Rek ciezko wspial sie po wycietych w ziemi stopniach. Usiadl na trawie, obok polozyl swa bron. Irena mimowolnie zerknela na kolczasta kule – nie, krwi nie bylo.
– Ktos tam jest – rzekl Rek wyczerpanym tonem. – Madrzejszy niz zwykly, wlochaty potwor... Kilka razy mogl sie na mnie rzucic; uznal jednak, ze nie warto tego robic.
– Widzial go pan? – szybko zapytala Irena. Rek pokrecil glowa.
– Tam dalej... sa przejscia... slepe tunele... te diabelskie grzyby pod nogami... Dzieciaki maja tu pewnie frajde. Nic, tylko bawic sie w chowanego...
Nagle zamilkl, spogladajac Irenie przez ramie.
Policzyla do trzech i takze sie odwrocila.
Od strony chutoru zblizalo sie, co kon wyskoczy, szesciu jezdzcow. Tuz przed nimi, tworzac fale w wysokiej trawie, pedzily psy. Cala sfora.
– Oto i oni – rzekla Irena ochryple.
Rek powoli obnazyl ostrze. Jego twarz zrobila sie calkiem biala – na tym tle nawet jego jasne oczy wygladaly jak oliwki.
Szesciu jezdzcow ze sfora psow – opisujac te sytuacje w swojej ksiazce, Irena oczywiscie skoncentrowalaby sie na okrutnej prawdzie. Rycerz zostaje zlapany na arkan i zawleczony przed tron, by mozna mu wymierzyc serie haniebnych kar.
Choc czytelnik nie bylby zadowolony.
Zastanawiala sie jeszcze nad tym, gdy mozna juz bylo rozroznic twarze jezdzcow; pierwszy, w bandazach, galopowal ten, ktory nie tak dawno zjawil sie w „przytulku dla ubogich' z rulonem nakazu.
– Reku... na dol...
Nie slyszal jej. W wyobrazni juz walczyl – byl wojownikiem... i trupem.
– Reku!! Na dol, szybciej...
Odwrocil sie. I chyba zrozumial. Popchnal ja w strone wejscia do jaskini – niech pani idzie, ja umre na progu...
– Idziemy razem, Reku!
Ziemia wyraznie juz drzala pod konskimi kopytami.
– Duren! – warknela tak agresywnie, jak nigdy nie krzyczala na najbardziej nawet tepego studenta. – Sama boje sie tam isc! Za mna, zywo...
Jego oczy nieco sie rozjasnily. Ponad horyzontem odwagi pojawil sie skrawek mysli.
W mroku podziemia przewaga napastnikow byla zniwelowana. Chociaz pewnie nic nie przeszkodzi im zdobyc w chutorze latarnie i zorganizowac klasyczna oblawe – Irena podejrzewala jednak, ze psy beda co najmniej zdezorientowane.
Przez cale zycie dobrze traktowala psy. A doszlo do tego, ze zyczy calej sforze rychlej smierci. Alez sie te bestie rozszczekaly.
Szla za Rekiem, depczac mu po pietach. Przez jakis czas mozna sie w tej jaskini utrzymac – inna sprawa, ze nie beda przeciez do konca zycia zywic sie grzybami.
Choc tak naprawde, ile im tego zycia zostalo?
Rycerz sie zatrzymal. Irena wpadla na niego i z boku musialo to wygladac komicznie.
– Reku...
– Cicho. Zamilkla.
Szczekanie psow sie oddalilo i dochodzilo teraz wyraznie z gory. Tak jest – psy odmowily szwendania sie po ciemku; tu potrzeba jamnikow, a nie tych spasionych ludojadow. O ile w tym swiecie istnieja jamniki.
Jednak Reka nie zatrzymaly psy. Rycerz wodzil latarnia, przenoszac wzrok z jednego korytarza na drugi. Pochylal sie, probujac zajrzec glebiej; nie mogl sie jednak zdecydowac, by isc dalej.
– Co tam jest, Reku?
Cisza. Dalekie szczekanie psow.
I wzrok z ciemnosci. Ni to z prawej, ni z lewej odnogi.
Irena przelknela gorzka sline. Odruchowo poglaskala sie po brzuchu; biedny malec. Urodzisz sie strasznie nerwowy. Bedziesz sie bal ciemnosci i pieluch...
– Janie...
Cisza.
– Janie, to ja...
– Widze...
Rek drgnal.
Glos dochodzil z prawej strony. Cichy, zmeczony i bezbarwny.
– Dzieki Stworcy... zyjesz, Ireno.
Rozdzial 12
– Jak mnie odnalezliscie?
– Nie szukalismy ciebie – usmiechnela sie nerwowo. – To znaczy teraz nie szukalismy... Jestesmy scigani.
– Do diabla... Ty po prostu przyciagasz klopoty, Ireno.
– Nigdy wczesniej mi sie to nie zdarzalo – oznajmila przygnebionym tonem. – To... modele. One mnie wykanczaja.
– Znalazlas wyjscie?
Milczala przez chwile.
– Nie... Sadzilam raczej, ze to ty je znalazles...
Tym razem milczenie bylo wieloznaczne.
– Uznalas – rzekl wampir powoli – ze ucieklem, pozostawiajac cie na pastwe losu?
– Nie... to znaczy przez moment... Nie, nie podejrzewalam tego.
– Ireno – glos wampira byl niemal pogardliwy.
– Naprawde tak nie sadzilam, Janie. Slowo honoru... Uznalam, ze cos ci sie przytrafilo.
– Rzeczywiscie cos... – wampir usmiechnal sie w ciemnosci.
Siedzieli na suchym mchu. Latarnie musieli zgasic. Z calej trojki jedynie Semirol widzial w ciemnosciach.
Irena zastanawiala sie, jaka mine musi miec teraz rycerz. Semirol na pewno go widzi i swietnie sie bawi.
Przez chwile zrobilo jej sie zal Reka, ktory na pewno nie zasluzyl na ironie.
Szczekajace na gorze psy juz dawno sie zmeczyly. Teraz najprawdopodobniej mezczyzni w czerni szykuja ekspedycje do piekla, a wystraszeni wiesniacy namawiaja ich, zeby z tego zrezygnowali, bo krwiopijca pewnikiem zarowno rycerzem, jak i niegodziwa uciekinierka nasycil juz glod... a raczej pragnienie...
Wyczerpana do cna Irena zamknela oczy. W tej ciemnosci nie robilo to zadnej roznicy, a z zamknietymi oczami wygodniej.
Ktos wzial ja za reke. Uscisk byl znajomy, lecz niezwykle slaby; potem dlon delikatnie legla na jej brzuchu.
– Wszystko w porzadku, Janie.
Zdaje sie, ze powiedziala to zbyt rzesko. Dotyk Semirola byl jednoczesnie lagodny i wladczy. Dlaczego wtedy, lezac na slomie w obskurnej noclegowni, obiecala sobie, ze odda to dziecko temu, ktory je... zamowil?
Chocby byl nawet po trzykroc wampirem!
– Janie, ja...
Zajaknela sie. Wampir znow scisnal jej dlon – pocieszajaco, lecz bardzo slabo.
– To nic, Ireno... Tej nocy potrzebowalem... wiesz, czego. Wstrzas nerwowy i wszystko inne; krotko mowiac – potrzeba fizjologiczna. Szybko znalazlem osobe, kosztem ktorej moglem ja zaspokoic. Nie boj sie – chlopak przezyl... Za to Objawienie... Moglismy sie od razu domyslic. Objawienie uznalo, ze moje czyny zasluguja na kare... Wywrocilem sie i zlamalem noge! Na prostej drodze, Ireno! Tak sie zdziwilem... Obok przejezdzal woz... I tu, Ireno, zaczyna sie najciekawsza czesc tej historii... Zamiast zawiezc mnie do szpitala, jak prosilem... ten idiota uznal, ze najwyzszy czas zapracowac na troche pomyslnosci dla niego i corki... I zawiozl kaleke, to znaczy mnie, do swojej chalupy na przedmiesciach, aby sie mna zaopiekowac... A ja przeciez niczego nie rozumialem, Ireno! To znaczy dopiero zaczynalem rozumiec... Idioci. Nieprawidlowo zlozyli mi noge! Nie uznali, by zwracanie sie do lekarza bylo konieczne – dlaczego rozdawac komus obcemu zaslugi przed Objawieniem... Och; nie raz i nie dwa wspominalem Nicka – to byl prawdziwy zawodowiec, a raczej wciaz nim jest... Krotko mowiac, moja cierpliwosc sie wyczerpala. Uzupelnilem zapasy hemoglobiny i o kulach powloklem sie w poszukiwaniu lekarza... Jednak Oswieceniu znow sie cos nie spodobalo; zostalem namierzony i zaszczuty jak wampir! Bieganie na jednej nodze jest niewygodne... i bolesne. Zaszylem sie w jakiejs dziurze... Do dzisiaj moja noga nie chce sie zrosnac, mozliwe sa wszelakie komplikacje... Nie wykluczam posocznicy. Tak naprawde juz dawno bym zginal, gdyby w jaskini od czasu do czasu nie pojawiali sie...
– Jest pan wampirem? – zapytal rycerz gluchym tonem.
Irena drgnela, slyszac brzmienie tego glosu.
– Tak – odparl obojetnie Semirol.
– To pan wysysal krew z...
– Po trzykroc tak! Ale tej dziewczynie chyba sie nawet podobalo.
Irena uwolnila reke z dloni Semirola. Ten nie probowal jej nawet powstrzymac.
– Reku – gorliwie usmiechnela sie w pustke. – Poznajcie sie. To jest pan Jan Semirol, o ktorym tyle opowiadalam... A to, Janie, pan Rektoonor, o przydomku Dzika Roza, bezinteresowny wedrowny rycerz... Pomagal mi cie odnalezc.
Zapadla cisza. Zbyt dluga, jak na niewymuszona, uprzejma rozmowe.
– A wiec to pan jest tym cynicznym, zagrazajacy ludzkosci potworem? – zapytal Rek i w jego glosie zabrzmialy metaliczne nutki.
Irena wczepila sie dlonmi w szeleszczacy mech.
– Ludzkosci? – zapytal Semirol ze zdziwieniem. – A kto wystepuje tu w roli ludzkosci, mlodziencze?
Rek nie sluchal.
– Przyrzeklem tym ludziom, ze pana zabije... I spelnie swoja obietnice.
– Teraz? – zapytal Semirol z sarkazmem.