Wampir dziwnie szybko przystosowal sie do nowych warunkow. Jakiez to proste – szukac i upatrywac przyczyny wszystkiego w dlugim spisie, notatniku Objawienia.
– Ja rowniez mam cos na sumieniu – nieoczekiwanie odezwal sie Rek. Milczal tak dlugo, ze Irena prawie zapomniala brzmienia jego glosu. – Ja rowniez... Mam na rekach krew ludzi z Wysokiego Dachu... Mam na sumieniu oszustwo...
– Nie jestem spowiednikiem – oznajmil Semirol oschlym tonem. Na szczescie Rek go nie zrozumial.
Wody przybywalo. Od scian co chwile odpadaly warstwy rozmoklej gliny i spadaly na ziemie, zasypujac korytarz. Plomien latarni, dla oszczednosci zmniejszony do minimum, nie rozswietlal juz mroku – wrecz przeciwnie, wzmagal panike.
– Gdzies to juz widzialem – rzekl Semirol z odraza. – W jakims filmie... Przypominasz sobie, Ireno?
Ze zdziwieniem uswiadomila sobie, ze to tez pamieta. Tunel, przerazeni, skazani ludzie, wzbierajaca woda... Superman, ktory przybywa z pomoca...
Nawet jesli mysla o roznych filmach – nie zmienia to postaci rzeczy. Ogladany kiedys, nawet przelotnie, kadr z jakiegos filmu, strona przeczytana w zapomnianej ksiazce... model utkany z fragmentow drugoplanowych faktow. Mozaika. Gra...
Wody przybywalo.
– Uciekajmy stad – rzekl Semirol rzeczowym tonem. – Sa jeszcze suche miejsca i mamy troche czasu.
Podobno turkuc podjadek, utrapienie ogrodnikow, ryje swoje norki uwzgledniajac niebezpieczenstwo zatopienia. Faliscie. Glebokie korytarze sasiaduja z plytkimi i nawet jesli ogrodnik zaleje norki roztworem mydlin z nafta – turkuc odczeka kataklizm na niezatapialnej „gorce' i nie bedzie chleptac trucizny.
W jaskini woda swobodnie plynela przez korytarze; najwyrazniej wywolany eksplozja wstrzas naruszyl subtelna rownowage warstw ziemi i rzeczka, ktora od dawna czekala na odpowiedni moment, nie miala oporow, by zachwiac geologiczna rownowage. Wkrotce czyjes urodzajne pole zapadnie sie, w miejscu pastwiska pojawi sie zapadlina, a pechowi wiesniacy beda musieli najac sie u sasiadow albo w ogole wyruszyc w swiat.
Irena potrzasnela glowa.
Nie. Przestala myslec logicznie. To, co sie teraz dzieje, jest uwarunkowane ludzkimi grzechami. Rek popelnil oszustwo, najmujac sie do „przytulku dla ubogich' i uzywajac przemocy, gdy ratowal Irene przed mezczyznami w czerni. Semirol – to nie ulega watpliwosci – wysysal ludzka krew. Ci wiesniacy, ktorych pole wkrotce sie zapadnie, tez czyms zawinili.
A jesli na gorze nie ma zadnego pastwiska, tylko ugor?
Niech bedzie. Ale czym zawinila ona? Oczywiscie traktowanie jej, jako osoby swietej, byloby naiwnoscia, ale zeby od razu ciezki grzech, ktory niemal doprowadzil ja do smierci?
Moze bylo nim opowiadanie „O tym, ktory okazal skruche'? Zaraz! Aten, jeszcze nienarodzony, ale juz czlowiek, ktory w niej zyje? – czy Objawienie w ogole bierze go pod uwage?!
– ...czy mnie sluchasz? Mowie, ze zgodnie z prawami fizyki... masa wypartej wody... przebicie... instrumenty... strumien powietrza... Choc wszystko to raczej nie ma znaczenia w tym niedorzecznym wszechswiecie...
Semirol mowil cicho, przez zeby, i wiekszosc jego monologu umknela uwadze Ireny.
Rek milczal.
Najwyzszym fragmentem jaskini byla droga prowadzaca do wyjscia. A wlasciwie slepy zaulek; zawal przykryl zarowno dzielo na scianie, jak i slady dzieciecych dloni. Ratujac sie przed woda, rycerz, wampir i kobieta wspieli sie na halde kamieni i gliny; to miejsce potok zaleje na koncu, choc nie ma tez stad zadnej ucieczki... Zaleje ich rozmyta ziemia – udusza sie, szamoczac w lodowatej wodzie.
Dlon Semirola spoczywala na brzuchu Ireny. Jakby probujac go ochronic...
Czy dziecko zdaje sobie sprawe, ze wkrotce umrze?
Wieczne spory lekarzy – od ktorego momentu nienarodzony robaczek z ogonem i skrzelami jest godny nazywac sie czlowiekiem?
Czyzby Objawienie nie widzialo, ze wraz z trzema innymi osobami zabija niewinne stworzenie? A moze plod zawinil tym, ze pojawi sie na swiecie jako wampir?!
Oto odpowiedz Ireny na pytanie Interpretatora.
– Nie denerwuj sie, Ireno. Twoj stres udziela sie dziecku – adrenalina we krwi...
Usmiechnela sie krzywo. Niech i tak bedzie, umrzemy, zachowujac zimna krew...
– Powinnismy uglaskac Objawienie – rzekl milczacy dotad Rek.
Irena poczula, jak drgnela dlon Semirola. – Musimy zasluzyc... zapracowac... Rek mowil z trudnoscia. Nigdy na nic nie „zapracowywal' – on, bezinteresowny, zamierzal zlamac przysiege... Na szczescie Semirol w lot pojal jego mysl.
– Brawo, rycerzu... Nie prawa fizyki, lecz prawa Objawienia.... Slyszysz mnie, Ireno? Wiem, ze masz wielka wyobraznie, myslisz jednak zbyt wolno, a woda plynie za szybko... Jak w zagadce o basenie z dwoma odplywami... Szanowni przysiegli; mamy tu trzy osoby i przybierajaca wode...
Zapadla cisza.
– Cztery osoby – szeptem dodala Irena.
– Cztery – potwierdzil Semirol po chwili. – I za wszelka cene musimy oblaskawic Objawienie... podobnie jak robily te kanalie w przytulku, o ktorych wspominalas. Mysl. A takze pan, rycerzu... Jakies propozycje?
Cisza. Dzwiek zblizajacej sie wody.
Ktores z nich powinno natychmiast zasluzyc na nagrode. Zrobic dobry uczynek. Komus ze swoich bliskich. Naprawde dobry uczynek...
Irena zachichotala nerwowo.
– A moze przetne sobie palec, a ktorys z was go opatrzy? – I powie „moje ty biedactwo' – zachichotal w odpowiedzi Semirol. – Lepiej pocaluj rycerza. To bedzie bardziej humanitarne.
Niepotrzebnie tak zazartowal. Irene przeszedl zimny dreszcz.
– A moze zabije wampira? – beznamietnie zaproponowal Rek. – Bedzie to kolosalne dobro, dla calej ludzkosci.
– ...jesli tylko Objawienie nie uzna tego za morderstwo. Niech pan nie poglebia swej winy, oskarzony!
Semirol opanowal sie. Ciezko oparl sie na swym kosturze. Milczal przez chwile, po czym zapytal juz innym tonem, rzeczowo i oschle.
– Ireno, czy przeszlas kurs pierwszej pomocy? W instytucie pewnie takie byly? Albo w trakcie kursu na prawo jazdy, zgadza sie?
Przytaknela odruchowo.
– Znakomicie... Masz przed soba pacjenta. Wciaz jeszcze nie rozumiala.
– Mialem otwarte zlamanie – cierpliwie wyjasnil Semirol. – Spedzilem bardzo duzo czasu bez zapasu swiezej krwi... prosze mi wybaczyc, bez hemoglobiny... i leczony bylem tak groteskowo, ze kosc do tej pory sie nie zrosla. Teraz sie regeneruje – choc istnieje ryzyko, ze bede juz zawsze kulawy, gdyz kosc zrasta sie nieprawidlowo... Nie irytuje cie fakt, ze tak duzo mowie? Twoim zadaniem, Ireno, bedzie zlamanie zle zrastajacej sie kosci, zlozenie jej na nowo oraz prawidlowe jej usztywnienie. Nadazasz?
Milczala.
– Tylko sie pospiesz, Ireno. Rycerz bedzie swiecil latarnia... To bedzie naprawde dobry uczynek. Bez watpienia. To nie jakis tam skaleczony palec... Po tygodniu bede mogl juz chodzic. A po miesiacu tanczyc.
– Jesli wda sie zakazenie, umrzesz – rzekl rycerz chlodnym tonem.
– Gadanie! – glos Semirola brzmial niemal radosnie. – Mam teraz przyplyw sil i nieograniczona odpornosc.
– Nawet wlosy ci lsnia – rzekla Irena szeptem, jednak Semirol uslyszal.
– Tak... i twarz mam zadbana. Ireno, wiesz, co robic.
– Nie moge – rzekla jeszcze ciszej.
Jakby odpowiadajac na jej slowa, ziemia drgnela i korytarz wypelnil sie kolejnym zawaliskiem. Fala uderzeniowa pomknela wzdluz chodnika, probowala polizac pantofle Ireny – nie udalo jej sie ich jednak dosiegnac i cofnela sie, by po chwili znowu powrocic.
– Nie moge, Janie. Bez znieczulenia... Wole juz umrzec.
– Baba – wymamrotal Semirol.
– Tak, baba... Poza tym nie wiem, jak prawidlowo sklada sie kosci... Wagarowalam podczas zajec o udzielaniu pierwszej pomocy... I watpie, by uczyli tam czegos takiego...
– Ja to zrobie – odezwal sie Rek.
Na jakis czas zapadla cisza, zaklocana jedynie szumem wdzierajacej sie coraz glebiej wody.
– Potrafie to robic... moja nianka nastawiala kosci... Uczyla mnie... Tylko...
Rek zamilkl.
– Gdybym nie byl pewien, ze to wytrzymam – rzekl Semirol przymilnym tonem – nie robilbym podobnej propozycji... Nie trzeba mnie bedzie przytrzymywac. Przeciez wlasnie o tym pan myslal, zacny rycerzu? – Semirol zamilkl na chwile. – A moze troszczenie sie o zdrowie wampira jest podloscia wobec spoleczenstwa?
Rek milczal.
– No to mamy rozwiazanie – Semirol usiadl prosto i zdjal kurte. – Ta koszulka nie jest zbyt sterylna, ale wspominalem juz o swej odpornosci... Bedziesz trzymac latarnie, Ireno. W ostatecznosci zamkniesz oczy... dziecku na nic takie stresy... I pospiesz sie, rycerzu, pospiesz, na Stworce, niech pan wyciaga z pochwy swe... instrumenty!
Slonce padalo na piasek. Slonce.
Jego plamy pelzaly po trawie niczym rozrzucone fragmenty ukladanki. W odleglosci trzech metrow plonelo ognisko i w swietle dnia bylo ono niemal niewidoczne.
Irena oparla sie na lokciu.
Ocknela sie po raz pierwszy od chwili, gdy w mroku na wpol zatopionych podziemi pojawila sie ukosna szczelina, wpuszczajac blask rozswietlonego nieba.
Zreszta, co tam – raczej od chwili, gdy pod ciezarem cepa rycerza trzasnela nie do konca zrosnieta kosc Semirola.
To wspomnienie sprawilo, ze konwulsyjnie wciagnela powietrze do pluc. Biedne dziecko, biedne malenstwo, dostaje krew zatruta przez adrenaline; a ona nie moze sie denerwowac, nie moze...
Po raz pierwszy od tamtej chwili wrocila jej zdolnosc widzenia i kojarzenia.
Las. Brzeg. Cisza. Ale nie glucha jak w jaskini, lecz wypelniona roznymi dzwiekami cisza letniego poludnia... Slonce. Po prostu sielanka.
Przysunela sie do ogniska. Polozyla sie, rozgrzewajac jednoczesnie zarem ogniska i promieniami slonca.
Przeklete Objawienie. Bezlitosne, slepe, prostolinijne jak feldfebel.
Zorientowala sie, ze ktos sie jej przyglada.
Semirol lezal z niewygodnie odwrocona glowa. Jego oczy nie byly juz zasnute mgielka bolu. Wzrok wampira byl uwazny i jasny.
Stanela na czworakach. Zblizyla sie, placzac w porwanych polach sukni. Usiadla obok.
– Janie?