Nagle pojawilo sie duzo czasu, gdyz Stas kategorycznie nie zgodzil sie siedziec na plazy i nie kapac sie, a Alik go poparl. Julii tez kompletnie znudzilo sie sterczenie pod parasolem. Przekasili wiec parowki w kolejnej knajpce i poszli zwiedzac park.

Pod niebotycznym platanem siedziala staruszka z czerwona opaska na rekawie; pilnowala porzadku i handlowala niezmiennymi lakierowanymi szyszkami. Wycieczkowicze krazyli, niczym woda i gdy kolejna ich fala cofala sie do autobusow, mozna bylo spokojnie pospacerowac po alejach, polanach i zacienionych lub zalanych sloncem drozkach.

Samotny labedz syczal na psa, ktory biegal wokol jeziorka. Labedz scigal go z wyciagnieta szyja, syczac jak kot.

Grupa chlopcow wylawiala monety z czarnej, przejrzystej jak srebrne lustro wody. Robili to pretem, ktory na jednym koncu zaopatrzony byl w magnes, a na drugim w kawalek gumy do zucia; pieniazki, niepoddajace sie magnesowi, lowili na gume albo wyciagali siatka. Alik obserwowal jak zaczarowany - nie pozwolili mu jednak „polowic”. Na dodatek z drugiego brzegu zaczela sie wydzierac jakas przewodniczka wycieczki, zdenerwowana chuliganskimi wybrykami chlopcow.

Stas bez przerwy fotografowal - Alika z labedziem, Julie z dwoma labedziami. Alika pod platanem, Alika pod wodospadem, Julie nad wodospadem, na tle gor, na tle palacu, jeszcze na jakims tam tle; niekiedy Julia przejmowala z jego rak aparat fotograficzny, ktory byl cieply. Lowila w celowniku obie usmiechniete twarze - meza i syna - i za kazdym razem na nowo zadziwiala sie ich podobienstwem. Alik byl pomniejszona kopia Stasa.

O wiele zabawniejsze od pstrykania aparatem fotograficznym bylo obserwowanie, jak fotografuja inni. Jak ustawiaja dzieci na tle wodospadu, kazac im wysuwac do przodu to prawa, to lewa noge, powtarzac usmiech; jak przeklinaja w razie niepowodzenia i zaczynaja wszystko od nowa, a przywykli do wszystkiego malcy ze znudzonymi spojrzeniami wytrzymuja kolejna „sesje fotograficzna”, na kazde polecenie rodzicow przywolujac na twarz „kinowy”, snieznobialy usmiech.

Zabawne.

W parku bylo naprawde dobrze. Lekko na duszy. Zapewne ludzie, ktorzy sto lat temu wybrali tu miejsce dla kazdego kamienia i kazdego drzewa, znajdowali sie we wladzy natchnienia. Zapewne odswietni kuracjusze, ktorych codziennie przywozily tu w chmurach spalin wysokie autobusy, w jakis sposob czuli to i wchodzili ze szczesliwym parkiem w osobliwy rezonans.

- Prosze pani, prosze sie odsunac!

Julia drgnela. Okrzyk nie byl skierowany do niej, jednak w glosie bylo tyle rozdraznienia, ze nawet ci wycieczkowicze, do ktorych w zaden sposob nie moglo odnosic sie slowo „pani”, zakrecili glowami.

Obdarzony masywnym karkiem byczek w bialych szortach fotografowal swoja przyjaciolke ustawiona „na bacznosc” naprzeciw klombu. W kadr weszla jakas przypadkowa kobieta, wiec ja pogonil, przy czym slowo „prosze” w najmniejszym stopniu nie lagodzilo bezczelnego, rozkazujacego tonu.

- Prosze - wycedzila kobieta przez zeby i powoli odsunela sie z urazona mina.

- Jeszcze syczy - warczal fotograf. - Chodza tu rozne takie Manki z browaru.

- Co?!

- No, moze ty przyjechalas z fabryki majonezu.

Fotografowana przyjaciolka zachichotala.

Julia byla wstrzasnieta. Magnolie, niebo i morze w dole, lilie w basenie, zarosla bukszpanu, wszystko to tak nie wspolgralo z ordynarnym chamstwem potwora w bialych szortach, jakby w eleganckiej orkiestrze symfonicznej znalazl sie posinialy, pijany muzyk w mokrych spodniach.

Nieznajoma kobieta rowniez byla wstrzasnieta. I nie potrafila puscic uslyszanych slow mimo uszu. Gwaltownie poczerwieniala i wydawalo sie, ze w jej oczach pojawily sie lzy.

Stas ruszyl do przodu; Julia nie zdazyla sie nawet przestraszyc. Powiedzial cos do Bialych Szortow, a ten odpowiedzial stekiem przeklenstw; fotografowana przyjaciolka radosnie zasmiala sie na tle krzakow. Stas powiedzial cos jeszcze i okragla glowa nalezaca do Bialych Szortow nagle nalala sie krwia. Julia miala wrazenie, ze jeszcze sekunda i ten jasny dzien spaskudzi nie tylko chamstwo, lecz takze mordobicie.

Nic sie jednak nie wydarzylo. Zawazyly na tym lodowaty spokoj Stasa i jego niezmacona pewnosc siebie - bez najmniejszego sladu zbednych emocji, bez goraczkowania sie albo agresji. Niewatpliwie w tym momencie byl on bardziej niz zwykle lekarzem, chirurgiem do szpiku kosci.

Biale Szorty jeszcze chwile pyskowal i bryzgal slina, a Julia, kurczowo uczepiona Stasa i przycichlego Alika, dumnie maszerowala aleja. Ludzie patrzyli na nich bardziej z zaciekawieniem niz z aprobata; wokol Bialych Szortow i jego przyjaciolki wytworzyla sie pusta przestrzen - kwarantanna.

A juz przy furtce dogonila ich ta sama nieznajoma kobieta.

(koniec cytatu)

Rozdzial drugi

Interesujaca heraldyka: GLINIANA POKRAKA NA CZARNYM POLU

Nie bylem w klubie co najmniej od pieciu lat. I mniej wiecej tak samo dlugo nie bylem w miescie; zgielk dzialal na mnie niezmiennie przytlaczajaco. Rowniez i tym razem zaraz za bramami miasta zaczela mnie bolec glowa.

Klub miescil sie w samym centrum, kawalek za placem targowym, naprzeciw palacu publicznych widowisk. Wejscie do budynku klubu ozdobione bylo dwoma gryfami z brazu - podczas gdy jeden lezal, opierajac leb o szponiasta lape, drugi rozposcieral skrzydla i otwieral pysk, gotowy do ataku. Wyciosane z rozowego marmuru wejsciowe schody nie byly zbyt strome. W otwarcie drzwi musialem wlozyc sporo wysilku. Wszedlem do srodka; po prawej stronie znajdowalo sie lustro i przez sekunde widzialem swoje odbicie: czarny, dlugi do kostek plaszcz, czarna, ozdobiona gwiazdami czapka; wszystko zgodnie z protokolem. Roznokolorowe oczy - prawe blekitne, lewe zolte. Ta drugorzedna cecha maga dziedzicznego byla w moim przypadku wyjatkowo wyrazna - u ojca, na przyklad, obie zrenice byly blekitne, roznily sie jedynie odcieniem.

- Jak zdrowie panskiej sowy?

Odwrocilem sie.

Staruszek byl siwy, jak dojrzaly dmuchawiec. Prawe oko mial piwne, lewe rowniez piwne, lecz z przeblyskami zieleni; oba patrzyly na mnie z profesjonalna zyczliwoscia:

- Czy miody panicz jest czlonkiem klubu, czy dopiero pragnie wstapic?

Zdjalem z szyi skorzana torebke na dokumenty. Wyjalem karte czlonkowska i pomachalem nia przed nosem staruszka:

- Sowa czuje sie dobrze. Nazywam sie Hort zi Tabor, chcialbym...

- Alez ten czas leci - powiedzial staruszek i oczy zaszly mu lekka mgielka. - Pamietam, milosciwy panie, jak ojciec cieszyl sie z pana pomyslnych narodzin. A pana biedna mama! Po takich stratach, w tak dostojnym wieku - w koncu udany porod.

Nachmurzylem sie. Nie lubie, kiedy nieznajomi okazuja sie wtajemniczeni w intymne tajemnice naszej rodziny. Tym bardziej nie lubie, gdy o tych tajemnicach rozprawiaja.

- Ile ma pan lat? - zapytal staruszek, z rozbrajajacym usmiechem. - Dwadziescia piec?

- Jesli nie ma pan nic przeciwko temu, udam sie do zarzadu - rzeklem lodowatym tonem.

Na wypolerowanej ladzie szatni niczym zastygla kaluza lezaly ptasie odchody. Sadzac po ich wygladzie, zdrowie sowy, ktora je zostawila, bylo w jak najlepszym porzadku.

* * *

Po raz ostatni wplacilem skladke dwadziescia piec miesiecy temu; teraz moj dlug legl zlota gorka na czarnym aksamicie stolu. Pan przewodniczacy zarzadu kiwnal panu kasjerowi - moje pieniazki przewedrowaly do sakiewki, a nastepnie do sejfu.

- Tak wiec, panie zi Tabor, otrzymuje pan do pelnego wykorzystania Rdzenne zaklecie, pod warunkiem, ze zostanie ono zrealizowane przed uplywem szesciu miesiecy. Jesli w czasie tego terminu nie wykorzysta pan swego prawa, zostanie ono, to znaczy prawo, panu odebrane, a w ramach kary utraci pan mozliwosc uczestnictwa w kolejnym losowaniu.

Na ramieniu przewodniczacego zarzadu przestepowala z nogi na noge wiekowa, znajaca zycie sowa. Uchylila oko, obrzucila mnie zolcia sennego, pogardliwego wzroku i na powrot zamknela oko.

- Zaklecie wymaga znacznego wysilku, zas jego uzycie jest ograniczone ze wzgledu na stopien... zreszta panu, panie zi Tabor, jako dziedzicznemu magowi ponad ranga, ta czesc instrukcji nie bedzie potrzebna. Prosze sie podpisac i odebrac atrape.

Przewodniczacy pochylil sie i otworzyl szuflade stolu; sowa musiala odchylic skrzydla, zeby utrzymac sie na jego ramieniu.

Na czarnym aksamicie stanela topornie wykonana, gliniana statuetka - nieproporcjonalna, ludzka figurka. Podluzna glowa byla tej samej wielkosci co reszta tulowia; kolana i lokcie potworka byly lekko zgiete, zas plecy wyprostowane.

Drgnalem - taka sila emanowal ten niepozorny na pierwszy rzut oka przedmiot.

- Atrapa jest jednorazowa; aby zainicjowac zaklecie, nalezy naruszyc jej jednolitosc, to znaczy oderwac glowe. Karany moze byc tylko jeden, karany musi znajdowac sie w bezposrednim polu widzenia, Kara wymierzana zostaje jednorazowo. Podczas bezposredniego dotkniecia karku atrapy uruchamia sie rezim oskarzenia: to znaczy musi pan wyraznie, najlepiej na glos, przedstawic wine, bedaca przyczyna Kary. Uwaga! Przytoczona wina musi dokladnie odpowiadac faktycznemu przewinieniu; w wypadku falszywego oskarzenia zaklecie obraca sie przeciw karzacemu! Wymierzajac Kare musi byc pan absolutnie pewien, ze wymieniony uczynek jest dzielem karanej osoby! W przeciwnym wypadku czeka pana straszliwa smierc!

Przewodniczacy patetycznie uniosl glos i sowa na jego ramieniu znow uchylila jedno oko.

- Od chwili, gdy podpis posiadacza Kary pojawi sie w odpowiednim rejestrze - przewodniczacy delikatnie pogladzil stronice grubej, magicznej ksiegi - przez szesc miesiecy, badz do momentu naruszenia jednolitosci atrapy, prawo do wymierzenia Kary posiada wlasciciel i tylko on. Jesli jednolitosc atrapy naruszy osoba postronna, magiczne dzialanie nie bedzie mialo miejsca. Osoba postronna zginie, a wlasciciel straci swoje prawo do Kary. Uwaga! Po rozpoczeciu procedury Kary - to znaczy od chwili, gdy atrapa znajdzie sie bezposrednio w rekach karzacego - znajduje sie on w rezimie zmniejszonej podatnosci. Oznacza to, ze jakiekolwiek szkodliwe oddzialywanie na niego bedzie utrudnione, a sama proba takiego oddzialywania bedzie sie laczyc z grozba utraty zycia przez osobe napadajaca. - Przewodniczacy zamyslil sie, jakby probowal pojac znaczenie wypowiedzianych przed chwila slow.

- Czy wina powinna byc adekwatna do zamierzonej Kary? - zapytalem ochryple.

Przewodniczacy zamilkl. I pozwolil sobie na usmiech.

- W najmniejszym stopniu, najmilszy panie zi Tabor. W praktyce tego zaklecia byl przypadek, kiedy czlowieka ukarano smiercia za rozlanie kawy... To znaczy, ukarany rzeczywiscie ja rozlal, rozumie pan?

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×