Andrzej Pilipiuk
Rzeznik drzew
(c) 2009
Szkolenie
Bo widzisz, synu, robota nasza jest gowniana, co do tego nie ma dwu zdan. To nie jakis wiejski cmentarzyk, gdzie wszyscy spokojnie leza, co najwyzej czasem jakis domorosly egzorcysta tego czy owego kolkiem przypalikuje. My tu mamy sto czterdziesci hektarow do upilnowania na dwoch. I z milion albo i lepiej nieboszczykow. Ja wiem, ze dziewiecdziesiat dziewiec koma dziewiecdziesiat siedem procenta spokojnie lezy, ale rzecz sie rozchodzi o te koncowke zafajdana. Bo te trzy setne, jak sobie od miliona sztywniakow policzysz, to liczba wychodzi taka, ze wlosy z glowy rwac.
Noz sam ocen, matole, szesc klas podstawowki skonczyles, powinienes umiec. Trzydziesci tysiecy, glabie! A moze trzy tysiace tylko? Czego sie smiejesz, durniu? Ja mature zdalem, ale szescdziesiat lat minelo. Tak czy siak, za duzo tego talalajstwa lazi. Samego muru z piec kilometrow, drzew tyle, ze na dziesiec krokow nic nie widac, bram i furtek, ze nie policzysz. I dwoch nas tylko na nocnej zmianie pilnuje, zeby martwiaki nie chodzily na miasto szalec. Ze co? Do nogi wytluc? Odbilo ci? Jak niby to zrobic? A wlasciwie robimy… Kazdego tygodnia paru ubywa. No i to wlasnie jest nasze zadanie.
Po co? W sumie to nigdy sie nie zastanawialem. Kazali likwidowac, to likwiduje. Praca taka. Moze zeby po miescie nie lazili? Jak kto nie zyje, to ma nie fikac, tylko grzecznie w piachu lezec. A jak nie lezy, to nasz zafajdany obowiazek takiego polozyc. Partyjni sie ich boja albo koscielni kazali? Nie nasza rzecz, my tu jestesmy od brudnej roboty, ideologie niech sobie urzednicy ustalaja.
Nie, z wilkolakami prawie co spokoj. Za komuny jeszcze przetrzebilismy. Ksiezyc wstawal, pelnia, wylazily. Rozpielo sie zawczasu wieczorkiem fladry. Zaden wilk tego nie przejdzie, to i calymi stadami rozwalalismy. Partyjniacy i esbecy tez przychodzili sobie powalic. Gadali, ze to dla dobra partii, dla cwiczenia na wszelki wypadek, jakby sie miala noc zywych trupow zaczac. Ale mi sie widzi, ze po prostu postrzelac chcieli. Bo i ryzyko zadne, a efekty niezle. I czlowiek sie cieszy, bo w sercu czuje, ze pozytek ludziom przyniosl. Tylko ze wilczkow malo bylo od poczatku, to i szybko sie zabawa skonczyla.
Ghule to niby mozna przy swiezych grobach ubic, ale tez trza czasem cala noc w zasadzce siedziec, a i to nie zawsze przylezie. A juz takich zombiakow czy wampirow nijak nie upilnujesz. Wylaza z grobow, kiedy chca. Po pare miesiecy taki spi, zglodnieje, to wyjdzie. Maly czesciej ssac musi, duzy to i pol roku drzemie, zanim go przypili. Nie ma reguly.
Ze co? Zacementowac wszystkie grobowce? Daj se siana, idioto nieszczesny. Toz ich tyle, ze nawet ci kolesie od ratowania zabytkow nie policzyli ich nigdy. Zreszta jak niby? Ty wiesz, ile betoniarek zaprawy by poszlo? Skad taka forse wziac, skad tylu ludzi? I jak to urzedasom wytlumaczysz? A i surowca tyle trza, ze budowy w calej stolicy bys na miesiac zatrzymal.
Dobra, pogadanka o bhp odfajkowana, daj ten kajet, to ci pokwituje. Teraz dalszy ciag szkolenia. Praktyka zawodowa znaczy. Masz pilnowac cmentarza, to czas wprawy nabrac. Bierz obrzyna, ja srutowke, idziemy w teren, sprobujemy kropnac paru. Ze co, za wczesnie? Zmrok juz zapada. Oni lubia wylazic, jak jeszcze normalniaki sie po alejkach snuja. Wola sie gubic w tlumie, bo noca to wale bez ostrzezenia, nawet nie sprawdzam, czy to martwiak, czy zwykla hiena.
No, pierwszy klient zalatwiony. Zobacz se, jak prawdziwy zombiak wyglada. Cobys zapamietal. Czemu strzelalem w plecy z czterdziestu metrow? Pod wiatr szlismy, zweszylem drania i tyle. Czujesz, jak perfuma jedzie? Z pol flaszki dezodorantu na siebie wypapral. Dlaczego? Ech, dziecko, dziecko, to przeciez jasne, kazdy umarlak sie troche rozklada, to i smierdzi. A tak se moze zapach troche zamaskowac. Na ryj z kilogram tapety nalozyl. Czemu, pytasz? Bo juz mu plamami widac po skorze sialo… Dobra, w krzaki go, gps, rano przyjada grabarze furgonetka, to sobie go zabiora. A my idziemy dalej. Noc jeszcze dluga.
No, niezle nam idzie, mlody. Polnocy jeszcze nie ma, a juz drugi klient obsluzony. Skad wiedzialem, pytasz? Proste jak drut! Zombiaka najprosciej po oczach poznac, metne ma jak u snietej ryby. No wlasnie, niemoto, a myslales, ze dlaczego w ciemnych okularach noca po cmentarzu lazi? Zawlecz trupa w krzaki i idziemy. Moze jeszcze co pod lufe podlezie. Bosakiem ciagnij, reka nie dotykaj, bo jeszcze jakiego hifa zlapiesz. Byl tu taki jeden praktykant, co kieszenie zombiakom sprawdzal. Nie dosc, ze gowno z tego mial, bo pieniadze jak znalazl, to i tak z obiegu dawno wyszly, a jeszcze sie jakas franca zarazil. Poszlo mu jakby zielona plesnia po skorze, wlosy wylecialy i kojfnal. Spotkalem go potem pare razy, powinienem kropnac, ale swojaka to jakos glupio… A drugi, tez glupi szczeniak, uparl sie zlotych zebow szukac. No i trafil na wampira. Martwina poszla od razu, reke to mu pilka w kanciapie upitolilem, ale za pozno… Trza bylo frajera do pieca wsadzic. No pewnie, ze zadowolony to on nie byl, szpadlem musialem dobijac. Odpoczal? Idziemy dalej.
Kuzwa, zes sie mlody pospieszyl. Nie badz taki wyrywny. Robota niby prosta, a dales plame. To nie byl zombiak, tylko Franek, grabarz. Ze co, niby trupem smierdzial? Taka u nich robota, ze sie od martwiakow zapach lapie. No nic, mowi sie trudno. Nie becz, normalna rzecz. Wprawy nabiera sie po latach. Ja na poczatku tez nieraz sie pomylilem.
Rzeznik drzew
Jesienny dzien na Powazkach byl cieply i sloneczny. Dwaj pracownicy mpo przyczlapali na miejsce pracy.
– Alez wielgachne i rozlozyste wyroslo to drzewo – powiedzial Edek z mimowolnym podziwem.
– Widac z grubych nieboszczykow soki ciagnelo – zazartowal ponuro jego zwierzchnik. – Trzeba ogolic z konarow, zanim polozymy. I uwazac, gdzie galezie bedziemy rzucac, bo gesto tu… – Popatrzyl na liczne grobowce otaczajace pien. – Roboty w… – zmell przeklenstwo. – Bez wysiegnika nie damy rady.
– Na ciezki sprzet za wasko. – Brygadzista Robert pokrecil glowa. – Nie wjedzie tu ciezarowka. Trza sie po drabinie wspinac i ciac recznie… Diabli nadali.
Odpalil pile lancuchowa i stanawszy na czyims grobie, zabral sie do najnizszego uschnietego konara.
Galaz grubosci uda doroslego mezczyzny poddala sie szybko. Doszedl prawie do polowy, gdy zeby trafily na cos twardego.
– Karwia, co jest, zelazem nabite? – Przydusil mocniej. Drewno poddalo sie. Edek zlapal koniec bosakiem i nagial, po czym jednym ruchem sciagnal tak, by konar upadl na sciezke.
– Prochno totalne – sarkal Robert, wylaczajac pile. – Dawno powinno isc do wyciecia… No, co jest?
Jego pomocnik ogladal miejsce ciecia.
– Zobacz, jakie dziwne – powiedzial. – Czarne w srodku.
– Zwykly zgnilec. – Wzruszyl ramionami. – Czasem szlag trafia od zewnatrz, czasem od srodka…
– Nie, to twarde jest. Czarne i twarde, jakby w srodku kilka slojow skamienialo.
Brygadzista pochylil sie, poskrobal ciemna plame.
– Sam nie wiem – mruknal. – Co ja, lesnik jestem, zeby wiedziec, od czego drzewo usycha? – zirytowal sie. – Skoczysz na baze, podjedziesz furgonetka, wez obie drabiny i bierzemy sie za to!
– No to ide.
Edek dzwignal sie ciezko i po chwili znikl miedzy nagrobkami.
– Nie dosc, ze twarde, to jeszcze mi pile upackalo – sarkal Robert, ogladajac zeby narzedzia powalane czyms podobnym do lepiku.
Usiadl ciezko na kamiennej plycie. Jesienne slonce przyjemnie grzalo, czul narastajace rozleniwienie. Pomocnik wroci najwczesniej za pol godziny… Nieoczekiwanie poczul w nozdrzach zapach dymu. Cos sie pali?
Uniosl glowe i oslupial. Znikla chyba polowa grobowcow. W ich miejsce pojawily sie kopczyki ziemi z wetknietymi krzyzami. Drzewa takze byly inne. Zniszczone, polamane, czesciowo odarte z lisci. Galezie walaly sie po ziemi.
Co, u diabla? – pomyslal. Co sie, do cholery, dzieje? Gdzie ja jestem?
Zza drzew slychac bylo kanonade. Pocisk gwizdnal mu kolo ucha i roztrzaskal pobliski nagrobek. Nisko nad cmentarzem przelecial samolot z czarnymi krzyzami na skrzydlach. Znowu strzelano.
To do mnie wala, zrozumial natychmiast.
Kluczac miedzy plytami, przebiegl do konca i wyskoczyl na alejke. W oczy i pluca wzeral sie dym. Miasto za murem plonelo. Na cmentarzu slychac bylo krzyki, trzask galezi lamanych butami, huk wystrzalow.
Niemcy, uswiadomil sobie.
Rozejrzal sie w panice. Nazistow nie bylo jeszcze widac, ale czul, ze otaczaja go coraz ciasniejszym pierscieniem. Przyczail sie za drzewem. Wyjrzal ostroznie zza grubego pnia. Edek w hitlerowskim mundurze kucal za nagrobkiem. Pistolet w jego dloni chwial sie nerwowo.
To on do mnie przed chwila strzelal, uswiadomil sobie drwal. Parszywy zdrajca… Zaraz zobaczymy, kto kogo…
Podkradl sie cicho i gdy byl tuz za plecami kumpla, odpalil pile. Przyjaciel poderwal sie nerwowo.
– Zdychaj, swinio!!! – Robert opuscil narzedzie prosto na glowe wroga. Spostrzegl jeszcze, ze pistolet w dloni podwladnego plunal ogniem, i wszystko zgaslo.
Tymczasowy zarzadca cmentarza, ksiadz Antoni, siedzial w swojej kancelarii. Sluchal zmartwialy raportu policjanta.
– Wyglada na to, ze wpadli w jakis amok – mowil nadinspektor. – Brygadzista zaatakowal pomocnika pila spalinowa, a ten wsadzil mu trzy kule w brzuch. Obaj zgineli na miejscu.