– To u was go nie ma – Irena ze znuzeniem oparla sie o omszala sciane. – Gdyz Andrzej zbyt sie postaral... w swoim dazeniu do nieprzekupnosci.

– Dlaczego jeszcze nie zwariowalem? – rzekl Semirol sam do siebie.

Cisza. Czarna cisza przestronnej mogily.

– Boje sie, Janie.

– Mysl o dziecku. Nie potrzebujesz negatywnych emocji.

– A jesli jestesmy zasypani i...

Na sciany jaskini padl oddalony blask latarni. Wracal Rek.

* * *

– Zawalilo sie jakies dziesiec metrow korytarza. Nie mam pojecia, co mogli tam podlozyc...

– Damy rade sie przekopac? – zapytal rzeczowo Semirol.

Rycerz usmiechnal sie krzywo.

– W kilka miesiecy na pewno sie wyrobimy... Majac oczywiscie szufle zamiast dloni.

Latarnie postawil na ziemi – jednak broni nie wypuscil, co Irena zauwazyla z nieprzyjemnym przeczuciem.

– A dokad mamy sie spieszyc? – zapytal Semirol wesolym tonem. – Wode mamy, strumyk jest co prawda wyjatkowo blotnisty, ale za to ekologicznie czysty... Grzyby sa jadalne. Inna sprawa, ze pani Chmiel potrzebuje w swym stanie witamin, miesa, warzyw, mleka, swiatla slonecznego, higienicznych zabiegow, pozytywnych emocji...

– Odsun sie od niej – rzekl Rek gluchym glosem.

– Co? – Semirol udal, ze nie doslyszal.

– Odsun sie od niej, wampirze... – Palce rycerza kurczowo zacisnely sie na cepie. – Odsun sie od tej kobiety!

– Co mowisz? – Semirol blazensko przystawil dlon do ucha.

– Pewnie sadzisz, ze umrzesz jako ostatni, wampirze. – W swietle latarni blysnely wyszczerzone zeby Reka. – Nie dam ci takiej szansy. Zginiesz jako pierwszy, krwiopijco!

Cep zaczal sie obracac i nagle zniknal. Przemienil w rozmazany w ciemnosci krag. Pozostal tylko swist przecinanego powietrza i lodowate spojrzenie bezinteresownego rycerza.

– Reku! – krzyknela Irena bezsilnie.

Semirol sie usmiechal.

– Do licha, Ireno, skad go... niewazne. Bedzie sie pan musial schylic, mlodziencze, gdyz w tej chwili nie jestem w stanie wstac, nawet podpierajac sie kosturem... Niech pan wali, rycerzu. Nie bede sie bronil.

Irena domyslala sie, ze Semirol blefuje; choc bardzo przy tym ryzykuje. Nie mial pojecia, czym bezinteresowny rycerz rozni sie od swych schematycznych, ksiazkowych wspolbraci. Bezinteresowni bywaja niekiedy naprawde podli i czynia prawdziwe zlo – po prostu dla zasady. Czy Rek zdobedzie sie na szlachetny czyn wzgledem okulalego wampira?!

Nie zrobi tego. Irena pojela to, widzac fanatycznie wygiete brwi.

– Reku, przestan!!

Zerknal na nia zmruzonymi oczami. Nie bal sie zabic. Nie chcial jednak urazic swej towarzyszki. Nie chcial zabijac w jej obecnosci.

Cep zwolnil.

– Pani Ireno... Pani Chmiel. Nie wiem, co laczy pania z ta istota... Jestesmy jednak w pulapce. A ten potwor moze przezyc jeszcze bardzo dlugo, zywiac sie nasza krwia i...

Irena wstrzymala oddech.

– Niech pan go zostawi, Reku... To ojciec mojego dziecka.

* * *

Wilgoc wdzierala sie pod ubranie. Doktor Nick pewnie by zemdlal, gdyby zobaczyl, w jakich warunkach spedza czas jego podopieczna.

– Masz ochote na grzyba, Ireno?

– Dziekuje. Nie jestem glodna.

Ciemnosc. Posepny rycerz. Rek wzial latarnie i poszedl na zwiady – prawdopodobnie nie stracil jeszcze wiary. I dopoki bladzi po jaskini, Irena ma jeszcze promyk nadziei, ze zaraz znajdzie droge, powroci, w milczeniu wezmie ja za reke i wyprowadzi na swiatlo dzienne.

A moze wyjdzie sam? Zostawiajac ich – wampira i jego kobiete – by w nieskonczonosc dotrzymywali sobie towarzystwa?!

– Albo wezmy tych bezinteresownych – Semirol pollezal, oparty ramieniem o omszaly kamien. – Sposrod wszystkich innych praw natury... gdyz Objawienie jest jedynie prawem natury... umieli wyodrebnic to, ktore jest „niemoralne'. I nauczyli sieje obchodzic... Kto jednak nauczyl ich odrozniac tak zwane dobro od tak zwanego zla? I skad ta ich pewnosc, ze nienagrodzone dobro jest bardziej szlachetne...? A wlasnie, co cie laczy z tym mlodziencem, Ireno?

Miala wrazenie, ze adwokat lekko sie usmiecha. W kazdym razie jego glos drgnal ironicznie w absolutnej dla Ireny ciemnosci.

– To wielbiciel mojej tworczosci – odparla znuzonym tonem. – Moje wczesne opowiadania... wplynely na jego zyciowe decyzje. Zaden laureat Srebrnego Wulkanu nie moze poszczycic sie podobnym osiagnieciem.

Semirol mruknal z sarkazmem.

– Nie ma sie z czego smiac, Janie... Poza tym ten mlodzieniec, jak raczyles go nazwac, kilkakrotnie mnie uratowal, byc moze nawet od smierci.

– Czy Objawienie go za to wynagrodzilo, czy moze przeciwnie, ukaralo?

Irena poczula sie niepewnie. Semirol doskonale widzi jej twarz, podczas gdy ona wpatruje sie w ciemnosc.

– Pytam z zawodowej ciekawosci... Ten model jest skrajnie sztuczny; jestem wstrzasniety, ze przetrwal dluzej niz dobe... Balem sie o ciebie. Wygladalo na to, ze cie porzucilem... Nie mozesz blakac sie po tym zwariowanym swiecie. Potrzebujesz spokoju, pozytywnych emocji, pieszych spacerow...

Irena milczala.

– Po kiego diabla zorganizowalas te idiotyczna ucieczke? Zle ci bylo na farmie? Ktos ciebie obrazal, nie liczono sie z twoim zdaniem, nie szanowano?!

– Ta rozmowa jest bezcelowa, Janie.

– Chce, zeby dziecko przezylo, Ireno.

– Trzeba wiec bylo hodowac je w inkubatorze... Inkubator nie ucieklby przed toba, nie roscil sobie pretensji do dziecka. Inkubator mozna by potem oddac na zlom.

Przypominalo to rozmowe przez telefon. Kiedy rzucasz slowa w pustke, nie majac moznosci zobaczenia twarzy rozmowcy. Reka Semirola legla na jej dloni. Scisnela ja lekko.

– Jestes jak Objawienie, Ireno. Gdy raz sie wzgledem ciebie zawini, trzeba to odkupywac przez reszte zycia.

– Prawdziwy z ciebie poeta – rzekla przez zacisniete zeby. Semirol glosno westchnal.

– Biedni beda moi klienci... jesli nie pojawie sie na procesie. Alez beda rozczarowani... Tak... Bardzo bym chcial, Ireno, przyjrzec sie Interpretatorom. Tu mialas racje – zeby rozpracowac Objawienie, trzeba zaczac od Interpretatorow. Szkoda, ze sam nie zdazylem...

– Dlaczego niczego nie robisz? – zapytala Irena.

– To znaczy?

– Rycerz przynajmniej szuka wyjscia... A ty? Chcesz tak umrzec – bezczynnie, zaglebiony w rozwazaniach?

– Wybacz, ale nie zamierzam umierac.

Irena zadygotala i pomyslala, ze wampir zwariowal, nie wytrzymal stresu...

– Natomiast szukanie wyjscia nie ma sensu, sam z trudem sie poruszam, a trzykrotnie tu wszystko obszedlem... Dziwna jaskinia. Sztuczna, podobnie jak reszta tego swiata; juz o tym wspominalem... Zdaje sie, ze sa tu nawet powtarzajace sie fragmenty, jakby dekoratorowi zabraklo wyobrazni... A zastanawiam sie nad tym wszystkim, Ireno, gdyz boli mnie noga. Uwazasz, ze powinienem sie wic i jeczec z bolu?

– Przepraszam – odparla Irena po chwili.

– Nie ma za co... Wez grzyba. Wcale nie jest tak tragicz...

Nowy dzwiek naruszyl cisze jaskini.

Bylo to uderzenie. Jednak nie tak silne jak huk zawalu. Cichsze i bardziej przygluszone. A zaraz po nim seria kolejnych, przypominajacych gromy uderzen. Potem zas rozlegl sie dzwiek, jakby ktos rozerwal worek gesto napakowany fasola i twarde ziarenka rozsypaly sie po cementowej podlodze.

Irena nie wiedziala, skad to skojarzenie. Jej reka odruchowo wczepila sie w ramie Semirola.

Dzwiek nie cichl. Akustyka jaskini dziwnie go znieksztalcala – wydawalo sie, ze syk i szelest dobiega zewszad.

Potem w korytarzu mignelo swiatlo; mdly blask latarni spowodowal, ze Irena bolesnie zmruzyla oczy.

– Tam... – Rek ciezko dyszal. – Pani Chmiel... woda... rzeka przebila... otwor. Teraz...

– Jak dlugo? – zapytal ostro Semirol.

– Co?

– Ile czasu zajmie wodzie zalanie calej jaskini?!

Rek milczal. Patrzyl na Irene, na jej znieruchomiala, blada twarz, na zaokraglony brzuch... Jego brwi zastygly pelnymi cierpienia znakami tyldy.

Dopiero teraz, trawiac nowosc, Irena po raz pierwszy zwatpila w „braterskosc' jego uczuc. Tak, Semirol mial racje, kiedy chrzakal z sarkazmem.

Rek patrzyl. Latarnia podrygiwala w jego dloni. Bal sie, bal sie w nieprzystojny dla rycerza sposob.

I oczywiscie nie o siebie.

* * *

Woda szukala drogi w dol. Podmywala sciany, jak waz przesaczala przez szczeliny, burzyla gesta piana. Blask latarni rozchodzil sie po jej wzburzonej powierzchni, woda byla czarna niczym wegiel, piana zas bura.

– Objawieniu nie podoba sie... moj pociag do cudzej hemoglobiny – rzekl ochryple Semirol.

Stal, ciezko opierajac sie na swym kosturze. Woda zalewala jego pantofle.

Irena milczala.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату