Oczy archeologa zablysly. Skorzewski dotknal powierzchni jezykiem. Substancja byla gorzka.

– Rozpuszcza sie w wodzie – dodal profesor. – Niech pan powie, przybywa pan przeciez z Rosji. Czy to mumio?

– Mumio albo cos niezwykle podobnego – przytaknal lekarz. – Tylko skad, u licha, wzielo sie tutaj?

– A co to takiego to mumio? – zainteresowal sie milczacy dotad kapitan. – Bo nazwa…

– Nazwa jest dosc mylaca – rzekl z usmiechem Skorzewski. – Mumio to substancja, ktora wydobywa sie na Kaukazie, w Pamirze, Altaju i w gorach Tien-Szan. Tamtejsze ludy stosuja je od tysiecy lat jako lek na zranienia, stluczenia, a takze choroby wewnetrzne. Ponoc to istne panaceum. Sluchalem w Petersburgu wykladow na temat farmacji ludow z poludnia Imperium Rosyjskiego. W Europie mumio jest prawie nieznane. Grecki lekarz Dioskurides juz w pierwszym wieku opisal zalety niezwyklej substancji wydobywanej w gorach Persji.

– Ale co to wlasciwie jest, tak z chemicznego punktu widzenia? – zainteresowal sie wojskowy.

– Nie bardzo wiadomo. Jedni mowia, ze skamienialy wosk gorskich pszczol, inni – ze miod czy olej, ktory przez tysiace lat wystawiony byl na mroz i slonce.

– Znam pewna ormianska legende – odezwal sie archeolog. – Wedle zapisanych w Biblii i apokryfach przekazow ziemia Edenu przesycona byla wonnym oleum. Gdy ludzie zostali wygnani, rajski ogrod popadl w zapomnienie. Z czasem nikt nie umial juz odszukac drogi do niego. Wonne oleum zastyglo na wiecznosc.

– Inna legenda, nawiazujaca do tradycji greckiej, mowi, iz Prometeusz za przekazanie ludziom wykradzionego bogom ognia przykuty zostal do skal Kaukazu. Tam drapiezny sep po wiecznosc wyrywa mu kawalki watroby. Lzy i krew herosa, splywajac przez tysiaclecia po skalach, mieszaly sie i zastygaly, tworzac panaceum, lek na wszystkie choroby – uzupelnil Skorzewski. – Podania gorali z Tien-Szan przedstawiaja jeszcze inna wersje. U zarania dziejow po swiecie wedrowaly butne i dumne olbrzymy, Devowie. Z czasem oglosily sie polbogami. Prawdziwi bogowie, nie mogac zniesc ich pychy, stworzyli czlowieka, istote drobna i niepozorna, ktora jednak zepchnela gigantow w zimne, jalowe gory. Olbrzymy z rozpaczy obrocily sie w kamien, ale w glebi masywow pozostaly ich zywe dusze. Gdy istoty te placza nad swym upadkiem, lzy wykraplaja sie na powierzchni skal i zastygaja w postaci zyciodajnego balsamu.

– Ale skad to, u licha, tutaj? – zdziwil sie kapitan.

– Nie wiem. Moze to tylko cos podobnego. Na przyklad nieprawdopodobnie stara oliwa – powiedzial doktor. – Albo olejek zapachowy, ktory zastygl i skamienial. Moze to, co pan rozkopal, profesorze, to nie studnia, tylko podziemna cysterna na oliwe?

– Wykluczone.

– A moze – dumal dalej Skorzewski – w czasach na przyklad Imperium Rzymskiego byly tu wielkie sklady mazidel i pachnidel? I ktos, dajmy na to, w okresie wypraw krzyzowych, wykopal te dziure, by odzyskac resztki, ktore po zniszczeniu skladow wsiakly w piach?

Archeolog lypnal okiem i zamyslil sie.

– Moze uniwersytet w Bejrucie lub Damaszku zrobi panu analize – podsunal Skorzewski.

– Ale moze to byc mumio? – mysli profesora nadal krazyly wokol zagadkowego specyfiku.

– Trudno powiedziec, widzialem je tylko kilka razy w zyciu. Lekarze w Rosji eksperymentowali z nim, jednak dla wiekszosci autorytetow medycznych to tylko zabobon i kurfuszerstwo.

Na twarzy uczonego odmalowalo sie glebokie zadowolenie, jakby potwierdzaly sie jego teorie.

– Pora na mnie. – Kapitan wstal od stolu. – Gawedzi sie przyjemnie i ciekawych rzeczy sie dowiaduje, ale trzeba skontrolowac warty.

Wyszedl z namiotu.

– Duzo tam tego w dole zostalo? – zapytal Skorzewski.

– Prawie nic – powsciagliwie odpowiedzial archeolog. – Brylki tworzyly cos w rodzaju spekanej skorupy grubosci pol centymetra i szerokiej na dwie dlonie, ale poklad ciagnie sie z polnocy na poludnie i z pewnoscia siega dalej. To nie studnia, lecz cos w rodzaju kopalni. Ktos wykopal szyb, a potem chodnik w slad za zlozem. To, co mam, wyskubalem spod litej skaly na jego koncu.

– Na wszelki wypadek nie mowmy moze naszym przyjaciolom, ile to jest warte – zaproponowal doktor.

– To drogie? – zdumial sie archeolog. – Slyszalem piate przez dziesiate… Zna pan ceny?

– Jedynie przedrewolucyjne. W Petersburgu… – sprobowal sobie przypomniec. – Chyba gram mumio dziewiecdziesiat kopiejek.

– Nic mi to nie mowi.

– Mniej wiecej za gram substancji gram zlota. Ja oczywiscie bede milczal.

– Podzielimy sie – obiecal uczony.

– O ile ktos to zechce kupic. Rynki zbytu w Sowietach sa dla nas niedostepne.

– Emigranci?

– Moze. Tyle ze groszem to oni nie smierdza. Choc na takim leku chyba nie beda oszczedzali.

– Wie pan – uczony zmienil temat – znalazlem grudki w jednym z sarkofagow na zamku krzyzowcow. Rycerzy tez zainteresowala ta substancja. Tylko nakopali jej chyba gdzie indziej. W chodniku znalazlem motyke z brazu i dwie lampki oliwne z epoki jeszcze przed ekspansja Rzymu, zatem ten szyb jest starszy.

– Z tego, co wiem, na obecnych terytoriach Gruzji i Armenii uzywano tego leku juz okolo trzy tysiace lat temu. – Z trudem stlumil ziewniecie. – Spac pora…

***

Skorzewski obudzil sie przestraszony. Co wyrwalo go ze snu? Gluchy huk przetoczyl sie przez niebo. Wiatr uderzyl w plotno namiotu.

– Burza – mruknal.

Odnalazl zapalki i zapalil swieczke. Kolejny rozblysk rozdarl ciemnosc. Doktor liczyl. Doszedl do dwudziestu, gdy huknelo.

Wiatr lopotal plotnem tropiku, ale jak do tej pory nie spadla chocby jedna kropla deszczu. Ponownie blysnelo, tym razem o wiele mocniej. Rozlegl sie dzwiek, jakby po brukowanej uliczce przejechaly wagony pelne kamieni… Piorun uderzyl gdzies tuz obok, moze w ruiny antycznej wioski, moze w ktores z lichych drzewek. Jeszcze jeden huk. Wiatr dal, jakby chcial porwac namiot.

Baby na wsi powiedzialyby, ze ktos sie powiesil albo ze Bog sie gniewa, rozwazal. Tylko o co mialby sie gniewac? Wszak nie zrobilismy nic zdroznego.

Burza cichla, odchodzila. I nadal nie spadla ani kropla deszczu…

***

Ranek odegnal ponure mysli. Doktor zaszczepil dwoch legionistow przeciw ospie. Zgodnie z instrukcja mial pozostac na miejscu przez trzy doby i obserwowac, czy nie wystapia jakies powiklania.

– Trzy dni – dumal niemal wesolo. – Ostatnie trzy. A potem konno do Damaszku, odbieram pokwitowanie, jade do Paryza, wyplacam cala kwote za pol roku sluzby i moge wracac do kraju.

Archeolog zbieral sie do pracy.

– Pora na nas – przywital doktora.

– Na nas?

– Chcial pan mumio. Nakopiemy go troche.

– Ach tak… Zapomnialem.

Maszerujac z motyka na ramieniu w slad za profesorem, poczul lekki niepokoj. Czy naprawde mowil cos podobnego?

Do studni spuszczono dluga drabinke sznurowa. Zeszli dobre cztery metry. Profesor nie wybral calego rumoszu zalegajacego dno, znalazlszy wylot chodnika, przekopal sie do niego. Zapalili karbidowki i zaglebili sie w loch. Tunel wykuty w piaskowcu byl niski i waski, a sufit silnie okopcony. Szli pochyleni, co jakis czas szorujac lokciami o skale. Na dnie czernily sie plamy zagadkowej substancji.

– Chodnik idzie zakosami – zauwazyl uczony.

– Pewnie szli za zyla – wyrazil przypuszczenie lekarz. W powietrzu wyraznie wyczuwal won mumio, cos w rodzaju zapachu piernika, tylko spaskudzonego nuta goryczy. Pomyslal z zalem o straconym mieszkaniu, o depozytach w rosyjskich bankach. Fortuna… Tu w ziemi spoczywala fortuna, dzieki ktorej mialby jak finansowac badania. Jesli dopisze mu szczescie, powetuje sobie tamte straty. Widac los sie odwrocil. Tunel sie skonczyl.

– Tu zyla mumio wchodzi w skale – pokazal archeolog.

Skorzewski przyjrzal sie sladom.

– Wyglada jak wyschniety ciek – ocenil. – Potem jakas erupcja go zasypala i wszystko skamienialo…

Polozyl sie i wsunal dlon w szpare.

– Tak gleboko, jak bylem w stanie siegnac nozem, wybralem – wyjasnil profesor. – Niestety, nasi przyjaciele legionisci jak na zlosc nie maja ani jednego kilofa.

– Pozyczyli mi cos odpowiedniego – pochwalil sie lekarz, wyciagajac z torby dlugi czworograniasty bagnet.

– Doskonaly pomysl!

Pracowal spokojnie i w skupieniu. Mumio dawalo sie bez wiekszego problemu lupac. Wygarnial grudki, a profesor pakowal je do sloja i lekko ugniatal.

– Chcialbym, zeby cos mi pan wyjasnil – odezwal sie doktor. – To odkrycie, choc bardzo ciekawe, nie bylo dla pana zaskoczeniem. Wydaje mi sie, ze usiluje pan rozgryzc jakas tajemnice przeszlosci, a ten chodnik i zloze potwierdzaja teorie, ktora od dawna nosil pan w sobie.

– Rozgryzl mnie pan – przyznal profesor. – Istotnie, od lat probuje badac pewien ciekawy trop.

– Wiecej chyba nie wygrzebiemy. – Skorzewski wygarnal ostatnie okruchy. – Trzeba by wrocic tu i zabrac sie za to powaznie. Kilofami i lomami. Moze nawet dynamitem. Jaki to trop? Jesli oczywiscie chce sie pan podzielic przypuszczeniami.

– Gdy wrocimy do obozu, pokaze, co znalazlem w starych ksiegach.

Z niechecia opuscili chlodne podziemia. Slonce stalo wysoko i prazylo niemilosiernie. Poszli prosto do namiotu uczonego. Doktor opadl w wygodny trzcinowy fotel, a archeolog otworzyl skrzynie, wydobywajac zen opasle woluminy.

Otworzyl pierwsza ksiege.

– To bardzo ciekawa pozycja – powiedzial. – Wydano ja w Paryzu w roku tysiac osiemset dwudziestym pierwszym. Zawiera wypisy z kronik i pism rycerzy bioracych udzial w kolejnych krucjatach. Niestety, bez indeksu, wiec trzeba czytac strona po stronie w poszukiwaniu uzytecznych informacji. Znalazlem tam informacje o pobliskiej straznicy i nawet ustalilem imiona czterech francuskich rycerzy pogrzebanych w lochu pod dawna kaplica.

– Zaskakujace.

– Prawda? Tyle lat minelo. Umarli otruci. Gdy towarzysze przybyli ich zluzowac, znalezli tylko trupy… Giermkowie przepadli bez sladu, sam zameczek zostal spalony przez niewiernych, nazwanych przez kronikarza iside. Zapewne chodzi o jezydow.

– Tak, to bardzo prawdopodobne.

– Ale mam i cos ciekawszego. Fragment zapiskow jednego z nich, Nicolasa, znaleziony w pozostalosciach archiwum zakonu. Gdzie to bylo? – Wertowal opasly tom, szukajac odpowiedniej zakladki. – O, mam. Prosze czytac.

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату