac krow nad glowa.

– Zawsze tak najlepiej, moj panie.

Przeor wlozyl do ust nieco jajecznicy i rozejrzal sie, podziwiajac zielen wiosny, cieszac sie swiergotem ptakow, czego nie czynil juz od jakiegos czasu. Zaczynal inaczej widziec calosc spraw. Ta grupka, choc bez watpienia niewygladajaca na szacowna, byla jednak uczona; a w takim razie jej wyglad wprowadzal w blad.

– Mistrzu Szymonie, ta niewiasta mnie uratowala. Czy tej szczegolnej operacji nauczyla sie w Salerno?

– Mniemam, ze nauczyla sie jej od najlepszych egipskich medykow.

– Niesamowite. Powiedz mi, ile mam jej zaplacic.

– Ona nie przyjmie zadnej zaplaty.

– Naprawde? – Robilo sie coraz ciekawiej, z minuty na minute. Przeciez ani ten mezczyzna, ani owa kobieta nie wygladali na takich, co maja choc szylinga przy duszy.

– Mistrzu Szymonie, ona mnie sklela.

– Panie, przyjmij moje przeprosiny. Obawiam sie, ze jej umiejetnosci nie obejmuja dwornych manier.

– Nie, rzeczywiscie nie obejmuja. – Ani tez, jak zdolal do tej pory zauwazyc, niczego, co zazwyczaj umialy niewiasty. – Wybacz mi, staremu czlowiekowi, impertynencje, ale bym mogl sie do niej zwracac jak nalezy, z ktorym z was jest ona… zwiazana?

– Z zadnym, moj panie. – Domokrazca wydawal sie bardziej rozbawiony niz urazony. – Mansur to jej sluga, eunuch, takie bowiem nieszczescie go spotkalo. Ja sam jestem oddany zonie i dzieciom, pozostalym w Neapolu. Nie ma tu zadnego zwiazku w takim sensie… Jestesmy tylko sojusznikami, zlaczonymi przez okolicznosci.

Przeor, choc nie byl czlowiekiem latwowiernym, uwierzyl mu, co jeszcze tylko powiekszylo jego ciekawosc. Co, do diaska, tych troje tutaj robilo?

– Tak czy owak – powiedzial glosno i surowym tonem – musze wam rzec, ze czegokolwiek szukacie w Cambridge, narazicie sie na szwank wasza niezwykloscia. Niewiasta medyk winna miec towarzyszke niewiaste.

Tym razem to Szymon byl zaskoczony, a przeor Gotfryd widzial, ze ow mezczyzna rzeczywiscie traktuje te kobiete wylacznie jak towarzysz.

– Przypuszczam, ze powinna – stwierdzil Szymon. – Kiedy wyruszalismy na nasza misje, byla z nami niewiasta, jej niania, jednak owa stara kobieta zmarla po drodze.

– Radze znalezc inna. Przeor milczal chwile, potem zapytal jeszcze:

Вы читаете Mistrzyni sztuki smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×