Jaskinia ozyla.
Z oddali dobiegly... nie, nie glosy. Prowadzacy oblawe zachowywali milczenie, cicho skrzypialy tylko kamyki pod ich nogami, czasem zabrzeczala stal.
Polowanie sie zaczelo. A w zasadzie rozpoczal sie jego kolejny etap.
Semirol zblizyl twarz do ucha Ireny i poczula szorstka szczecine na jego policzku.
– Bierz swojego Don Kichota i uciekaj w glab jaskini.
– A pan?!
– Jestem kaleka, ale nie do tego stopnia...
Zauwazyla, ze jego glos lekko drzy. Na pewno nie ze strachu ani niepokoju...
Zdolnym adwokatem miotaja teraz zupelnie inne namietnosci. Niezwykle silne i niewatpliwie nieludzkie namietnosci.
– No idzcie juz, Ireno... Bardzo tego potrzebuje. W przeciwnym razie umre.
Irenie nie udalo sie dowiedziec niczego o dodatkowych zdolnosciach wampira, ktore nie znajdowaly zastosowania na sali sadowej. Nie byla nawet pewna, czy w ogole takowe posiadal. Jak powiedzial w swoim czasie Nick: „Diabli go tam wiedza, to w koncu wampir'.
Rek w milczeniu pociagnal ja w ciemnosc. Na oslep, sunac dlonia po scianie, rycerz dotarl do odleglej odnogi korytarza, w slepy zaulek i chowajac Irene za swymi plecami, stanal wyprostowany, zagradzajac przejscie i trzymajac w pogotowiu swoj cep.
Przez caly czas slyszeli, jak osypuje sie piasek i poskrzypuja kamyki. Jak niewyraznie, polglosem wymieniaja uwagi jacys ludzie; potem na sciane padl slaby odblask latarni, po czym natychmiast znikl i rozlegl sie dzwiek rozbijanego szkla.
Przeklenstwa... Najwyrazniej ogien zostal zadeptany, zanim zajal sie rozlany olej.
Kolejne przeklenstwa. Przygluszony okrzyk.
Sprawiedliwy Rek Dzika Roza zaskrzypial zebami.
Wrzask przerazenia. Zblizajacy sie tupot nog.
Kolejny krzyk. Cisza. Ciemnosc.
Rozdzierajacy uszy wrzask. Kolejny brzek szkla. Oddalajacy sie korytarzem krzyk.
– Niech sie pan nie boi, Reku – rzekla Irena z nerwowym smiechem.
Chyba sie odwrocil. Dobrze, ze nie widziala jego twarzy.
Tak naprawde uspokajala siebie, a nie jego. Tak naprawde potwornie sie bala – oczywiscie nie mezczyzn w czerni.
Bala sie, ze w ciszy, ktora zapadnie pod ziemia, rozlegnie sie miarowe, zadowolone mlaskanie.
– A jesli powroca?!
– Nie powroca – odparl Semirol z wyraznym zalem. Siedzial pod sciana, wyciagajac noge przewiazana pasami materialu. Obok lezal wykonany z galezi kostur, zastepujacy okulalemu adwokatowi laske. Latarnia oswietlala jego twarz, wychudzona i zarosnieta; jeszcze przed godzina adwokat przypominal raczej wloczege spod plotu – lecz teraz jego dlugie wlosy odzyskaly swoj naturalny polysk i wygladzila mu sie skora na czole i policzkach.
Irena starala sie nie patrzec na Reka. Byc moze swym zachowaniem naruszyla najwazniejsze dla rycerza zasady etyczne, w rodzaju: nie wolno rozmawiac z wampirem, chyba ze za pomoca osinowego kolka.
Chociaz osinowe kolki wampir mial w glebokim powazaniu.
– Dlaczego was scigaja, Ireno?
Milczala przez chwile.
– Z powodu mojego opowiadania. Nosi ono tytul: „O tym, ktory okazal skruche', a ja go nawet nie...
Zdazyla ugryzc sie w jezyk. Rek milczal, a Semirol i tak wszystko zrozumial.
Latarnia palila sie rownym plomieniem. Oleju wystarczy jeszcze na kilka godzin, a potem cala trojka bedzie dysponowala jedynie jedna para oczu. Semirola.
– Musimy sie stad wydostac, Janie – rzekla, starajac sie, by jej glos zabrzmial mozliwie przekonujaco. – Musimy stad wyjsc, Reku.
– Szukalas
– Tak... I szukalam Andrzeja.
– Poszukiwania nie przyniosly rezultatu?
– Jeszcze sie nie zakonczyly.
Rek z watpliwoscia pokrecil glowa. „Nie wiem, kogo chcecie znalezc; jednak jedno Objawienie wie, czy warto szukac dalej'.
Przesladowcy znikneli i juz sie nie pojawili. Co wcale nie oznaczalo, ze przy wyjsciu z jaskini na uciekinierow nie oczekiwala zasadzka... Bylo raczej pewne, ze na nich czekali.
– Nie ma tu drugiego wyjscia?
Semirol mruknal sceptycznie.
– Budowa tej jaskini to inna sprawa, Ireno... Zaden speleolog nie uwierzy w jej istnienie. To dekoracja, sztuczny wytwor, w rodzaju parkowej lub ogrodowej groty... Latwo tu sie bawic w policjantow i zlodziei... co wlasnie robimy.
Oderwal od najblizszej sciany bialy polokrag podziemnego grzyba. Ze smakiem odgryzl spory kes; Irena poczula mdlosci.
Rek wydal wargi. Od chwili, gdy powrocil nasycony Semirol, nie wymowil ani slowa. Trzymal latarnie, lecz nie otwieral ust.
– Przeciez nikogo tak naprawde nie zabiles? – zapytala Irena po raz trzeci. Specjalnie dla Reka.
Semirol westchnal i przewrocil oczami. Rek milczal.
– Idiota – rzekl z uczuciem wampir. – Twoj Andrzej jest kompletnym kretynem... Powinien potrenowac na morskich swinkach, zanim...
– Objawienie nie ma wladzy nad morskimi swinkami, Janie. One rzadza sie innymi prawami.
Nieruchome powietrze drgnelo. Jego gesta fala bolesnie uderzyla w bebenki – byla to odlegla eksplozja. Zatrzesly sie sciany, z sufitu polecialy kamienie i kawalki gliny, ogluchli od huku.
Osloniety szklanym kloszem plomien latarni zadygotal, jednak nie zgasl.
– Oho – rzekl Semirol.
Rek milczal.
Zapanowala jakby nowa jakosc ciszy – gdzies cos osiadalo i osypywalo sie, jednak te dzwieki jedynie podkreslaly zimne, jak w prosektorium, milczenie.
– Wysadzili wyjscie – rzekl Semirol. – Najwyrazniej udalo im sie tu wymyslic cos w rodzaju prochu.
Rek wzial Irene za reke.
Odruchowo. Chcac dodac jej otuchy. Semirol dostrzegl jego gest i usmiechnal sie blado.
– Szlachetny bezinteresowny rycerzu... Prosze wziac latarnie i sprawdzic moje podejrzenie. Obawiam sie, ze przed wyjsciem czeka na nas straszliwy zawal.
Rek nieprzyjemnie wykrzywil wargi.
– Rozumiem. – Semirol cierpliwie kiwnal glowa. – Ani przez sekunde nie uwazalem, ze mam prawo wydawac panu rozkazy. Prosze jednak pomyslec... Jestem okulawiony i poruszanie sie sprawia mi wielka trudnosc. A przeciez nie bedziemy narazac Ireny na niebezpieczenstwo?
Najwyrazniej w tamtej chwili Irena wygladala szczegolnie niepewnie i zalosnie – w kazdym razie Rek obrzucil ja dlugim spojrzeniem, cicho wstal, wzial w jedna reke latarnie, w druga swa bron i ruszyl wzdluz korytarza. Swiatlo w jego dloni oddalalo sie coraz bardziej. Zaglebial sie w tunelu niczym wagon metra.
Swiatelko zniknelo za rogiem. Irena pochylila glowe – choc w ciemnosci bylo nawet lepiej.
– Ile czasu minelo... tam, skad przybylismy? – zapytal Semirol cicho.
Irena wytezyla pamiec – jednak wciaz nie byla w stanie tego obliczyc.
– Jesli przyjac, ze ten model znajduje sie w tamtym modelu ze stosunkiem uplywu czasu jeden do dziesieciu... To znaczy w podobnej relacji jak poprzedni model wzgledem... – chciala powiedziec „rzeczywistosci', ale ugryzla sie w jezyk.
– Prawie cztery doby – sucho dokonczyl Semirol. – A jesli funkcjonuje on... w innym rezimie czasowym?
Nie odpowiedziala.
– Rozumiem. – Semirol westchnal. – A kiedy zorientowalas sie, czym jest Objawienie? Przeciez dawno sie tego domyslilas? A moze nie mam racji?
Zaczela opowiadac – poczatkowo miala wrazenie, ze wyklada po raz trzeci z rzedu to samo zagadnienie. Wszystko to zostalo juz dawno opowiedziane, przemyslane i poukladane; ciagle lapala sie na niezrecznych powtorzeniach, jezyk stawal jej kolkiem w gardle...
A potem ja to wciagnelo. Znow zobaczyla las prowadzacych do Interpretatorow, spiralnych schodow, „przytulek dla ubogich' i zniszczony przez wode rulon papieru...
– Zachowala sie jedynie pierwsza litera. Duze „P'. Pozostaly tekst calkowicie sie rozmyl. Prosze bardzo – usmiechnela sie wymuszenie. – A ty wspominales cos o watpliwych zdolnosciach artystycznych...
– Wsrod utworow, ktore znalezlismy w twoim domu, nie bylo opowiadania „O tym, ktory okazal skruche' – zauwazyl Semirol.
– To prawda.
Cisza. Piasek przestal sie osypywac; nie bylo slychac wiatru, krokow ani szelestu wijacych sie pod ziemia korzeni.
– Myslalem o Nicku, Sicie i Elzie... Jesli nie wroce... bedzie po nich.
Irena sceptyczne wzruszyla ramionami. Jej z kolei wydawalo sie, ze uwalniajac sie od wampira, byli skazancy zaczna zyc pelna para.
– Zdajesz sobie przeciez sprawe, ze nie moga zyc w spoleczenstwie. Zostana zlapani... Predzej czy pozniej wpadna... ja zostane uznany za niegodziwca, a egzekucja i tak sie odbedzie. Niestety, tak to wyglada.
– A co z prawem zerwanej szubienicy?
– O czym mowisz?
– Jesli lina przypadkowo sie zerwie i skazaniec pozostanie przy zyciu – zostaje ulaskawiony.
– Nie istnieje takie prawo – odparl Semirol po chwili milczenia.