dwoch mezczyzn – jeden mial zydowski kapelusz – jak cisneli jakis tlumok z Wielkiego Mostu do rzeki Cam. Inni powiedzieli wtedy, ze slyszeli krzyki dobiegajace z domu Chaima. Ja sam obejrzalem cialo po tym, jak wyciagnieto je z rzeki, i widzialem na nim slady ukrzyzowania. – Zachmurzyl sie. – Biedne male cialko bylo strasznie opuchniete, ale pozostaly slady na nadgarstkach, a brzuch rozplatano, tak jakby wlocznia i… byly tez inne rany.
W miescie natychmiast zawrzalo. Aby uchronic od wybicia co do nogi wszystkich mezczyzn, kobiety i dzieci z Dzielnicy Zydowskiej, szeryf i jego ludzie zamkneli ich na zamku w Cambridge. Dzialali w imieniu krola, pod ktorego opieka znajduja sie Zydzi.
– Mimo to Chaim zostal schwytany przez laknacych pomsty i powieszony na wierzbie swietej Radegundy Pochwycili tez jego zone, kiedy blagala o zmilowanie nad nim, i rozerwali na strzepy. – Przeor Gotfryd sie przezegnal. – Szeryf i ja zrobilismy wszystko, co w naszej mocy, ale pokonala nas furia mieszczan. – Skrzywil sie, wspomnienie zabolalo.
– Widzialem zacnych mezow zmienionych w piekielne ogary, matrony, ktore staly sie menadami. – Podniosl czapke i przesunal dlonia po lysiejacej glowie. – Mimo to, mistrzu Szymonie, mozna rzec, ze udalo nam sie opanowac zamieszki. Szeryf zdolal przywrocic porzadek i byla nadzieja, ze skoro Chaim nie zyje, pozostali Zydzi beda mogli powrocic do swoich domow. Ale nie. Teraz na scenie zjawil sie Roger z Acton, kleryk nowy w naszym miescie, jeden z pielgrzymow do Canterbury. Bez watpienia go spostrzegles, taki impertynencki czleczyna na pajeczych, chudych nozkach, o nikczemnym wygladzie i watpliwej czystosci oraz bladej gebie. Tak sie sklada, ze mistrz Roger jest… – przeor spojrzal na Szymona, jakby ogarnelo go poczucie winy – jest kuzynem przeoryszy od Swietej Radegundy. Mea culpa, obawiam sie, ze posprzeczalismy sie nad trupem. Jednak ta kobieta, mistrzu Szymonie, ona nie widziala tam ciala malego chlopca, ktore nalezy pogrzebac po chrzescijansku, lecz nabytek dla tego siedliska demonow, ktore nazywa konwentem, zrodlo dochodow od pielgrzymow, ludzi chorych i kalekich, szukajacych uzdrowienia. Atrakcje, mistrzu Szymonie.
– Usiadl ponownie. – I tymze sie stalo. Roger z Acton rozniosl wiesci. Nasza przeorysze widziano, kiedy radzila sie tych dorobkiewiczow z Canterbury, jak sprzedawac relikwie i wizerunki swietego Piotrusia przy bramie klasztoru.
– Jestem zaszokowany, panie – odparl Szymon.
– I winienes byc, mistrzu Szymonie. Ona ma kostke wzieta z dloni chlopca i wraz ze swoim kuzynem przyciskali mi ja, gdy bylem w potrzebie, mowiac, ze to winno ukoic bol od razu. Jak widzisz, Roger z Acton pragnal dodac mnie do listy uleczonych, moje imie mialo znalezc sie w petycji do Rzymu o oficjalne uznanie swietego Piotrusia.
– Rozumiem.
– Kostka, ktorej bez skrupulow dotknalem, bo tak wielka byla moja meka, nie zadzialala. Ukojenie przyszlo z najmniej oczekiwanej strony.
– Przeor wstal. – Co przypomina mi, ze musze sie wysikac.
Szymon wyciagal reke, aby go jeszcze zatrzymac.
– Ale co z pozostalymi dziecmi, panie? Tymi, ktore wciaz sa zaginione? Przeor Gotfryd przez chwile stal, jak gdyby przysluchiwal sie kosowi.
– Na razie nic – powiedzial. – Miasto nasycilo sie Chaimem i Miriam. Zydzi w zamku gotowali sie do tego, aby go opuscic. Ale wtedy zniknal kolejny chlopiec i juz nie odwazylismy sie ich przenosic.
Przeor odwrocil twarz, tak ze Szymon jej nie widzial.
– To stalo sie w noc Wszystkich Swietych. To byl chlopiec z mojej klasztornej szkoly. – Szymon uslyszal, jak glos mezczyzny sie zalamuje.
– Potem dziewczynka, corka lowcy ptactwa. W swietych Mlodziankow Meczennikow, Boze pomoz nam. Potem, ostatnio, w swieto Edwarda Krola i Meczennika jeszcze jeden chlopiec.
– Ale, moj panie, ktoz oskarzal Zydow w zwiazku ze zniknieciem tych dzieci? Czyz oni wszyscy nie byli wtedy zamknieci w zamku?
– Do dzisiejszego dnia, mistrzu Szymonie, Zydow obdarzono juz tutaj umiejetnoscia przelatywania ponad zamkowymi krenelazami, uwierzono, ze porywaja dzieci i rozszarpuja je, a ich szczatki rozrzucaja gdzies po drodze. Radze ci, nie mow, kim jestes. Wiedz, ze… – przeor urwal – byly tez znaki.
– Znaki?
– Kabalistyczne symbole, odnalezione tam, gdzie po raz ostatni widziano kazde z tych dzieci. Mieszczanie mowia, ze przypominaja gwiazde Dawida. A teraz… – Przeor Gotfryd skrzyzowal nogi. – Naprawde musze sie wysikac. To rzecz nie cierpiaca zwloki.
Szymon patrzyl, jak duchowny drepcze ku drzewom.
– Powodzenia, panie. Dobrze zrobilem, ze powiedzialem wlasnie tyle, ile powiedzialem, pomyslal. Zyskalismy cennego sojusznika. W zamian za informacje, tez przekazalem informacje, choc nie wszystkie.
Sciezka prowadzaca na szczyt Kregu Wandlebury powstala przez osuniecie sie gruntu, ktore rozdarlo czesc wielkiego walu wykopanego przez starozytnych, aby chronic to miejsce. Wyrownaly je przechodzace tedy owce i teraz Adelia, z koszem na ramieniu, wspinala sie kilka chwil, nie tracac oddechu. Znalazla sie sama na szczycie wzgorza, wielkim kole trawy, naznaczonym przypominajacymi czarna porzeczke owczymi bobkami.
Z daleka szczyt wzgorza zdawal sie calkiem lysy. Jedyne wysokie drzewa rosly nizej, w grupie wzdluz wschodniej krawedzi, a reszte szczytu porastaly krzaki glogu i jalowca. Plaska powierzchnie tu i owdzie dziurawily dziwaczne doly, niektore mialy prawie trzy stopy glebokosci i co najmniej dwa yardy srednicy.
Niezle miejsce, zeby skrecic kostke.
Na wschodzie, tam gdzie wstawalo slonce, zbocze splywalo delikatnie w dol, na zachodzie dosc gwaltownie urywalo sie przed rownina.
Rozpiela plaszcz, splotla dlonie za karkiem, przeciagnela sie, pozwalajac, aby bryza przeniknela przez nedzna tunike z klujacej welny, jaka po blaganiach Szymona z Neapolu zgodzila sie wlozyc w Dover.
– Pani, nasza misje bedziemy wypelniac wsrod pospolstwa. Jesli mamy sie z nimi zmieszac, dowiedziec sie tego, co wiedza, to musimy wygladac jak oni.
– Oczywiscie, bo na przyklad taki Mansur w kazdym calu wyglada jak saksonski wiesniak – powiedziala. – A co z naszym akcentem?
Jednak Szymon upieral sie, ze to bardzo wazne, bo trzech cudzoziemskich wedrownych medykow, zawsze lubianych przez lud, uslyszy wiecej sekretow niz tysiac sledczych.
– Nie moze byc przepasci miedzy nami a tymi, ktorych bedziemy pytac. Chcemy prawdy, nie szacunku.
– Dla czegos takiego – pokazala na tunike – to juz na pewno nikt nie bedzie nas szanowac.
Lecz to Szymon, bardziej doswiadczony w zwodzeniu ludzi niz ona, dowodzil misja. Adelia wziela zatem owa rure z sukna, przyczepila do barkow szpilami, jednak pod nia zostawila jedwabna szate. Nie nalezala do tych, ktorzy plyna z pradem mody, ale do diaska, nawet dla krola Sycylii nie znioslaby workowego materialu ocierajacego sie o skore.
Zamknela oczy, razone swiatlem, znuzone noca spedzona na czuwaniu przy pacjencie. Baczyla, czy nie dostaje on goraczki. O swicie skora przeora byla jednak chlodna, a jego puls rowny. Na razie zabieg okazal sie skuteczny. Pozostawalo sprawdzic, czy duchowny zdola oddac mocz samodzielnie i bez bolu. Pozyjemy, zobaczymy, jak zwykla mawiac Malgorzata.
Zaczela spacerowac, wypatrywala uzytecznych roslin. Przy okazji zauwazyla, ze jej tanie buty – kolejne przeklete przebranie – przy kazdym kroku rozsiewaja slodkawe, nieznane zapachy. Wsrod traw roslo mnostwo cennych roslin. Widziala mlode listki werbeny, bluszczyku, kocimietki,
A byly tam ilustracje tego, co teraz roslo pod jej stopami. Poczula sie tak podekscytowana, jakby na ulicy spotkala kogos slawnego.
Autor zielnika, podobnie jak wiekszosc jego kolegow po piorze, opieral sie glownie na Galenie i podawal obiegowe informacje, ze wawrzyn chroni przed blyskawicami, kozlek strzeze przed zaraza, majeranek dobrze robi na macice – jak gdyby kobieca macica plywala do gardla i w dol niczym wisnia w butelce. Czemuz im sie nigdy nie chcialo po prostu spojrzec?
Zaczela zbierac ziola.
Na poczatku robila to niepewnie. Nie bylo wcale ku temu powodow, bo wielki krag na szczycie wzgorza jak zostal kiedys opuszczony, tak pozostawal opuszczony. Chmury zmienialy jednak wyglad okolicy, kiedy ich cienie przemykaly po trawie. Skarlowacialy glog przybral ksztalt zgarbionej staruchy, jakis nagly pisk – sroki – sprawil, ze mniejsze ptaki poderwaly sie do lotu.
Adelie przepelnial niepokoj, sprawiajacy, iz chciala jak najmniej wystawac ponad plaski krajobraz. Alez okazala sie glupia. Zwabiona tutejszymi ziolami i spokojem owego miejsca, zmeczona gadatliwym towarzystwem, w ktorym przebywala od Canterbury, popelnila blad, wedrujac samotnie, kazac Mansurowi zostac i opiekowac sie przeorem. Blad. Odrzucila wszak wszelkie zabezpieczenia chroniace ja przed gwaltem. Bez Malgorzaty albo Mansura u boku, dopoki w poblizu znajdowali sie mezczyzni, rownie dobrze moglaby przyczepic sobie transparent z napisem „posiadz mnie'. Gdyby zaproszenie zostalo przyjete, uznano by to za jej wine, a nie napastnika.
Co to za przeklete wiezienie, w ktorym mezczyzni trzymaja kobiety! Medyczke wsciekaly jego niewidzialne kraty, juz kiedy Mansur nalegal, aby towarzyszyc jej w dlugich, ciemnych korytarzach szkoly w Salerno, przez co wygladala smiesznie, chodzac tak z wykladu na wyklad niczym obdarzona jakimis nadzwyczajnymi przywilejami. To ja wyraznie pietnowalo. Ale dostala nauczke, och, dostala ja tamtego dnia, gdy wreszcie uciekla opiekunowi. Poznala wowczas wscieklosc, desperacje, kiedy musiala szarpac sie z jakims zakiem, ponizajace wolanie o pomoc, na ktore, dzieki Bogu, odpowiedziano, a potem jeszcze kazania prawione przez profesorow i oczywiscie Mansura oraz Malgorzate o grzechach arogancji i beztroski.
Nikt zas nie winil owego mlodego mezczyzny. Chociaz Mansur i tak zlamal mu potem nos, aby nauczyc dobrych manier.
Jednak Adelia pozostala soba i nadal byla zadziorna. Zmusila sie wiec, aby pojsc nieco dalej, w strone drzew, zerwala jedno, dwa ziola, pozniej rozejrzala sie wokol.
Nic. Trzepot kwiecia glogu na wietrzyku, kolejne, nagle przycmienie swiatla, kiedy chmura przeslonila slonce.
Jakis bazant zaczal postukiwac i wrzeszczec. Odwrocila sie.
On jakby wyskoczyl spod ziemi. Szedl ku niej, rzucajac dlugi cien. Tym razem nie byl to pryszczaty zak. Zblizal sie jeden z towarzyszacych pielgrzymce silnych i pewnych siebie krzyzowcow, metalowe kolka kolczugi brzeczaly pod tunika. Usta smialy sie, ale oczy byly twarde tak jak zelazo zaslaniajace glowe i nos.
– No, no, no – powiedzial niecierpliwym glosem. – No, no, no, moja pani.
Adelia poczula sie bardzo zmeczona wlasna glupota i tym, co mialo sie wnet zdarzyc. Nosila przy sobie rozne rzeczy, a jedna z nich, paskudny maly sztylecik, tkwila w cholewie buta. Dostala go od swojej sycylijskiej przybranej matki, prostolinijnej kobiety, z zaleceniem, aby wbila napastnikowi w oko. Zydowski przybrany ojciec zaproponowal bardziej subtelny sposob obrony:
– Mow im, ze jestes medykiem i wygladaj na zatroskana ich pojawieniem sie. Zapytaj sie, czy mieli juz do czynienia z zaraza. To sprawi, ze kazdy mezczyzna opusci choragiew.
Ona jednak watpila, czy ktorakolwiek z tych sztuczek da cos przeciwko temu czlowiekowi w kolczudze. Zreszta, w zwiazku ze swoja misja, nie chciala rozglaszac wszem wobec, czym sie naprawde zajmuje.
Stala wyprostowana i probowala zachowac godnosc, poki on znajdowal sie w pewnej odleglosci od niej.
– Tak? – rzucila ostro. Taki ton mogl robic wrazenie, kiedy w Salerno byla Wezuwia Adelia Rachela Ortese Aguilar, ale na tym samotnym wzgorzu niewiele znaczyl w ustach biednie odzianej cudzoziemki, tak naprawde znanej tylko z tego, ze podrozowala wozem domokrazcow wraz z dwoma mezczyznami.
– To wlasnie lubie – stwierdzil mezczyzna. – Kobieta, ktora mowi „tak'.
Ruszyl przed siebie. Nie miala juz zadnych watpliwosci co do jego zamiarow. Co gorsza, potknela sie i upadla.
Wtedy jednoczesnie wydarzyly sie dwie rzeczy.
Z kepy drzew dobieglo swiszczace „wuum-wumm', tak jakby cos wirujacego przecinalo powietrze. Miedzy Adelia i rycerzem w trawe wbil sie maly toporek.