Semirol sie schylil i dokladnie pozbieral wszystkie czesci ukladanki. Wyprostowal sie i usmiechnal.
– I co z tego?
– A nic – Irena usiadla na kanapie. – Oczywiscie odrozniam fikcje od rzeczywistosci. Mozna by wyslac te moje hipotezy do jakiegos geograficznego czasopisma... Chociaz nie, w takich czasopismach tego nie wydrukuja. Lepiej do jakiejs szemranej gazetki o chiromancji, przepowiedniach i sposobach na wywolywanie duchow, „nie z tej ziemi'... Tam wydrukuja to z pocalowaniem reki... i jeszcze honorarium przysla.
Semirol milczal.
– I co ty ze mna zrobisz? – zapytala zalosnie. – Jesli mimo wszystko jestem schizofreniczka? Pomyliles sie co do mojej osoby, Janie. Powinienes byl sprowadzic sobie od razu kilka kobiet, zaplodnic je i z licznego potomstwa wybrac najbardziej udanego osobnika. A pozostalych...
Zakryl jej usta dlonia. Byla waska i twarda; Irena wcisnela policzek w guzik na jego koszuli i znow poczula bicie jego serca – lecz o dziwo, teraz puls Semirola byl szybszy niz u Andrzeja Kromara; niemal taki sam, jak u normalnego czlowieka.
– Ireno... nie trzeba. On moze uslyszec.
Jego dlon lezala juz na jej brzuchu. Irena znieruchomiala – jego dotyk byl przyjemny.
Mijaly minuty.
Nie stawiala oporu. Opadla na poduszki, pozwalajac mu robic ze soba, co tylko chcial.
Bezwstydnie swiecil zyrandol, lampka nocna i stojaca lampa.
– Usmiechasz sie, Ireno?
– To nieprzyzwoite... Przy dziecku... Musnal wargami jej usta. Po raz pierwszy.
– Smiejesz sie?
– Zwykle zaczyna sie od pocalunku... a my konczymy...
– No, do konca nam jeszcze daleko.
Wiec jak, zrozumial? Czy mimo wszystko jej uwierzyl? Czy tez...
Zamknela oczy.
To juz i tak nie ma znaczenia.
Rankami walczyla z atakami mdlosci. Nic nie chcialo jej sie robic i opowiadanie wciaz pozostawalo niedokonczone.
Nick skakal wokol niej jak nianka. Prawil jej komplementy. Zabawial. Wytrzasnal skads film o zyciu plodu w brzuchu matki. Poczatkowo Irena sie zzymala, jednak ciekawosc zwyciezyla, tym bardziej ze film byl swoiscie estetyczny.
Dni. Tygodnie. Miesiace. Nieproporcjonalna, troche przerazajaca z wygladu istota unosila sie do gory nogami wewnatrz wlasnego, czerwonego kosmosu, rosla, pojawialy sie linie papilarne, rzesy, malzowiny uszne, paznokcie.
Irena patrzyla, od czasu do czasu z niedowierzaniem dotykajac swego brzucha.
Dni byly sloneczne, na codzienne spacery wychodzila w zaslaniajacych pol twarzy ciemnych okularach.
Zalobna tasiemka na koslawej sosnie wyplowiala i poszarzala. Niekiedy pod sosne przychodzila Elza, jak na grob. Podobnie jak dzisiaj.
Irena siedziala na pniu przewroconego drzewa, na zlozonym we czworo puszystym kocu. Dalej nie bylo jak isc – trzeba by wspinac sie po kamieniach, czego Nick jej kategorycznie zabronil.
Za to tutaj, na kamiennym placyku zaslonietym z dwoch stron przed wiatrem, bylo komfortowo jak w parku.
Albo na spacerniaku przyzwoitego wiezienia.
Daleko w dole, przy koslawej sosnie, stala zamyslona Elza.
– Nicku...
– Tak, wiem o czym pani mysli... Biedne dziecko. A najsmutniejsze jest to... Moze bede cyniczny, ale gdyby cos takiego przydarzylo sie Sitowi – Elza takze pograzylaby sie w zalobie. Znienawidzilaby Trosza. Tak, Ireno. Nasza Elza jest nieslychanie romantyczna, choc zapewne nie przeczytala w zyciu nawet jednego romansu. A przez caly czas probuje udowodnic samej sobie, ze potrafi kochac nie gorzej niz inni. Wiernie i z oddaniem.
Irena przez chwile milczala. Lekarz paplal jak zwykle, zabawiajac ja i prowokujac, jednak w jego slowach brzmialo niedopowiedzenie, krylo absolutne przekonanie, ze Irena, zasluchana w opowiesc o Elzie, nie zwroci na nie uwagi.
– A pan, jako lekarz, jaka postawilby diagnoze. Czy Elza nie potrafi kochac?
Pytanie zabrzmialo idiotycznie powaznie. Nick westchnal.
– Krowy, zwierzeta... bardzo kocha. Prawdziwie.
Irena przypomniala sobie monolog Elzy w komorce. Rozmowy o milosci z aktorami ze zdjec to zajecie dla dziesiecioletnich dziewczynek, a nie dla...
– Nick... a miedzy wami cos bylo?
Elza skierowala sie w strone furtki. Ostatnio przestala garbic sie jak staruszka, trzymala sie prosto i niekiedy nawet usmiechala, jak dawniej.
– Oczywiscie – odparl lekarz po chwili. – Kiedy tylko sie tu pojawila... uspokajalem ja, przyzwyczajalem do nowych warunkow, leczylem. I ubzdurala sobie, ze kocha mnie nawet bardziej niz swoje cielaki. Nie, prosze nie przepraszac, Ireno... Pani pytanie nie bylo zadnym nietaktem. W tym, ze Elza odnalazla na farmie swoje szczescie, jest duzo mojej zaslugi. I niech sie pani nie martwi, z Elza wszystko bedzie dobrze... dojdzie do siebie. Czas wygoi rany, Ireno. Chodzmy na obiad.
Patrzyla, jak strzepuje koc, sklada go i chowa do torby. Slonce krylo sie za gorami; byc moze gdzies w Kordylierach Poludniowych ktos zupelnie tak samo spoglada na ten krajobraz, tyle ze tam jest na pewno znacznie cieplej.
– Czytal pan wiersze Elzy?
Odwrocil sie ze zdziwieniem.
– Slucham?
Irena sie usmiechnela.
– Intymna bliskosc powinna sie chyba roznic od rutynowych badan pacjentki? Pomyslalam wiec, ze wiersze na pewno pan...
Nick przygladal jej sie przez chwile z szeroko otwartymi ustami. Potem na jego twarzy pojawil sie drapiezny usmiech.
– Wie pani co? Ktos inny na moim miejscu na pewno by sie obrazil... Czy mam pani opowiedziec ze szczegolami, jak przywracalem Elze do zycia?
– Nie trzeba – odparla Irena pospiesznie. – Wierze panu...
– Prosze mi podac reke. Bardzo tu stromo. Poslusznie wsunela dlon pod jego ramie. Przechadzki z Nickiem przywracaly jej dyscypline. Nie pozwalaly sie zdekoncentrowac. Zapomniec o wygladzie zewnetrznym, rozluznic sie, zglupiec...
– Na pewno nie czuje sie pan urazony? Zachichotal.
– Zemszcze sie... Jesli pani chce, poczytam pani wiersze podczas badania.
Nie wiedziec czemu poczula sie zmieszana.
– A wlasnie, Ireno... czym pani zaklopotala Jana? Odnosze wrazenie, ze czyms go pani bardzo zaskoczyla.
Usmiechnela sie tajemniczo.
– To niespodzianka.
– Wyznala mu pani, ze w jej rodzinie zawsze rodza sie trojaczki? – zapytal Nick z rozbawieniem.
Zerwal sie wiatr. Nick wolna reka zakryl dlon Ireny.
– Zimno? Chodzmy szybciej.
Mial ciepla dlon; czula to przez cienka rekawiczke.
– Nick, juz dawno chcialam o to zapytac... O co chodzi? Dlaczego tak sie spial?
– Kto bedzie opiekowal sie noworodkiem? Jan przywiezie tu skazanego na smierc pediatre? Karmicielke? Czy moze... powierzy dziecko Elzie?
Wzruszyl ramionami.
– Naprawde sadzi pani, ze... nie damy sobie rady? Jan zrobi dla niego wszystko, cala farma bedzie zajmowac sie tym maluchem... Bede mial podreczniki, filmy szkoleniowe, wszelkie mozliwe lekarstwa, sprzet medyczny... nawet inkubator, jesli bedzie trzeba.
– Tak – odparla Irena, wpatrujac sie w snieg. – I zapewne jego pierwszym slowem nie bedzie „mama', lecz „inkubator'.
– Ireno?! – Nick chwycil ja za ramiona i odwrocil do siebie. – Co pani wygaduje?
Uwolnila sie.
– Ireno – znow wzial ja za reke. – Blagam pania... tak nie mozna. Przeciez zawarliscie umowe; wszystko zostalo ustalone. Bedzie pani wolna; wyjedzie pani... Bedziemy pania dobrze wspominac. I jeszcze bedzie pani miala dzieci. Dziewczynki, chlopcow, ile dusza zapragnie; ma pani ku temu bardzo dobre... warunki fizyczne.
– Specjalista – rzekla z gorycza.
Starannie unikali z Semirolem razmow o Andrzeju Kramarze, o jego dziwactwach, wycinkach z gazet i kalendarzu. Momentami Irena miala wrazenie, ze Semirola cos gnebi – lecz przyczyna mogly byc takze sprawy zawodowe. Byloby dziwne, gdyby zrownowazony wampir zarazil sie obledem i podobnie jak Trosz, tracil wiare w stabilnosc struktury wszechswiata.
Nie rozmawiali takze o niedokonczonym opowiadaniu. Irena byla juz niemal przekonana, ze Semirol na dobre o nim zapomnial, dopoki pewnego razu nie zapytal jej jakby od niechcenia:
– Miejsce, w ktorym twoja bohaterka weszla w tkanke modelu, jest szczytem wzgorza. Ktorego?
Na stole, przed zdziwiona Irena, pojawila sie mapa topograficzna; rozpoznala swoj dom, domy sasiadow, szose.
– Tutaj – wskazala palcem. – Dokladnie tutaj. Droga zatacza tu jakby podkowe... A tam...