modlila sie – nie wiadomo do kogo – by psy nie potraktowaly go jak latwej zdobyczy.

Nosaty lekarz wrzasnal cos niewyraznie. Nie posluchaly go ani psy, ani ochroniarze; jeden z ochotnikow bronil sie, wymachujac palka, inny chwycil za topor.

Wysoko na plocie – jak ona zdolala sie tam wspiac? – siedziala jasnowlosa dziewczynka i nie spuszczala z Ireny przerazonego, blagalnego spojrzenia.

Ogolna panika zadzialala na imperatora Grocha niczym zastrzyk adrenaliny. Wyjac cos o prawie i porzadku, wpadl na pole bitwy, z dziwna wsciekloscia rzucil na nierozladowany z wozu worek maki i rozerwal go golymi rekami.

Powietrze wypelnilo sie bialym pylem.

– Pani Chmiel!!

Rek stal w bramie. W jednej rece trzymal szpade, druga wyciagal w strone Ireny.

Droge zagradzal jej mezczyzna w czerni. Irena ze zdziwieniem spojrzala na swe rece – po lokcie uwalane w mace, z bialymi, zacisnietymi piesciami.

Twarz tego, ktory tarasowal jej droge, byla zalana krwia z plytkiej rany na czole.

Nie zastanawiajac sie, co robi – intuicyjnie – Irena sypnela mu w oczy zawartosc zacisnietych piesci.

Krew i maka – niezle ciasto.

I prawie juz dosiegajac wyciagnietej dloni Reka, spojrzala na Muzyka.

Tak, uslyszal. Pozostali mogli puscic to mimo uszu, ale oblakany starzec uslyszal. „Pani Chmiel'.

Z trudem odrywajac wzrok od jego wstrzasnietej twarzy, Irena rzucila sie w strone bramy. Za jej plecami pozostala panika i zamieszanie; ochroniarze ganiajacy za psami, nosaty lekarz trzymajacy sie za serce, imperator Groch dzielnie walczacy z zapasami zywnosci, ochroniarze, ktorzy stworzyli pacyfikujacy oddzial sanitariuszy i dwoch mezczyzn w czerni – obaj byli ranni, lecz wciaz zdolni do zorganizowania poscigu.

I jasnowlosa dziewczynka na plocie. Dziesiecioletnia dziewczynka, ktorej nikt juz nigdy nie poglaszcze.

* * *

Noc spedzili w lesie, w uprzednio przygotowanej przez Reka kryjowce. Nocowali bez ognia, praktycznie bez snu i niemal bez slow.

I co dalej, chciala zapytac Irena, ale jezyk stal jej kolkiem w gardle. Bezinteresowny rycerz i bez tego zdawal sobie sprawe, ze ich sytuacja nie jest szczegolnie optymistyczna.

Ale tez nie tragicznie zla. Nie ma tu posterunkow policji, obowiazku meldunkowego, sieci komputerowej... W zasadzie moglaby sie najac jako pomoc przy jakims zamoznym gospodarstwie i bez specjalnego trudu ukryc przed Wysokim Dachem.

– Czy to Wysoki Dach mnie... przesiaduje?

– Wysoki Dach sciga autorke Chmiel juz od dawna – odparl Rek znuzonym tonem. W jego glosie brzmial lekki wyrzut: no i po co udawac glupia?

– Mam dom – rzekla po chwili. – Pan ma konia... Moglibysmy... To dzien drogi i bedziemy na miejscu...

Rycerz westchnal.

Najwyrazniej miejsce jej zamieszkania bylo przesladowcom znane. I zapewne byli tam podczas nieobecnosci Ireny... A z Semirolem mieli po prostu szczescie, ze po przejsciu z modelu numer jeden do modelu numer dwa nie natkneli sie w domu na mezczyzn w czerni, od razu zapoznajac sie z trescia zwinietego w rulon dokumentu, spelniajacego tu funkcje nakazu aresztowania...

Semirol. Semirol.

– Znalazlem go dla pani – rzekl glucho Rek.

Irena milczala przez chwile. I az podskoczyla.

– Co?!

– Znalazlem egzemplarz opowiadania „O tym, ktory okazal skruche'. To zapewne jeden z ostatnich. Prosze...

Poruszenie w ciemnosci. W dloni Ireny znalazl sie gruby rulon papieru, przypominajacy zwinieta tapete.

Probowala opanowac drzenie.

– Dziekuje, Reku...

Nie wiedziala, za co dziekuje. Zapewne za opowiadanie. Gdyz nawet wdziecznosc za ratunek wyraznie ustepowala tej niespodziewanej radosci, naglej wierze, ze teraz na pewno wszystko sie ulozy, a ona wszystko zrozumie, znajdzie klucz do tego swiata, odszuka Andrzeja... Powroci do domu...

„To zapewne jeden z ostatnich'. A wiec sa w stanie zniszczyc jej opowiadanie, calkowicie, wszystkie egzemplarze... Trzeba zapamietac tekst – slowo w slowo – aby pozniej odtworzyc...

Potem. Dla komisji nominujacej do Wulkanu.

Irena sie usmiechnela. Dobrze, ze Rek nie widzial tego usmiechu.

Rozwinela rulon. Nawet w swietle gwiazd bylo widac, ze nie zawiera on duzo tekstu.

– Rek... krzesiwo, swieczka... kaganek... mamy cokolwiek?

Westchnal.

– Pani...

Zacisnela zeby. Jasne. Musi poczekac na swit.

* * *

O swicie w lesie zrobilo sie chlodno, prawie jak w zimie. Tak w kazdym razie wydawalo sie Irenie. Byc moze jej dreszcze wywolane byly nerwami, wilgocia i bezsennoscia – niezaleznie od przyczyn „autorka' Chmiel dygotala jak w goraczce i zaniepokojony Rek szczelniej otulil ja kocem, i polozyl sie obok, probujac ja rozgrzac.

– Najwyzszy Interpretator... – wymamrotala, szczekajac zebami. – Do diabla, zeby sobie tylko jezyka nie odgryzc... Najwyzszy Interpretator nie byl osoba, ktorej szukam... On jest tylko Najwyzszym Interpretatorem... Kukielka...

– Najwyzszy Interpretator jest kukielka? – zapytal Rek po chwili milczenia.

W poblizu, na polanie, pasl sie niewidoczny w ciemnosciach kon.

Irena westchnela.

– Kim jest Mroczny Interpretator?

Rycerz milczal. Mocniej przycisnal ja do siebie, poczula sprzaczke na jego pasie, sznurowanie jego kurty, twarde miesnie.

– Pamieta pan, Rek? Szukam czlowieka, ktory... moze pociagac za sznurki tego swiata. Nie jest nim najwyzszy Interpretator... Hercog zapewne tez nie... Wiec kto?!

– Stworca – wysunal przypuszczenie Rek z lekkim usmieszkiem.

– Stworca – odezwala sie Irena jak echo. – I niestety, moze on byc rowniez kazdym... trenerem miejscowej... druzyny pilkarskiej... Przepraszam, Rek. Wygaduje bzdury...

Niebo zaczelo szarzec. Jeszcze troche i bedzie mozna rozwinac rulon. I przeczytac w koncu tekst, z ktorego powodu skromna kobieta nie ma w tym patriarchalnym, sredniowiecznym swiecie spokoju.

Delikatnie uwolnila sie z objec Reka. Usiadla. W lesie zaczely spiewac pierwsze ptaki. Irena po raz kolejny przekonala sie, ze swit jest najpiekniejsza pora dnia. Jaka szkoda, ze w swoim zyciu tak rzadko ogladala poranki, gdyz pozno kladla sie spac i budzila dawno po wschodzie slonca.

Siegnela do rzeczy Reka. Wyjela z podroznej sakwy rulon i rozwinela go z wewnetrznym drzeniem.

Gdy zblizyla tekst do oczu, byla w stanie odcyfrowac litery. A w kazdym razie pierwsza – starannie wykaligrafowana, ogromna, czerwona i opatrzona w zawijasy litere „P'... „Pewnego razu...'

Przeniosla wzrok na koniec tekstu. Jest podpis... „Irena Chmiel'. Jej charakter pisma, starannie skopiowany przez kogos z oryginalu.

Rek usiadl. Jednym gwaltownym ruchem, jakby wewnatrz niego nagle rozprostowala sie sprezyna.

– Slyszy pani?

Zamrugala oczami. Daleko w lesie... Tak. Dzwieki rogu, a potem szczekanie psow.

– Polowanie? – zapytala Irena niepewnie.

Rek – jego twarz powoli stawala sie widoczna w ustepujacym mroku – zacisnal cienkie usta.

– Tak... Poluja na nas, pani Chmiel.

* * *

Tak. Jeszcze kilka miesiecy i bedzie jej sie trudno poruszac. Na razie jeszcze wszystko w porzadku. Jednak sama mysl o tym, ze bedzie musiala tu zostac, urodzic wampirzatko na sianie, a potem wychowac go jako wiejskiego chlopca... albo nawet nieslubnego arystokrate, bekarta... od samej tej mysli albo z rezygnacja opadaly jej rece, albo, jak tym razem, rodzila sie w niej nieprzeparta chec dzialania...

Las ciagnal sie bez konca. Rek szedl z przodu, prowadzac konia za uzde. Najwyrazniej miejsce ich noclegu zostalo juz odkryte... Ciekawe, czy Objawienie nie karze za przesladowanie niewinnej, brzemiennej kobiety? A moze ci, ktorzy podazaja teraz ich sladem, zawczasu odkupili sie darowiznami, prezentami dla sierot, darmowa sluzba w lecznicach albo przytulkach?

A moze, wedle praw tutejszego Objawienia, winna jest tylko ona, nieprawomyslna autorka, a ci, ktorzy ja scigaja, spelniaja jedynie role spolecznych sanitariuszy? I Objawienie ich jeszcze nagrodzi?!

Drzewa zaczely sie przerzedzac. Rycerz odwrocil sie.

– Zaraz wyjdziemy z lasu... Trzeba bedzie pokonac rzeke... Jest tam droga... Wzdluz stromego brzegu...

Irena skinela glowa.

Wystarczylby postoj, krociutki... tylko na minutke. I przeczytac opowiadanie „O tym, ktory okazal skruche'. Chciala to zrobic juz od chwili, gdy nad horyzontem pojawilo sie slonce. Swiatlo bylo idealne do czytania... lecz niestety, nie mieli nawet minuty.

Trzeba isc przed siebie, w przeciwnym razie bedzie relacjonowac tresc opowiadania katowi... z objasnieniami i komentarzami autorki.

Las sie skonczyl.

Tak, brzeg jest stromy. To juz przedgorze; Irenie wydalo sie nawet, ze poznaje okolice. Jakby cos podobnego widziala juz z okna samochodu, przelotnie, przejezdzajac obok z bezpieczna predkoscia szescdziesieciu kilometrow na godzine.

Spod konskich kopyt sypaly sie kamienie. Staczaly sie po stoku i z pluskiem wpadaly do wody. Na dnie wawozu plynela rzeczka, a raczej strumien.

Irena musiala sie pospieszyc.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату