– Zostawisz mi latarnie? – zapytala medyczka. Siostra Weronika pochylila glowe.

– Boisz sie ciemnosci? Adelia zastanowila sie nad odpowiedzia.

– Tak.

– W takim razie zatrzymaj ja i niech Pan ma cie w opiece, ja za chwile wroce.

Mniszka zarzucila sobie wor na plecy i chwyciwszy skrzynie w wolna reke, ruszyla miedzy drzewa oswietlona ksiezycem sciezka.

Adelia poczekala, az zakonnica odejdzie, pozniej przeniosla Stroza na brzeg, wziela latarnie, uniosla, sprawdzajac, czy ze swieca wszystko w porzadku i czy ma odpowiednia grubosc. Potem ruszyla naprzod.

Jakis czas rzeka i biegnaca obok sciezka wily sie prawie w tym samym kierunku, co ten obrany przez medyczke. Jednak mile dalej Adelia dostrzegla, ze droga prowadzi ja za daleko na poludnie. Zeszla z niej, chcac isc dokladnie na wschod, bo tak trasa wiodaca ku wzgorzu wygladalaby z lotu kruka – tyle ze kruk nie musialby pokonywac wszystkich przeszkod, z ktorymi musiala zmierzyc sie ona: wielkich polaci jezyn, gorek i jarow sliskich od niedawnego deszczu, plotkow, na ktore czasem dawalo sie wdrapac albo przez nie przecisnac, a czasem nie.

Jesli ze wzgorza Wandlebury spogladaly na nia jakies ludzkie oczy, widzialy malenkie, bladzace swiatelko, przemierzajace ciemnosci, krecace sie tu i tam, jakby bez konkretnego celu. Naprawde jednak omijala przeszkode za przeszkoda. Czasem swiatlo zatrzymywalo sie, gdy lekarka upadala, a upadala niezgrabnie, chroniac latarnie od uderzenia w ziemie i zgasniecia. Stroz czekal obok niej, az wstanie.

Od czasu do czasu, choc niczego nie slyszala, zaskakiwal ja przebiegajacy droge jelen albo lis. Jej wlasny, szlochajacy oddech stal sie zbyt glosny, by mogla slyszec cokolwiek innego, chociaz nie szlochala ze smutku albo strachu, jedynie z wysilku.

Ale ten, kto patrzyl na nia ze wzgorza Wandlebury, jesli ktokolwiek na nia stamtad patrzyl, spostrzegl, ze pomimo ustawicznego bladzenia, swiatelko wciaz sie zbliza.

Adelia, przedzierajac sie przez swoja doline ciemnosci, widziala, jak wzgorze z wolna rosnie, az wreszcie przeslania wszystko. Gwiazda wplatana w jego szczyt juz nie migotala, tylko swiecila stalym blaskiem.

Kiedy lekarka szla, malo nie wymiotowala, oslabiona wlasna glupota. Dlaczego nie przyszlam tutaj od razu? Mowily mi to ciala dzieci, mowily mi… Kreda, powiedzialy. Zostalysmy zabite na kredzie. Rzeka mnie zmylila. Ale rzeka prowadzi ku wzgorzu Wandlebury. Powinnam od razu sie domyslic.

Podrapana i zakrwawiona, kulejac, chociaz wciaz z palaca sie latarnia, podzwignela sie na jakas plaska powierzchnie i odkryla, ze to jest owo miejsce na starej rzymskiej drodze, gdzie kiedys przeor Gotfryd krzyczal do wszystkich, ktorzy sluchali, ze nie moze sie wysikac.

Nikogo tu teraz nie bylo. Zrobilo sie juz pozno, ksiezyc wisial wysoko, jednak Adelia znajdowala sie gdzies poza czasem. Nie istniala tam przeszlosc, w ktorej zyli jacys ludzie. Nie istnialo dziecko, zwane Ulfem, przestala je slyszec i widziec. Bylo tylko wzgorze, a ona musiala dotrzec na jego szczyt. Pies podazal za nia. Ruszyla stroma sciezka, nie pamietajac, kiedy szla nia pierwszy raz, wiedziala tylko, ze wlasnie tedy nalezalo isc.

Kiedy spieszyla na szczyt, musiala poszukac tego migoczacego swiatelka, zdumiona, ze choc sprowadzilo ja z oddali, to teraz zniknelo. O Boze, nie daj mu zgasnac. W ciemnosciach i wsrod tych pagorkowatych bezmiarow ona nigdy nie odnajdzie drogi.

Zobaczyla je miedzy jakimis krzakami i pobiegla, zapominajac o zaglebieniach w ziemi. Tym razem kiedy upadla, latarnia zgasla. Niewazne, zaczela sie czolgac.

To bylo dziwne swiatlo, ani ogien, ani rozproszony blask swiec. Bardziej promien skierowany ku gorze. Kiedy po omacku zmierzala w tamta strone, dlonie natrafily na pustke i medyczka szarpnelo do przodu, tak ze az zgarbila sie nad opadajacym zboczem. Stroz patrzyl prosto przed siebie i tam wlasnie bylo to, trzy yardy dalej, posrodku miskowatej niecki. Nie ogien, nie latarnia. Nikt tez tam nie stal. Swiatlo wydobywalo sie z dziury w ziemi. Patrzyla na rozwarta paszcze piekiel, oswietlona przez plomienie, buchajace gdzies nizej.

Adelia musiala teraz wysilic sie ze wszystkich mocy i wezwac na pomoc kazdy znany jej okruch filozofii naturalnej, kazda udowodniona hipoteze, kazdy ulamek zdrowego rozsadku, aby przeciwstawic sie checi wycia ze strachu, panice, kazacej odczolgac sie od tej dziury i plakac z przerazenia. Modlila sie o wsparcie: „O Wszechmogacy Boze, obron mnie przed groza nocy'.

To nie otchlan piekielna, stanowczo powiedzial jakis glos w jej glowie. To tylko zwykla otchlan.

Oczywiscie. Jakas otchlan. Tylko otchlan. A w niej Ulf.

Zaczela czolgac sie przed siebie, uderzyla w cos kolanem, cos lezacego na trawie. Zdawalo sie tylko kamieniem, ale po chwili dlonie odkryly, ze zostalo wytworzone przez ludzkie rece, okazalo sie wielkim i solidnym kolem. Przeczolgala sie nad tym, spostrzegajac, ze jest okryte warstwa torfu.

Wyciagnela reke, by powstrzymac Stroza od podchodzenia zbyt blisko, potem z wolna jak zolw, wyciagajac szyje, zerknela ponad krawedzia otchlani.

To nie byla otchlan. To byl szyb o szerokosci mniej wiecej dwoch yardow, Bog wie, jak gleboki – swiatlo padajace z jego wnetrza przeszkadzalo w ocenie dystansu – jednak z pewnoscia gleboki. W dol, gdzies w biel, prowadzila drabina. Biel, wszedzie byla biel, tak daleko, jak tylko Adelia siegala wzrokiem.

Kreda. Oczywiscie, to przeciez kreda, ta kreda, ktora znalazla na martwych dzieciach.

Rakszasa tego wszystkiego sam nie wykopal. To wymagalo prac na wielka skale. Ale znalazl owe miejsce i wykorzystal, och, jakze dobrze wykorzystal.

Czy wlasnie takie byly wszystkie zaglebienia terenu na wzgorzu? Czy byly zasypanymi wejsciami do kopaln? Ale po co komu az tyle kredy?

Niewazne. Niewazne komu. Tam na dole jest Ulf.

A takze zabojca. Oswietlil to miejsce, pozapalal pochodnie. Wlasnie to swiatlo widzial pasterz. Dobry Boze, przeciez powinnismy to odnalezc. Chodzilismy po calym smierdzacym wzgorzu, zagladalismy w kazda dziure. Jak moglismy przegapic otwarte zaproszenie do podziemi?

Bo nie bylo wtedy otwarte, pomyslala. Okryte torfem kolo, nad ktorym sie przeczolgala, nie bylo wcale kolem. Bylo pokrywa. Umieszczone na swoim miejscu sprawialo, ze zaglebienie wygladalo jak zwykla niecka.

Co za cwany typ z tego Rakszasy.

Ale przyprawiajace o dreszcze przerazenie osoba zabojcy teraz juz jakby zelzalo, bo Adelia wiedziala, ze kiedy woz Szymona wiozl przeora Gotfryda droga po wzgorzu Wandlebury, Rakszase ogarnela panika.

Czujac brzemie winy, wyjal noca ciala z szybu i zaniosl w dol zbocza, zeby jego kryjowka pozostala nieznana.

Wlasnie szyb jest twoim sanktuarium, pomyslala, tak cennym, ze az narazasz sie dla niego. On jasnieje dla ciebie, tak jak dla mnie teraz, nawet zasloniety pokrywa. Jest tunelem do twojego ciala, wejsciem do twojej gnijacej duszy, przeznaczeniem, ktore nalezy ukrywac. Bo wiesz, iz jego istnienie wzywa o pomste do nieba.

A ja wlasnie to znalazlam.

Nasluchiwala. Wzgorze wokol szelescilo zyciem, jednak z szybu nie wydobywal sie zaden dzwiek. Nie powinna przychodzic tutaj sama, na Boga, nie powinna. Jakaz przysluge wyswiadcza temu chlopczykowi, skoro nie przyprowadzila ze soba wsparcia i nie powiedziala nikomu, dokad zmierza?

Ale przeciez taka byla potrzeba chwili. Nie miala pojecia, co innego moglaby uczynic. W kazdym razie, zrobila to, mleko zostalo rozlane i ktos musial je posprzatac.

Jesli Ulf nie zyje, moglaby wyciagnac drabine i wepchnac pokrywe na miejsce, grzebiac zabojce zywcem, potem odejsc, zostawiajac Rakszase, aby miotal sie we wlasnym grobowcu.

Jednak wierzyla, ze chlopiec zyje, jak inne dzieci trzymany jest w spizarni demona, az bedzie juz dla niego gotowy – wiare te opierala na tym, co kiedys powiedzialo jej martwe cialo. Coz to za kruchy dowod, coz za watla nic przekonania, ale przeciez wlasnie ona wyciagnela ja z lodzi zakonnic i kazala maszerowac poprzez bezdroza do owej piekielnej jamy…

I co dalej?

Lezac na brzuchu twarza w strone otchlani, Adelia rozwazala poszczegolne mozliwosci, kierujac sie chlodna logika rozpaczy. Nie mogla biec po pomoc, zreszta biorac pod uwage, jak dlugo by trwalo jej sprowadzenie, niczego by nie wskorala. Ostatnie domostwo, jakie widziala w okolicy, nalezalo do ciotki siostry Walburgi – zreszta teraz, kiedy znalazla sie tak blisko Ulfa, nie wolno jej bylo go zostawiac. Mogla tez zejsc do szybu i zostac zabita, na co zreszta musi sie przygotowac, jesli tylko dzieki temu dziecko zdola uciec.

A gdyby, co przyniosloby zdecydowanie wiekszy pozytek, dotarla tam na dol i sama zabila morderce? Musiala jednak znalezc bron. Tak, powinna rozejrzec sie za jakims kijem albo kamieniem, czyms ostrym…

Obok niej Stroz drgnal gwaltownie. Czyjes rece chwycily Adelie za kostki stop, uniosly je tak, ze medyczka zeslizgnela sie w dol. Wtedy, sapnawszy z wysilku, ten ktos cisnal ja do jamy.

Ocalila ja drabina. Medyczka uderzyla w nia w polowie spadania, zlamala kilka zeber, ale reszte dystansu przebyla, zeslizgujac sie po szczeblach. Miala nawet czas, ktory zdawal sie jej calkiem dlugi, aby jeszcze pomyslec: – nie moge stracic przytomnosci, po czym uderzyla glowa w podloge i stracila przytomnosc.

Swiadomosc wracala jej dlugo, wedrujac powoli przez zamglony tlum ludzi, ktorzy nalegali, aby sie ruszyla, popychali ja i mowili do niej, irytowali tak bardzo, ze gdyby nie wielki bol, kazalaby im przestac. Stopniowo odchodzili, glosy cichly, az zostal tylko jeden, ktory wciaz ja denerwowal.

– Cicho badz – powiedziala i otworzyla oczy, jednak kazdy ruch bardzo bolal, wiec postanowila zostac nieprzytomna jeszcze jakis czas. To jednak bylo niemozliwe, bo przeciez czekala ja groza i ktos jeszcze, a zatem umysl, zdeterminowany, by zapewnic przetrwanie jej samej i jeszcze komus, nalegal, by zaczac dzialac.

Siedz spokojnie i mysl. Boze, co za bol. Jakby rozlupywano jej czaszke. Pewnie miala wstrzasnienie mozgu – nie dawalo sie okreslic, jak bardzo powazne, nie wiedziala bowiem, jak dlugo pozostawala nieprzytomna. A jedynie to pozwoliloby ustalic stopien urazu. Do diabla, ale boli. Tak samo zebra, przypuszczalnie dwa zlamane, ale – poprobowala z glebokim, bolesnym oddechem – chyba zadne nie przebilo pluca. Jednak co z tego, skoro rece miala wyciagniete do gory, ponad glowe i czula ucisk na klatke piersiowa.

Glupstwo. Jestes w takim niebezpieczenstwie, ze twoj stan zdrowia nie jest wazny. Mysl i przetrwaj.

Aha. Czyli jakos znalazla sie w szybie. Przypomniala sobie, ze byla na gorze. Przez chwile, w krotkim przeblysku, ujrzala zblizajaca sie zewszad biel. Nie potrafila sobie tylko przypomniec, co dzialo sie pomiedzy. Zwyczajny efekt wstrzasnienia mozgu. Pewnie ktos ja zepchnal albo sama spadla.

Spadl ktos jeszcze, a moze zostal zniesiony na dol przed nia lub po niej. Gdy medyczka sprobowala otworzyc oczy, dostrzegla postac pod przeciwleglym murem. To byl wlasnie ow ktos, kto bezustannie i w tak irytujacy sposob halasowal.

– Ocal-mnie-zachowaj-Panie-moj-a-ja-podazac-bede-za-Toba-po-kres-mych-dni-ja-korze-sie-przed-Toba-ukarz-mnie-swym-batem-i-skorpionami-lecz-zachowaj-mnie…

Tak mamrotala siostra Weronika. Mniszka stala mniej wiecej trzy yardy dalej, po drugiej stronie pozbawionej sufitu izby stanowiacej dno jamy. Jej welon zerwano, sciagajac w dol, na szyje, wlosy opadaly na twarz niczym pasma ciemnej mgly. Rece miala wyciagniete nad glowe, podobnie jak Adelia. Zakuto je w kajdany i przyczepiono do bolca w scianie.

Groza odebrala zakonnicy zmysly. Slina splywala jej po podbrodku, cialo trzeslo sie tak, iz zelazne kajdany na przegubach grzechotaly, akompaniujac modlitwie i blaganiom o uwolnienie.

– Chce, zebys siedziala cicho – rozkazala Adelia. Oczy Weroniki rozwarly sie szeroko, byl w nich szok i nieco usprawiedliwionego oburzenia.

– Poszlam za toba – odparla. – Gdzies przepadlas, a ja poszlam za toba.

– To nie bylo madre.

– Bestia jest tutaj. O Maryjo, Matko Boza, chron nas, on mnie tu zabral, tutaj na dol, on nas pozre. Jezu, Maryjo, ocal nas obie, on ma rogi.

– Dobra, dobra, tylko przestan wreszcie krzyczec.

Wytrzymujac bol, Adelia odwrocila glowe, chcac sie rozejrzec. Pies lezal u stop drabiny, mial zlamany kark.

Do gardla cisnal jej sie szloch. Nie, nie teraz, powiedziala sobie w duchu. To nie miejsce na to, nie mozesz teraz go oplakiwac. Aby przetrwac, musisz myslec. Och, biedny Strozu…

Вы читаете Mistrzyni sztuki smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату