bylam przygotowana. Czekal na mnie w ciemnym pokoju przed swoim odjazdem do Europy. Bylo kolo trzeciej nad ranem, przyjechal bezposrednio po spotkaniu z toba i musial cos doslyszec z tego, co mowil mi ten porucznik przy pozegnaniu pod drzwiami, ale chyba niewiele. Zapytal, czy mam zamiar dalej prowadzic romans z tym chlopcem, a ja odpowiedzialam, ze tak. I pytal, czy mialam innych kochankow, a ja odpowiedzialam, ze tak. Pytal, czy bede miala w przyszlosci innych, i znowu odpowiedzialam mu: tak. Bylam dumna z siebie, bo uwazalam, ze nareszcie jestem dosc silna, zeby byc uczciwa. Ale to nie byla uczciwosc. To byla zwykla zemsta i zarozumialstwo. W kazdym razie, w owej chwili zadnemu z nas dwojga nie bylo potrzebne uczciwe „tak”, tylko milosierne „nie”. Coz, kiedy w tym okresie moje milosierdzie juz sie wyczerpalo. Ojciec zbil mnie za to, i slusznie, a potem odjechal i zabili go.
Umilkla. Przez kilka sekund w altanie slychac bylo tylko brzeczenie pszczoly fruwajacej uparcie i niespokojnie nad koszykiem ze sliwkami, stojacym na stole. Lucy zwilzyla jezykiem wargi, podniosla kieliszek i wypila wino do dna.
– No, wiec teraz widzisz – powiedziala po chwili – jak twoja matka wymigala sie od zaplaty. Mialam dosyc czasu, zeby to wszystko przemyslec, nikomu nic nie mowilam, ty mozesz byc pierwszym, ktory sie o tym dowie. A jezeli cie to interesuje, wiedz, ze od tamtego ranka az do dzis nie dotknelam zadnego mezczyzny. Nie sprawilo mi to specjalnej trudnosci i nie roszcze sobie z tego powodu pretensji do pochwal, bo tylko raz jeden mialam pokuse, i to nie zanadto silna.
Odpedzila serwetka pszczole, ktora porzucila koszyk z sliwkami i pomknela w gore po slonecznym promieniu, w gaszcz lisci nad ich glowami.
– Dostalam wiadomosc, ze ojciec polegl, ty zatelegrafowales, ze nie przyjedziesz na uroczystosci zalobne, musialam przebrnac sama przez to wszystko. Potem siedzialam takze sama w tym
przekletym domu w New Jersey, gdzie oboje z ojcem zadreczylismy sie az do nienawisci, az do rozpaczy. Wtedy postanowilam, ze musze sie zrehabilitowac. Chcialam nareszcie dojsc do tego, zeby moc samej sobie przebaczyc. Czulam, ze jedyny sposob to stac sie uzyteczna i kochac. Bylam pewna, ze nie potrafie juz kochac zadnego mezczyzny, przeciez wyprobowalam te sprawy, wiec zdecydowalam, ze to beda dzieci. Moze i mysl o tobie grala tu jakas role. Tak strasznie spartaczylam sprawe w stosunku do ciebie. Zapragnelam udowodnic sobie, ze jesli tylko zdobede jeszcze jedna szanse, potrafie ja lepiej wykorzystac. Zlozylam wniosek o adoptacje dwojga dzieci, chlopca i dziewczynki. Czekajac na zalatwienie tej sprawy krazylam po ulicach i parkach, przygladalam sie dzieciom, bawilam sie z nimi, jezeli matki albo wychowawczynie nie mialy nic przeciwko temu, i ukladalam sobie najcudowniejsze plany. Myslalam, ze poswiece bez reszty ostatnie dwadziescia lat mego zycia wychowywaniu wspanialych, promiennych chlopcow i dziewczat, ktorzy pozniej, kiedy dorosna, beda w kazdej sytuacji zyciowej wykazywac odwage delikatnosc i inteligencje. Tylko ze ci, ktorzy decydowali o powierzaniu dzieci przybranym rodzicom, mieli swoje wlasne poglady. Nie bardzo im to odpowiadalo, ze samotna kobieta dobrze po czterdziestce chce adoptowac dwoje dzieci, wiec przeprowadzili dyskretny wywiad i cos niecos musieli uslyszec. Nie wszystko, ale widocznie dosyc. Zalatwili moj wniosek odmownie. Tego dnia, kiedy mi powiedzieli, ze nie, wloczylam sie po polankach w Centralnym Parku, przypatrywalam sie malym chlopcom, jak biegali po trawie, i dziew-czyneczkom z balonikami i wtedy dopiero zrozumialam, co musza czuc te biedne kobiety, ktore wykradaja z wozkow niemowleta pozostawione na chwile. Nie mialam zalu do tych ludzi z Towarzystwa Opieki. Trzeba ponosic konsekwencje swoich czynow, popelnianych w ciagu dziesieciu lat. Trudno bylo wymagac, zeby mi uwierzyli na slowo, gdybym poszla do nich i powiedziala: „Zmienilam sie. Jestem inna kobieta. Od dzisiaj mam zamiar zostac swieta.” Oni maja cos lepszego do roboty niz myslec o tym, by dopomoc wdowie z zaszargana opinia do wybaczenia samej sobie.
Siegnela po butelke i wylala reszte wina do swego kieliszka. Nie bylo tego duzo i nie od razu wypila. Siedziala wpatrzona w kratkowana serwete i w kieliszek, ktory obracala w palcach. Nie zyczyla sobie ani nie oczekiwala zadnego slowa ze strony Tony’ego. Juz to samo, ze mogla z niego zrobic sluchacza tego aktu samooskarzenia, dawalo jej gorzka, zbawienna rozkosz.
– Jednakze – podjela na nowo obracajac w zamysleniu nozke kieliszka – wlasnie wtedy zaswitala pewna nadzieja w moim osobistym zyciu. Pamietasz Sama Pattersona? – spytala niespodziewanie.
– Tak, oczywiscie – odparl Tony.
– Nie widzialam go wiele lat, ale przyjechal na uroczystosci zalobne i potem odwiedzal mnie od czasu do czasu albo zapraszal na obiad, kiedy byl w Nowym Jorku. Zona rozwiodla sie z nim przed sama wojna, o pietnascie lat za pozno, jesli chodzi o nich oboje. Dobrze mi bylo w jego towarzystwie, bo wiedzial o mnie wszystko i nie musialam przed nim udawac. Kiedys, bardzo dawno temu, podpil sobie troche na jakims dansingu, objal mnie i omal ze mi sie nie oswiadczyl z miloscia. – Usmiechnela sie smutno. – To byl taki sobotni dansing w klubie podmiejskim. Okazalo sie, ze on to traktowal powaznie, i kiedy poszlam do niego i powiedzialam, ze nie chca mi dac tych dzieci, zaproponowal mi malzenstwo. Tlumaczyl, ze w ten sposob, jako mezatka, bede mogla zaadoptowac tyle dzieci, na ile bede miala ochote. Poza tym powiedzial, ze mnie kocha od poczatku, chociaz wtedy rzeczywiscie wypsnely mu sie te slowa po pijanemu. Niewiele brakowalo, zebym sie zgodzila. Sam byl prawdziwym przyjacielem, moze jedynym moim przyjacielem, lubilam go i podziwialam od pierwszego spotkania. Zreszta, nie chodzilo tylko o dzieci. To malzenstwo moglo mnie wybawic od samotnosci. Nie mozesz sobie wyobrazic, co to jest samotnosc dla starzejacej sie kobiety, bez meza, bez rodziny, w takim miescie jak Nowy Jork. To jest chyba prawdziwa samotnosc, to jest ostateczna, naga tresc tego slowa w dwudziestym wieku. Ale nie zgodzilam sie. Nie zgodzilam sie, bo on mnie kochal i pragnal mnie, a ja czulam, ze potrafie kochac juz tylko dziecko, pragnelam tylko schronic sie przed samotnoscia i dosyc juz bylo mezczyzn, ktorym sprawialam zawod w ciagu mego zycia. Kiedy mu o tym powiedzialam, odjechal, a ja poczulam sie tak, jakbym nareszcie uwierzyla, ze kiedys sobie przebacze. Nie mysl, ze pozniej nie zalowalam tego kroku. W ciagu kilku miesiecy po tej rozmowie dziesiec razy omal nie zatelefonowalam do niego, zeby mu powiedziec, ze zmienilam zdanie. Ale nie zrobilam tego. Przynajmniej ten jeden raz potrafilam slusznie osadzic sytuacje i trzymalam sie tego sadu. Mimo to, ostatecznie nie kto inny, tylko wlasnie Sam Patterson mnie uratowal. Dowiedzial sie o komitecie, ktory tworzono w powiazaniu z Organizacja Narodow Zjednoczonych. Ten komitet mial robic co sie da dla dzieci pozostawionych wskutek wojny bez dachu nad glowa i bez jedzenia. Sam wyrobil mi audiencje
i postaral sie, zeby mnie zaangazowali, a kiedy w pewnym momencie cala ta historia wydala mi sie bezcelowa, namowil mnie, zebym jednak zostala. Bo widzisz, to zupelnie co innego troszczyc sie o milion dzieci, ktorych sie nigdy nawet nie zobaczy, zdobywac dla nich tony pszenicy, skrzynie penicyliny i mleko w proszku. To nie to samo, co patrzec, jak dziecko wyrasta pod twoja czula opieka, i chocby sie odnosilo nie wiem jakie sukcesy, wszystko to jest okropnie zimne i abstrakcyjne. Ja nie jestem kobieta abstrakcyjna. Ale pracowalam po dwanascie godzin na dobe i pakowalam w to tyle wlasnych pieniedzy, na ile mnie bylo stac. Jezeli pomimo to nie znalazlam zaspokojenia, jezeli ciagle dreczy mnie glod i samotnosc, no coz… czegoz innego moglam sie spodziewac? Sa za to innego rodzaju rekompensaty. Nie jestem szczesliwa, ale jestem potrzebna. Musi mi to wystarczyc na ten rok. Jestem wdzieczna temu milionowi dzieci, ktorych nie znam i nie kocham, ktore mnie nigdy nie beda kochaly.
Podniosla pusta butelke i przyjrzala sie jej krytycznie.
– Chyba juz za pozno, zeby zamowic jeszcze jedna? Tony spojrzal na zegarek.
– Tak, juz za pozno – powiedzial.
Czul sie ogluszony, nie byl juz zdolny do wydania sadu o tej kobiecie, ktora w ciagu minionej godziny obnazyla sie przed nim w tak bolesny sposob. Wiedzial, ze pozniej bedzie musial wydac ten sad, bo mial juz wszystkie fakty w reku. Ale na razie to bylo niemozliwe. Mogl sie zdobyc jedynie na to, by spojrzec na zegarek i powiedziec:
– Nie zdazymy na wieczor z powrotem do Paryza, jezeli natychmiast stad nie wyjedziemy.
Skinela glowa i zawiazala szalik, aby w drodze wiatr nie targal jej wlosow. W lagodnym, miekkim cieniu altany jej twarz wydawala sie takze lagodna i spokojna, przypominala Tony’emu dziewczeta, ktore widywal w lecie, jak wyjezdzaly nad morze w otwartych samochodach. Wyjal portfel i siegnal po rachunek, ktory lezal przy nim na talerzu, ale Lucy go wyprzedzila, wziela kartke i mruzac krotkowzroczne oczy, by dojrzec sume wypisana olowkiem, powiedziala:
– To juz do mnie nalezy. Cala przyjemnosc byla po mojej stronie.
ROZDZIAL DWUDZIESTY PIERWSZY
Jechali w milczeniu przecinajac kolami wydluzone popoludniowe cienie drzew. Samochod pedzil z bardzo duza szybkoscia, zamiatajac z piskiem opon wiraze waskiej, wypuklej szosy. Tony pochylal sie w skupieniu nad kierownica. Lucy miala wrazenie, ze umyslnie jedzie tak szybko i ryzykownie, aby zmusic sie do skoncentrowania uwagi na wymijaniu innych samochodow i braniu zakretow, aby po prostu nie moc myslec o niczym innym.
Nie starala sie nawiazac rozmowy. „Wyczerpalam sie – pomyslala z uczuciem otepienia. – Nie mam mu juz nic wiecej do powiedzenia.”
Zblizali sie do jakiejs osady. W odleglosci cwierc mili, w niewielkim zaglebieniu terenu, gromadka blekitnawych lupkowych dachow nad scianami z szarego kamienia tloczyla sie wokol koscielnej wiezy.
– To juz tutaj – powiedzial Tony.
Lucy wpatrywala sie w przestrzen przez szybe oslaniajaca od wiatru. Osada wygrzewala sie spokojnie w blasku slonca, otoczona zielenia pol, a szosa wbijala sie w sam jej srodek. Byla podobna do dziesieciu innych miasteczek, ktore mijali po drodze.
– Wiec co chcesz teraz zrobic? – zapytal Tony.
– To sie stalo na skrzyzowaniu. Dostalam list od jednego sierzanta, ktory byl razem z ojcem. Pisal, ze zblizali sie od polnocy i ze bylo skrzyzowanie drog przed samym miasteczkiem.
– Jezeli od polnocy, to z przeciwnej strony.
Przejezdzali w milczeniu przez osade. Ulica byla waska i kreta, domy staly przy samej jezdni, pelargonie kwitly w podluznych skrzynkach na oknach. Wszystkie okna byly pozaslaniane okiennicami i Lucy wyobrazila sobie nagle, ze mieszkancy przyczaili sie za nimi, ze sledza z wrogoscia w sercu obcych, ktorzy pedza w diabelskich maszynach przez ich miasteczko, zaklocajac odwieczny
spokoj tego miejsca, przypominajac im o ubostwie, o gorzkich korzeniach wroslych w chlopska role i o ciezkim zyciu, jakie bylo ich udzialem na ziemi.
Przypominala sobie opowiesc sierzanta i myslala z pewnym roztargnieniem, ze Oliver przebyl ocean po to, aby zdobyc te opustoszala dziure, i nawet to mu sie nie udalo.
Przejechali juz prawie cale miasteczko nie spotykajac zywego ducha. Zniszczone zaluzje w oknach pochlanialy blask slonca, jedyna stacja benzynowa na skraju osady byla zamknieta i nie widac bylo nikogo z obslugi. Zdawalo sie, ze to specjalnie dla Lucy miasteczko zachowalo dokladnie takie samo oblicze, uspione i zdradliwe, jak w owym dniu, jedenascie lat temu, kiedy jej maz zblizal sie szosa z bialym recznikiem uwiazanym do galezi wycietej z zywoplotu.
Tony prowadzil samochod ze zmarszczonym czolem, jak gdyby nie byl zadowolony z wygladu mijanej osady. Byc moze jednak razil go po prostu blask slonca, odbijajacy sie od zluszczonych murow. Dojechali powoli na drugi kraniec osady i Lucy dostrzegla skrzyzowanie. Przygladala sie dwom waskim, prowincjonalnym szosom, grubo przysypanym bielutkim pylem, ktorych przeciecie odznaczalo sie tylko niewielkim rozszerzeniem powierzchni. Doznawala niemal przyjemnego uczucia rozpoznawania. Jak gdyby szukala zguby, ktora ja dreczyla przez wiele lat, i oto nagle natrafila na nia.
– To tutaj – powiedziala. – Zatrzymajmy sie.
Tony zatrzymal woz nieco z boku, przed samym skrzyzowaniem, ale nie mogl zupelnie zjechac z drogi, poniewaz na jej skraju byl row. Mial on okolo trzech stop glebokosci i byl zarosniety trawa przysypana kurzem zmiatanym z szosy. Droga nie byla wysadzana drzewami, ale w odleglosci kilku jardow biegl zywoplot.
Tony oparl sie plecami o porecz siedzenia i zaczal gimnastykowac zdretwiale ramiona.
– To jest wlasnie to miejsce – rzekla Lucy i wysiadla z samochodu.
Nogi miala dretwe i zesztywniale. Teraz, kiedy nie byli juz w ruchu, slonce prazylo mocno na odslonietej drodze. Zdjela z glowy szalik, przegarnela rekami wlosy i poszla do skrzyzowania, wzbijajac za kazdym krokiem drobne, kredowo biale chmurki pylu. Cala okolica pograzona byla w popoludniowej drzemce, rozciagala sie naokolo pusta i bezimienna, odarta z wszelkich wzruszen, tchnaca watlym zapachem trawy.
W oddali rozsiane byly gromadki dachow z koscielnymi wiezami