– Ciesze sie, ze ci sie podoba.
Semirol podszedl, usiadl na oparciu i nagle mocno ja objal. Zastygla ze strachem.
– Stesknilem sie za toba, Ireno. Ale w pierwszych miesiacach ciazy... sama rozumiesz. Lekarz nie zaleca – i usmiechnal sie.
Gwaltownie poczerwieniale uszy zdradzily jej zmieszanie.
Jej pokoj byl zawalony mapami, prasowymi wycinkami i atlasami. Niemal od razu znalazla to, czego szukala; odczuwane przez pierwsze sekundy podniecenie, od ktorego zakrecilo jej sie w glowie i zdretwialy palce, szybko wywietrzalo jak tanie perfumy, pozostawiajac po sobie zimny pragmatyzm badacza.
Czula sie jak doswiadczony preparator. Spokojny niczym boa dusiciel. Czy raczej trup boa dusiciela.
Wybrala mapy o identycznej skali. Pracowala dokladnie i ze skupieniem; aby doprowadzic swoj zamysl do konca, wystarczylo jej kilka godzin.
Przestraszyla sie dopiero potem; gdy przyjrzala sie swemu dzielu.
I komu to mozna pokazac? Nickowi? Janowi?
Oparla sie o parapet. Zwrocila wzrok ku ciemniejacemu, zimowemu niebu.
– Partacz! Mam cie, slyszysz?
Niebo milczalo.
Najwidoczniej adwokat rzeczywiscie posiadal fenomenalny dar przekonywania. I zapewne jego argumenty byly dla Elzy i Sita w pelni przekonywajace; w kazdym razie na farmie zapanowal wzgledny spokoj.
Irena unikala zarowno Elzy, jak i Sita. Semirol nie ruszal sie z farmy, uwazajac najwyrazniej, ze przywrocenie porzadku w gospodarstwie jest jego glownym obowiazkiem.
Irena przygladala sie gorom i myslala.
W to, ze Andrzej zginal, nie wierzyla od samego poczatku. Wersja o jego smierci lezala zakurzona w najglebszym zakamarku jej podswiadomosci. Czy to mozliwe, ze Andrzej, po zainscenizowaniu swej smierci, wyszedl z modelu w rzeczywistosc?
Nie bylo to zbyt prawdopodobne. Chociaz...
Czy bylo mozliwe, ze Andrzejowi nie odpowiadala rola zwyklego mieszkanca modelu? Ze po dokonaniu czegos w rodzaju rytualnego samobojstwa przybral postac prawdziwego Stworcy; takiego, ktorego miejsce jest w niebie?!
Brednie.
Opowiadanie bylo juz prawie gotowe. Irena nie znala tylko zakonczenia.
– Cale moje zycie jest takie... rozbite... Odrzuca mnie pan z obrzydzenia, tak? – Elza mowila polglosem, lecz z szalonym temperamentem. Irena zwolnila kroku, nie chcac byc swiadkiem niczyich prywatnych rozmow.
– Dlaczego zawsze tak jest... dobiera sie do mnie kazdy bydlak, kazdy smierdzacy gnoj, a dla prawdziwych mezczyzn jestem jakby... brudna... A ja pana kocham, kocham... dlaczego nikt mi nie wierzy?!
Irena sie zatrzymala. Drzwi do komorki byly uchylone. Irena zywo wyobrazila sobie Elze kleczaca przed Nickiem. A sekunde pozniej, jak oboje sie odwracaja, Nick usmiecha sie ze zmieszaniem, a czerwona jak burak Elza ucieka ze lzami w oczach.
Ciekawe, jak Elza trzyma sie podczas badan?
Wbrew wlasnej woli Irena zrobila jeszcze pol kroku.
Ciasna komorka zastawiona byla stertami czystej poscieli. Elza siedziala na podlodze; oprocz niej w pomieszczeniu nikogo nie bylo.
Byla prostytutka wpatrywala sie blagalnym wzrokiem w oklejona kolorowymi zdjeciami sciane. Ciekawe, do ktorego z wymuskanych aktorow o snieznobialych zebach skierowane byly jej modly?
Irena przemknela obok komorki niezauwazona. Obejrzala sie dopiero przy drzwiach swego pokoju. Zatrzymala sie zdyszana; jednak nie dlatego, ze biegla, lecz z zazenowania. Nawet gdyby zastala Elze w ramionach Nicka podczas seksualnej ekstazy, nie byloby jej tak wstyd.
Plastykowa przykrywka, ktora zakladala na klawiature, lezala obok, na stole. A Irena byla pewna, ze zostawila klawiature przykryta.
Ze zdziwieniem rozejrzala sie po pokoju. Klucz miala w kieszeni; juz od dawna nikt postronny tutaj nie wchodzil – na jej prosbe nie wycierano nawet kurzu, wszystko robila sama.
Wzruszyla ramionami. Zastanowila sie. Podeszla do monitora i polozyla na nim dlon.
Byl cieply.
– Co za bzdury ogladasz?
Oderwala spojrzenie od prowadzacego telewizyjny show mezczyzny, ktory wykrzykiwal cos i stroil miny na ekranie malego telewizora. Usmiechnela sie wymuszenie.
– Dlaczego bzdury; to bardzo smieszne.
– Nie udawaj. Cos cie martwi?
Milczala przez chwile.
– Martwi mnie to, ze bez pozwolenia wlamales sie do mojego komputera i zgrales opowiadanie. A moze sie myle?
Semirol usiadl obok. Wzial ze stolu pilota i zmusil rozentuzjazmowanego krzykacza, by troche sie uciszyl.
– Ireno...
– To nic – wzruszyla ramionami. – Skoro nalezy do ciebie moje cialo, to co tu mowic o tekscie? O jakims tam pliku?
– Masz zadatki na wielkiego detektywa, Ireno.
– A ty na kiepskiego wlamywacza... Ale dlaczego?!
– Musialem to przeczytac. A ty bys mi nie pozwolila. Mam racje?
Milczala.
– Zrozum, Ireno... to, ze ostatecznie pozostalas przy zyciu... jest w duzym stopniu zasluga wlasnie tych opowiadan. Niezaleznie, jak dziwnie by to nie brzmialo. A jak ciekawie bylo spojrzec na siebie z boku! – usmiechnal sie niespodziewanie.
Ledwie powstrzymala sie, by nie splunac na podloge; jak marynarz w knajpie.
– Ale to... jest inne. To nie... Poza tym nie jest zakonczone!
Semirol westchnal.
– Gdzie spedzilas te nieszczesne dziesiec miesiecy, Ireno?
Na ekranie zwawe tancerki wymachiwaly smuklymi nogami.
Irenie ich ruchy przypominaly maszyne dziewiarska... a moze przedzalnicza? Rytmiczne wymachy nieskonczonego szpaleru precikow i haczykow.
– Przeczytales juz? – zapytala zrezygnowana.
– Tak. Mam jednak nadzieje, ze mimo wszystko odrozniasz... fikcje od rzeczywistosci?
I po wszystkim, pomyslala Irena ze znuzeniem.
– Nie jestem oblakana. Wierzysz mi?
Milczal.
– Wiec prosze isc ze mna! – rzekla i wstala gwaltownie. – Chodzmy, cos ci pokaze!
Wlaczyla w pokoju cale oswietlenie. Zyrandol, lampke nocna i stojaca. Zrzucila ze stolu papiery, ktore zostaly po jej sledztwie, zabrala sie za odsuwanie komputera.
– Wykluczone – Semirol odsunal ja z oburzeniem. – Nie mozesz dzwigac ciezarow!
Przewrocila oczami.
– Spojrz tutaj, Janie... Prosze. To kalendarz, ten z rzeczy Kromara, widzisz?
– Prosze sie uspokoic, Ireno.
– Nie, to ty sie uspokoj... Te gory, spojrz, poznajesz? Semirol wzial kalendarz do reki. Usmiechnal sie lekko.
– Tak... Cos podobnego.
– A dlaczego tu napisano: „Kordyliery Poludniowe'? Przeciez mieszkamy w innym miejscu!
Adwokat przyjrzal sie uwazniej. Wzruszyl ramionami.
– I co z tego? Kromar podrabial artykuly prasowe. Teraz okazuje sie, ze rowniez kalendarze i mapy.
– Podrabial kalendarze sprzed siedmiu lat? W porzadku... niech mu bedzie. Ale mapa?
Irena byla podekscytowana. Kartkowala atlas, nie mogac znalezc wlasciwej strony; Semirol jakby od niechcenia polozyl jej reke na ramieniu.
– Nie spiesz sie.
– Spojrz tutaj... Prosze. To sa Kordyliery Poludniowe. To jest miejsce, ktore we wszystkich atlasach swiata nazywa sie wlasnie tak... To ten fragment, obrysowany olowkiem pieciokat. Widzisz?
– I co z tego? – powoli powtorzyl Semirol.
Irena rozlozyla mapy.
– Tu znajdujemy sie my... To jest miasto... Tam sa jeszcze normalne gory. Tu jeszcze tez... stare... zerodowane. Las, laki, srednia wysokosc nad poziomem morza nie przewyzsza... nie pamietam juz, ilu metrow, ale nie jest to znow tak wysoko. I nagle – szczyty! Kraina wiecznego sniegu! Wszystkie te obledne przelecze, przez ktore nie da sie uciec z farmy... No dobrze, moze to byc jakas przyrodnicza anomalia... Ale to! Zobacz tutaj! To ten sam pieciokat, kropka w kropke! Fragment Kordylierow przeniesiony w zupelnie inne miejsce! Zdublowany! Wycielam go nawet z mapy; skala sie zgadza... nawet jesli uwzglednic nieuniknione przeklamania i niescislosci... przeciez sa identyczne! Nakladaja sie na siebie!
Semirol milczal.
Dowod Ireny, przypominajacy dziecieca ukladanke, wysliznal sie z jego nerwowych dloni i upadl na dywan – oddzielnie atlas z zagietym rogiem, oddzielnie mapa z wycieta, prostokatna dziura i oddzielnie sam pieciokat, zolto-pomaranczowy od wysokich gor. I jeszcze jedna mapa, cala, z narysowanym konturem, z miejscem, w ktore bez szkody dla integralnosci mapy mozna wkleic fragment Kordylierow Poludniowych.