Kiedys z Andrzejem przez caly dzien budowali na podobnym strumieniu tame. I utworzyli zbiornik trzy na trzy metry, w ktorym woda siegala Irenie do podbrodka. I przez dwadziescia minut grali dmuchana pilka w wodne polo, dopoki nie pojawil sie lesniczy i nie urzadzil im awantury; zagrozil nawet mandatem, gdyz, jak sie okazalo, podobne zapory sa dla delikatnej przyrody bardzo szkodliwe.
– Uwaga, pani Chmiel! Ireno...
I bez tego starala sie stapac jak najostrozniej.
Musieli rozebrac zbudowana z takim trudem tame... A pozna noca, po powrocie do namiotu, wymarznieci i glodni, wypili z rozpaczy dwie butelki gestego, mocnego wina... przy czym Irena pila na rowni z Andrzejem... Rankiem zas...
Zachwiala sie. Zlapala za galazke jakiegos krzewu.
Sciezka prowadzila wzdluz brzegu, ktory stawal sie coraz wyzszy i bardziej stromy; plynacy na dnie strumien zamienil sie w rzeczke. Dosc gleboka, sadzac po niesympatycznych wirach na powierzchni wody.
I woda byla niewatpliwie zimna.
– Daleko jeszcze, Reku?
– Zaraz dotrzemy do mostu...
Nie dokonczyl. Kon sie potknal. Zatanczyl kopytami, spod ktorych wysliznela sie cala warstwa piasku i gliny. Na oczach Ireny i Reka zwierze zaczelo zsuwac sie coraz nizej, szorujac brzuchem po kamieniach.
Tak, woda byla zimna. W kazdym razie kon wybaluszyl oczy, jakby wpadl w przerebel. Woda bryznela az na wysoki brzeg. Kon mlocil kopytami, imitujac ruchy plywaka, podczas gdy nurt nieublaganie spychal jego ciezkie cialo, wlokac je ze soba.
Irena przygladala sie temu z otwartymi ustami. Kon plynal, a razem z nim przytroczony do siodla juk i podrozna sakwa, w ktorej...
Irena jeknela. Zaslonila twarz rekami i usiadla na sciezce.
– Naprzod!
Przed nia pojawila sie blada, wykrzywiona wsciekloscia twarz Reka.
– Naprzod. Jesli nie chce pani...
Spod nog osypywaly sie kamienie. Plynacy kon juz zniknal za zakretem, co tam, wydostanie sie. Jakis wiesniak bedzie mial szczescie, przybedzie mu inwentarza. Jesli oczywiscie kon Reka nie jest nauczony szczekac na obcych jak pies i nie bedzie wiernie szukac swego wlasciciela.
Choc dla „Tego, ktory okazal skruche' to juz bez roznicy. Wszystko jedno...
Zmusila sie, by wstac i ruszyc w dalsza droge.
Zycie sie jeszcze nie konczy. Ale czy znajdzie drugi egzemplarz?
Most byl waski i kruchy, jak radosc sieroty. Trzymal sie na dwoch linach i jednym, zbutwialym palu – nawet gdyby kon tu dotarl, i tak trzeba by skakac do wody.
– Prosze nie patrzec w dol.
Irenie podobala sie troskliwosc Reka – i troche ja bawila. Zupelnie nie bala sie rwacej wody. Ten swiat, swiat drugiego modelu, przy blizszym poznaniu okazywal sie coraz bardziej mialki, zalosny, zabawkowy...
Ten swiat ja oszukal. Pierwsze wrazenie okazalo sie falszywe. Studnia na drodze, zywa studnia z zywa woda, jak pysk przedpotopowego potwora. Dekoracja. Karton. Jedyne, co w tym swiecie bylo prawdziwe i rzeczywiscie przerazajace, to ich Objawienie; nieublagane kij i marchewka wiszace nad glowa kazdego jego mieszkanca.
Ciekawe, jak hercog zaskarbia sobie wzgledy Objawienia? Kiedy trzeba na przyklad obic niesfornego sluge? Rezygnuje z deseru i robi z kompotu darowizne na rzecz domu dziecka?
A sympatyczny Rek sadzi, ze ona boi sie nedznego mostu, trzymetrowej wysokosci i szybkiego nurtu?
Pod jej noga zlamala sie deszczulka. Irena syknela, kurczowo lapiac sie poreczy.
– Kto odpowiada za stan tego mostu?
– Co?
Szum wody zagluszyl jej slowa.
– Czy tedy w ogole ktos chodzi? – zapytala z irytacja.
Rek nie uslyszal.
Przeciwlegly brzeg byl znacznie lagodniejszy. Nie trzeba bylo nawet isc po sciezce – stok byl porosniety krotka trawa, taka jaka obsadza sie stadiony, klomby i podnoza pomnikow.
I, co bylo znacznie bardziej optymistyczne, nieco dalej na brzegu widnialy napelnione woda slady kopyt. Kon wywinal sie lekkim szokiem, zapewne wkrotce nastapi radosne spotkanie...
– Reku... – Irena sie zatrzymala.
Rycerz sie odwrocil.
– Co?
Zawahala sie, zbierajac mysli. Na czole mezczyzny pojawila sie zmarszczka zniecierpliwienia.
– Chodzmy juz...
– Czy zachowalo sie krzesiwo?
Rycerz poklepal sie po pasie, dajac tym gestem do zrozumienia, ze krzesiwo nosi zawsze przy sobie.
– Wiec podpalmy most...
– Co?!
– Podpalimy most – rzekla Irena z wiekszym przekonaniem.
– Zeby uciec poscigowi... Zeby trudniej im sie bylo przeprawic...
Rek meczensko zmarszczyl brwi.
– Podpalic... Za cos takiego Objawienie... da nam popalic.
– To dobry uczynek – rzekla Irena z kamienna twarza.
– Most jest niebezpieczny. Niszczac go, mozemy uratowac zycie nieostroznego wedrowca... albo dziecka, ktore zabladzilo. I sklonimy ewentualnych uzytkownikow... no, tych, ktorzy po nim czasem chodza... aby doprowadzili swoj teren do porzadku. Naprawili ten albo zbudowali nowy... A moze sie myle?
Rek milczal.
– Tracimy czas – oznajmila nerwowo.
Nie musieli podpalac mostu.
Wystarczylo przeciac jedna z podtrzymujacych go lin i most stal sie calkowicie niezdatny do uzytku, gdyz druga lina, kompletnie przegnila, urwala sie sama.
– Nie tak efektownie, ale za to efektywnie – wymamrotala Irena pod nosem.
Rycerz przygladal sie jej niemal ze strachem.
– O co chodzi, Rek? Zawahal sie.
– Nawet gdybym wczesniej watpil, ze jest pani autorka Chmiel, to teraz nie mam co do tego juz najmniejszych watpliwosci.
– Naprawde? – zapytala ze zmieszaniem. – Dlaczego?
Szli po stoku. Rzeka zostala za nimi; na wpol zarosnieta sciezka doprowadzila ich do drogi, ktora najprawdopodobniej wiodla do jakiejs wsi. Wedrowcy byli glodni i spragnieni; Rek milczal tak dlugo, ze Irena stracila juz nadzieje na odpowiedz.
– Czy umyslnie zapytala mnie pani o Mrocznego Interpretatora, Ireno?
– Na pewno nieprzypadkowo – wymamrotala, probujac zrozumiec, do czego zmierza ta rozmowa.
– Chce pani, zebym opowiedzial, co o tym mysle? No tak. Uznal jej pytanie za probe. Za test.
– Tak, Reku... Bede panu bardzo wdzieczna.
Bezinteresowny rycerz westchnal.
– To, co mowila pani o moscie... jest typowym przykladem mrocznej interpretacji. Usprawiedliwianie sie przed Objawieniem. Sprytne posuniecie...
– Niech pan poczeka – prawie sie potknela. – Ale przeciez Objawienie karze albo nagradza... nie zamysly, lecz czyny! Jesli bede przekonana, ze dla ogolnego dobra powinnam kogos zabic... to co? Objawienie wybaczy mi morderstwo?!
– Nie – rycerz patrzyl pod nogi. – Jesli zabije pani niewinnego czlowieka, nawet bedac pewna, ze robi to w slusznej sprawie... Objawienie tak czy siak pania ukarze. Lecz jesli znajdzie pani kogos, kto jest niebezpieczny... albo szkodzi wielu ludziom... i zabije go... Moze pani pozostac bezkarna.
– Tym zajmuja sie wszyscy Interpretatorzy – rzekla odruchowo Irena. – Jak postepowac w skomplikowanych sytuacjach i co mysli o tym pan Objawienie... A moze pani?
Rek pokrecil glowa.
– Nie Interpretatorzy – kierujac sie doswiadczeniem mowia po prostu, czego ich zdaniem mozna sie po Objawieniu spodziewac. Natomiast Mroczny Interpretator uczy... jak postepowac, aby Objawienie ominac.
Przed nimi pojawily sie pokryte dachowka dachy. Wies? Nie, raczej chutor, odosobniony, niewielki, bedzie tu mozna przynajmniej zjesc kolacje.
Irena liczyla kroki. Dwadziescia... Piecdziesiat...
– Reku... A po co pan w takim razie... tlucze dzbany ulicznych przekupek? Czyni to zlo, ktore pozwala panu pozostac... bezinteresownym.
– Objawienia nie da sie tak latwo oszukac – odparl rycerz twardym tonem. – Za sam zamiar... tez trzeba placic...
W chutorze zostali przyjeci bardzo radosnie. I ta radosc byla jakas histeryczna.
Kon Reka dotarl nieco wczesniej niz jego pan. Wiesniacy nie ruszyli torby ani sakwy podroznej, nie bez podstaw sadzac, ze jest jeszcze nadzieja na pojawienie sie ich prawowitego wlasciciela.