– Ta gadula tutaj powiedziala, ze to ja jestem medykiem z Salerno.
– Czy ja cos takiego powiedzialem? Czy ja cos takiego w ogole powiedzialem? – Szymon zaczal wymachiwac rekoma. – Ja tylko powiedzialem, ze towarzyszy mi…
Mansur odwrocil sie do kobiety.
– Tamten niewierny nie moze sie wysikac – oznajmil.
– Biedak – stwierdzil Szymon. – Juz od jedenastu godzin. Mowi, ze zaraz peknie. Pojmujesz to, pani? Utopic sie we wlasnych plynach?
Potrafila to pojac, bez watpienia ow czlowiek mial zablokowane ujscie moczu. I w koncu peknie, w kazdym razie peknie mu pecherz. Meska przypadlosc, widywala juz cos takiego na stole w czasie sekcji. Gordinus dokonywal kiedys posmiertnych ogledzin podobnego przypadku, jednak mowil, ze pacjenta daloby sie uratowac, jesli… jesli… tak, to bylo wlasnie to. Jej przybrany ojciec opisywal sposob postepowania w takich sytuacjach, widziany na wlasne oczy w Egipcie.
– Hm – mruknela. Szymon skoczyl jak oparzony.
– Mozna mu pomoc? Boze, gdyby udalo sie go wyleczyc, przyniosloby to bezcenne korzysci naszej misji. To wplywowy czlowiek.
Do diabla z wplywami! Adelia dostrzegala tylko blizniego, ktory cierpial – i jesli nic sie z tym nie zrobi, bedzie cierpial coraz bardziej, poki nie utopi sie we wlasnej urynie. Ale co, jesli postawila zla diagnoze? Mogly byc tez inne przyczyny zatrzymania moczu. Co, jesli sie mylila?
– Hm – mruknela raz jeszcze, teraz jednak innym tonem.
– Jest jakies ryzyko? – Nastawienie Szymona do calej sprawy tez sie zmienilo. – On moglby umrzec? Pani, rozwazmy nasze polozenie…
Nie zwrocila na niego uwagi. O malo nie odwrocila sie i nie otworzyla ust, by spytac Malgorzaty o zdanie. Wtedy ogarnela ja okropna tesknota. Miejsce, gdzie zawsze siedziala jej zazywna ukochana niania, bylo puste i mialo juz takie pozostac. Malgorzata umarla bowiem w Ouistreham.
Wraz z rozpacza przyszlo poczucie winy. Malgorzata nigdy nie powinna wyruszac z Salerno, a jednak na to nalegala. Adelia, ktora przez wzglad na wymogi przyzwoitosci potrzebowala niewiesciego towarzystwa i bala sie brac ze soba kogokolwiek innego procz ukochanej sluzacej, zgodzila sie. Podroz okazala sie jednak ciezka, niemal tysiac mil morskiej wedrowki, z czego najgorsza Zatoka Biskajska. Tego bylo za wiele dla starej kobiety. Porazila ja apopleksja. Ukochana przyjaciolka, ktora kochala Adelie i wspierala ja przez dwadziescia piec lat, zostala pochowana na malenkim cmentarzyku u brzegow Orne, ona sama zas musiala zmierzac do Anglii samotnie niczym Rut wsrod obcych pol jeczmienia.
Co by ta poczciwa dusza na to wszystko powiedziala?
„Nie wiem, dlaczego pytasz, bo i tak na nic nie zwazasz. Chcesz zaryzykowac z tym nieszczesnikiem, dobrze cie znam, kwiatuszku, zatem nie przejmuj sie moim zdaniem. I tak nigdy tego nie robisz'.
Nigdy tego nie robila.
Na ustach Adelii pojawil sie delikatny usmiech, kiedy w jej wspomnieniach zabrzmialy dzwieczne zgloski i akcent z Devon. Malgorzata byla po to, zeby jej wysluchiwac. I byla jej spokojem.
– Moze powinnismy dac sobie z tym spokoj, pani? – zasugerowal Szymon.
– Ten czlowiek umiera – odpowiedziala. Tak jak Szymon wiedziala, w jakim znajda sie niebezpieczenstwie, jesli im sie nie powiedzie. Od kiedy trafili do tego nieznanego kraju, czula glownie osamotnienie, a jego obcosc sprawiala, ze nawet najmilsze towarzystwo zdawalo sie wrogie. Jednak w tej sprawie mozliwe ryzyko wygladalo na nieznaczne w porownaniu z ewentualnym zyskiem, gdyby zdolali pomoc przeorowi. Byla medykiem, ten czlowiek umieral. Nie miala wyboru.
Rozejrzala sie. Trakt, zapewne rzymski, wiodl prosto niczym palec wskazujacy wlasciwa droge. Na zachodzie, z lewej strony, rozciagala sie rownina, tam zaczynaly sie legi Cambridgeshire, ciemne laki i mokradla, teraz o zachodzie slonca stykajace sie z cynobrowozlota linia horyzontu. Po prawej stronie wznosilo sie zalesione zbocze niewysokiego wzgorza, wspinala sie po nim sciezka. Zadnego domostwa, zagrody czy nawet pasterskiego szalasu.
Wzrok Adelii spoczal na rowie, niemal grobli, miedzy traktem a zboczem wzgorza. Wiedziala, co tam mozna czasem znalezc, tak jak zreszta orientowala sie we wszystkich darach natury.
Potrzebowali odrobiny odosobnienia. Potrzebowali tez swiatla. I nieco tego, co bylo w rowie.
Wydala odpowiednie polecenia.
Trzej mnisi przyprowadzili cierpiacego przeora. Gdzies z boku dreptal, protestujac Roger z Acton; wciaz nalegal, aby uzyc relikwii od przeoryszy.
Najstarszy z zakonnikow zwrocil sie do Mansura i Szymona:
– Brat Ninian mowi, ze jestescie medykami z Salerno. Rysy twarzy mial tak ostre, iz zdolalby ociosac nimi krzemien. Szymon spojrzal ku Mansurowi nad glowa Adelii, ktora stala miedzy nimi. Nie mijajac sie z prawda, oznajmil:
– Wsrod nas, sir, jest osoba o sporej wiedzy medycznej.
– Mozecie mi pomoc?! – wrzasnal przeor na Szymona lamiacym sie glosem.
Szymon poczul szturchniecie w zebra.
– Tak – odpowiedzial. Brat Gilbert zawisl jednak na ramieniu cierpiacego, czujac niechec do przekazania zwierzchnika w obce rece.
– Panie, my nie wiemy, czy ci ludzie to chrzescijanie. Bedziesz potrzebowal wsparcia w modlitwie, zostane przy tobie.
Szymon pokrecil glowa.
– Misterium, ktorego nalezy tu dokonac, musi odbyc sie bez swiadkow. Prywatnosc to rzecz niezbedna miedzy medykiem a pacjentem.
– Na Chrystusa, ulzyjcie moim cierpieniom! – W ten sposob przeor Gotfryd rozwial ostatnie watpliwosci. Brat Gilbert i jego chrzescijanskie wsparcie zostali odepchnieci na bok, pozostalych dwoch mnichow odsunieto, wydajac im nakaz nieruszania sie z miejsca, rycerza odprawiono, aby trzymal straz. Przeor, potykajac sie i machajac rekami, dotarl do wiszacego stopnia z tylu wozu i zostal podciagniety przez Szymona i Mansura.
Roger z Acton biegl za wozem.
– Panie! – wolal. – Gdybys tylko uwierzyl w cudowne wlasciwosci kostki swietego Piotrusia…
Odpowiedzial mu wrzask.
– Juz probowalem i wciaz nie moge sie wyszczac! Woz potoczyl sie w gore grobli, zniknal miedzy drzewami. Adelia, zbierajac cos w rowie, ruszyla za nimi.
– Boje sie o niego – powiedzial brat Gilbert, choc w jego glosie zabrzmiala tez nuta zawisci.
– To czary! – Roger z Acton potrafil chyba tylko krzyczec. – Lepsza smierc niz ulga z rak Beliala!
Obaj chcieli podazyc za wozem, jednak rycerz, sir Gerwazy, ktorego mnisi zawsze irytowali, nagle zastapil im droge.
– Powiedzial „nie' – rzucil. Sir Joscelin, rycerz przeora, okazal sie rownie nieugiety.
– Bracie, mysle, ze powinnismy go z nimi zostawic.
Tych dwoch stalo obok siebie, dwoch odzianych w kolczugi krzyzowcow, ktorzy walczyli w Ziemi Swietej, pelnych pogardy dla owych gorszych mezczyzn w powloczystych szatach, sluzacych Bogu w bezpieczniejszych miejscach.
Sciezka powiodla na dziwaczne wzgorze. Woz podskakiwal na zboczu, ktorym dotarli w koncu do wielkiego trawiastego kregu wystajacego ponad drzewami. W swietle ostatnich promieni zachodzacego slonca wzniesienie wygladalo jak glowa, wielka, zielona glowa o plaskim lysym czubku.
Widok ow wzbudzil niepokoj wsrod pielgrzymow na trakcie, u stop wzniesienia, gdzie reszta kawalkady postanowila teraz po rozdzieleniu zatrzymac sie i rozlozyc oboz na poboczu, nieopodal rycerzy.
– Co to za miejsce? – zapytal brat Gilbert, wypatrujac wozu, ktorego jednak nie mogl dostrzec.
Jeden z pacholkow przerwal rozsiodlywanie konia swojego pana.
– To tam to Krag Wandlebury, panie. A to sa wzgorza Gog i Magog. Gog i Magog, brytyjscy giganci, rownie poganscy jak ich imiona.
Chrzescijanie skupili sie wokol ognia, a jeszcze mocniej przylgneli do siebie, kiedy z drugiej strony traktu, zza ciemnych drzew zabrzmial donosny glos sir Gerwazego:
– Tu skladano krwawe ofiary. Stad ruszal dziki gon, moi panowie. Okropnosci.
Lowczy przeora Gotfryda, ktory szykowal wlasnie psy do nocy, wydal policzki i przytaknal.
Mansurowi tez nie podobalo sie to miejsce. Poprowadzil woz mniej wiecej do polowy zbocza i zatrzymal go na plaskiej, szerokiej polce skalnej. Wyprzagl muly, niepokoily je jeki przeora siedzacego pod plandeka. Wypuscil zwierzeta, by sie pasly, a potem zajal sie rozpalaniem ognia.
Pojawila sie miska, w ktorej zabulgotal wrzatek. Adelia wrzucila tam to, co zebrala w rowie, i wpatrywala sie w naczynie.
– Trzciny? – zapytal Szymon. – Po co? Powiedziala mu. Zbladl.
– On… On nie pozwoli… On jest mnichem.
– On jest pacjentem. – Poruszyla lodygami trzcin, wybrala dwie i dokladnie je osuszyla. – Przygotuj go.
– Przygotuj? Zaden mezczyzna nie jest gotowy na cos takiego. Pani, ufam ci calkowicie, ale… moze jeszcze zapytam… czy dokonywalas juz kiedys takiej operacji?
– Nie. Gdzie moja sakwa? Poszedl za nia przez trawe.
– A chociaz widzialas, jak jej dokonywano?
– Na boskie zebra, bedzie kiepskie swiatlo. – Podniosla glos. – Mansur, dwie latarnie. Zawies je wewnatrz, na obreczach plandeki. Dobrze, no, gdzie sa te kawalki sukna? – Zaczela grzebac w sakwie z koziej skory, gdzie trzymala swoje instrumenty.
– Moze powinnismy wyjasnic cala kwestie – zapytal Szymon, starajac sie zachowac spokoj. – Nigdy sama nie przeprowadzalas takiej operacji ani nie widzialas, jak ja robiono, tak?
– Nie widzialam, juz mowilam. – Uniosla oczy. – Gordinus raz o niej wspominal. A Gerszom, moj przybrany ojciec, opisal mi cala procedure po wizycie w Egipcie. Widzial ja na jakims starozytnym malowidle w grobowcu.
– Starozytne egipskie malowidla! – Szymon kazde slowo wypowiedzial z jednakowa waga. – Czy byly kolorowe?
– Nie widze zadnego powodu, dlaczego to nie mialoby zadzialac – powiedziala. – Wziawszy pod uwage moja wiedze na temat anatomii mezczyzn, to logicznie uzasadnione dzialanie.
Ruszyla przez trawy. Szymon rzucil sie ku niej i ja powstrzymal.
– Pani, moze pojdziemy nieco dalej sciezka tego rozumowania? Zamierzasz przeprowadzic operacje, niebezpieczna operacje…
– Tak, sadze, ze taka wlasnie bedzie.
– …na wielce powazanym dostojniku koscielnym. Tam czekaja na niego jego przyjaciele… – Szymon z Neapolu wskazal w dol pograzajacego sie w ciemnosciach wzgorza. -… zadnego z nich nie raduje nasz udzial w tej sprawie. Jestesmy dla nich intruzami, a nie szanowanymi osobami.
Zeby mowic dalej, musial wepchnac sie przed nia, bo inaczej minelaby go w drodze do wozu.
– Moze sie zdarzyc, nie mowie, ze na pewno, ale moze, ze owi przyjaciele kieruja sie wlasna logika i jesli przeor umrze, powiesza nasza trojke tak, jak logiczne jest powieszenie mokrego prania na sznurze. Raz jeszcze pytam, czy nie powinnismy dac dzialac naturze? Tylko pytam.
– Mistrzu Szymonie, ten czlowiek umiera.