Doktor Gazdowski z trudem uchylil sklejone ropa powieki. Zwlokl sie z lozka. Kac dreczyl go straszliwie… Przegladajac sie w lustrze, mial ochote dac sobie w pysk. Z kostropatej tafli patrzyl na niego jakis rozczochrany, zapuchniety menel po piecdziesiatce. A on przeciez mial dopiero trzydziesci dwa lata… Przez dziesiec minut stal pod zimnym prysznicem, by zrzucic z siebie choc jedna dekade. Ubral sie, zakladajac swieza koszule. Poczlapal do kuchni. Lyknal dwie aspiryny. Bol rozsadzajacy glowe troche oslabl. Kawa? Puszka z „Inka” byla prawie pusta.

A gdyby tak isc do Peweksu, pomyslal. Kupic paczke prawdziwej… Raz w zyciu zaszalec. Zaprosic krawcowa Irenke…

Mial jeszcze zachomikowane siedem dolarow. Spojrzal na regal zastawiony ksiazkami. Czarne chinskie znaki na grzbietach drwily sobie z niego.

Wygrzebal z szafki paczke sucharow. Teraz dopiero spojrzal na zegarek. Dochodzila osma. Do miesnego nie ma juz po co isc. O tej porze nie dostanie nawet mortadeli. Westchnal ciezko. Trzeba pozbierac sie do kupy i sprobowac jakos przetrwac ten dzien…

Dzwonek do drzwi przeszyl jego obolala glowe jak rozpalony pret wetkniety w ucho.

Przyszli po mnie, pomyslal, czujac zimny pot na karku.

Rzucil okiem przez judasza. Zobaczywszy listonosza, odetchnal z ulga i uchylil drzwi.

– Pan Gazdowski? Telegram do pana. Poprosze dowod osobisty…

Doktor wpuscil doreczyciela do przedpokoju, odszukal dokument. Pokwitowal w odpowiedniej rubryce. Gdy za pracownikiem poczty zamknely sie drzwi, rozerwal blankiet. Przelecial wzrokiem wystukany na maszynie tekst komunikatu.

STAWIC SIE W DNIU DORECZENIA GODZINA DWUNASTA

PALAC MOSTOWSKICH POKOJ STO DZIESIEC

MAJOR WIERCH

– Kur… – zdusil przeklenstwo.

Czego chce od niego bezpieka? Nie wystarczylo im, ze niebawem definitywnie wyleci z roboty? Aresztuja? Internuja? Cholera ich wie.

Musi isc, bo co innego moglby zrobic? Do brata na wies nie pojedzie bez przepustki. W Warszawie nikt go nie ukryje… Najblizsi przyjaciele i znajomi internowani. Pomyslal o butelce wodki stojacej w szafce.

Spije sie w trupa i niech robia ze mna, co zechca, pomyslal z rezygnacja.

Ale na wprowadzenie planu w zycie zwyczajnie zabraklo mu odwagi.

***

Wewnatrz twierdza ubecji wygladala jak zwykle biuro. Korytarze, wykladzina rzucona na zdeptany drewniany parkiet, na scianach lamperie z olejnej farby. Sinolog stanal niezdecydowany przed drzwiami numer sto dziesiec. Zapukac czy czekac? Zapukal.

– Wejsc! – rozleglo sie z wnetrza.

Major Wierch byl niewysokim czlowieczkiem okolo czterdziestki. Sprawial odpychajace wrazenie. Lysa czaszka, male, swinskie oczka…

– Witam, panie doktorze – odezwal sie, nie wstajac zza biurka. – Prosze siadac. – Wskazal krzeslo. – Nie fatygowalibysmy pana, ale mamy problem…

Gazdowski usiadl i w milczeniu czekal na wyjasnienia.

– Jest pan orientalista. Zapewne mowi pan po chinskiemu?

– Znam chinskie znaki, ale mowie tylko w podstawowych dialektach grupy polnocnej. Wie pan, Chiny to ogromny kraj. Zyja tam dziesiatki narodowosci mowiacych roznymi jezykami, narzeczami i dialektami. Tylko alfabet jest wspolny. To ideogramy. Jeden znak oznacza jeden wyraz.

– Znaczy jak sie dwoch spotka, to na sluch nie pokapuja, co ten drugi gada, ale moga sobie to na kartce zapisac? – Na twarzy ubeka odmalowalo sie zdziwienie.

– Mniej wiecej.

– Znaczy gwarancji nie ma? – wolal sie upewnic. – Bo wie pan, gosci mamy, a z tlumaczami problem…

– Goscie z Chin? Nie znaja rosyjskiego?

– Jeden Amerykaniec, jak twierdzi, polskiego pochodzenia i Chineczka z Tajwanu. Amerykaniec nawija i po naszemu, i po angielsku, ale z babeczka mowi w jej jezyku. A tak sobie pomyslelismy, ze warto by bylo miec tez wglad w to, o czym gadaja miedzy soba.

– Z USA i Tajwanu? – zdumial sie doktor. – Przeciez nie dosc, ze jest stan wojenny, to jeszcze z Tajwanem nie mamy nawiazanych stosunkow dyplomatycznych! Ale czego oni…

– A to juz nie panski interes. – Ubek zlozyl papiery. – No, chyba zechce pan nam pomoc w tej smierdzacej sprawie. Bo nie powiem, spec od Chinczykow toby nam sie akurat teraz bardzo przydal.

– Co konkretnie trzeba by zrobic?

– Pochodzic z nimi, pogadac, zdobyc zaufanie, pomoc w poszukiwaniach. I oczywiscie caly czas informowac nas na biezaco. Nie mozna zapominac, ze to wrogowie, prawdopodobnie oficerowie albo chociaz agenci na zoldzie CIA.

– A USA to agresywny imperialistyczny kraj, ktory na calym swiecie wtraca sie w wewnetrzne sprawy Zwiazku Radzieckiego – sinolog zacytowal dowcip.

– Celnie pan to ujal – ubek nawet nie zauwazyl, jak zostal zrobiony w konia. – A sojusznicy naszego wroga sa naszymi wrogami – zakonczyl z moca. – I naszym patriotycznym obowiazkiem jest dopilnowac, by wrocili do swych mocodawcow z pustymi lapami. A jak pan pomoze, to ojczyzna oczywiscie jakos sie odwdzieczy.

Doktor zamyslil sie. Moze i warto? Zobaczy, czego chca przybysze, postara sie ich ostrzec. Napisze dla ubecji raport taki, zeby bezpieczniakom w piety poszlo i bokiem wyszlo… Znajomosci po tamtej stronie zelaznej kurtyny moga sie zawsze przydac. Tylko czy sie uda? Czy nie wpakuje sie w jakies szambo? A jesli to prawdziwi szpiedzy? Od takich spraw nalezy trzymac sie jak najdalej. Na dwoje babka wrozyla.

– Przyjmijmy, ze sie zgodze. Co w zamian?

– A co potrzeba? – zapytal major konkretnie.

– Jestem zawieszony w prawach pracownika. Moja sprawa niebawem stanie na posiedzeniu komisji dyscyplinarnej. Releguja mnie z pracy za to, ze dzialalem w Solidarnosci.

– I to wysoko – uzupelnil major. – Wiemy. I ze skrucha sie pan nie spieszy. Trudna sprawa. – Pokrecil glowa. – Niczego nie obiecuje, to nie moj departament. Zobacze, czy cokolwiek da sie zrobic. Jakies inne zyczenia?

– Nie bylem jeszcze w Chinach – zakpil.

– Paszport znaczy? – zadumal sie urzednik. – No, nie wiem, to tez nie ode mnie zalezy. Zreszta teraz granica jest praktycznie zamknieta. Ale za jakis czas, moze…

– Na co moge zatem liczyc?

– Kartki na mieso. Gorniczy przydzial, szesc kilo na miesiac. W zaleznosci od wynikow moze nawet dostep do sieci specjalnych sklepow.

Dobre i to, pomyslal orientalista. Ale jesli sie sprzedawac, to drozej…

– A daloby sie popchnac sprawe z moim fiacikiem? Zrobilem przedplate, mial byc rok temu do odebrania, ale wszystko strasznie sie opoznia…

– Zobacze, co da sie zrobic – powtorzyl po raz kolejny ubek. – Pare lat opoznienia to dzis norma.

Doktor westchnal gleboko.

– Zatem czego oni tu szukaja?

– Zabrzmi to idiotycznie, ale twierdza, ze chca odnalezc jakies jajka. Ich kumple, czy moze krewni, ukryli je tu wiele lat temu, a ze takie zgnilki to podobno przysmak, przybyli je odszukac. Zreszta pan oceni, na ile to wiarygodne…

– Brzmi dosc konkretnie. Chinscy kucharze preparuja kurze jajka w ten sposob, ze trzymaja je w wapnie. Zawartosc scina sie w galarete. To raczej kuchnia kontynentalnych Chin. Z drugiej strony z Czang Kaj-szekiem ucieklo tak wielu… Tylko ze te przepisy, o ktorych slyszalem, zalecaja spozywac jajka juz po kilku tygodniach.

– I da sie to jesc? – Na twarzy ubeka odmalowalo sie glebokie obrzydzenie. – Toz to musi smierdziec na kilometr.

– Pojecia nie mam, nigdy nie probowalem. Ale ponoc uchodza za rarytas… I kosztuja tez niemale pieniadze.

– No to sie nie dziwie, ze dali solidnie w lape komu trzeba, by moc ich tu szukac – mruknal major. – I mowi pan, ze po kilku tygodniach juz do jedzenia, a oni starszych szukaja? Podejrzane, podejrzane… – Podrapal sie po tlustym podbrodku. – No, to mamy sprawe obgadana. – Usiadl prosto. – Porozmawia pan sobie z nimi albo raczej znaczki porysuje – zachichotal. – Hmmm… co jeszcze? Przepustka nocna moze sie panu przydac i telefon panu wlaczymy, do kontaktow sluzbowych. Co wieczor napisze pan raport. Jak bedzie cos waznego, prosze go tu przyniesc i zostawic na portierni. Jak mniej wazne, to raz w tygodniu hurtem pan dostarczysz.

Ubek wyjal z szuflady jakies papiery.

– Tu jest ankieta do wypelnienia. – Podal doktorowi dlugopis.

– Ale…

„Niczego nie podpisywac”, przypomnial sobie zelazna zasade, ktora wbijano mu do glowy w czasie budowy struktur zwiazku.

– Wypelniaj, czlowieku, toz nie werbujemy cie na agenta, bedziesz naszym konsultantem do spraw merytorycznych.

Orientalista przestudiowal papiery. E, to nic groznego, uspokoil sie. To moge parafowac… Co oznacza termin „osobowe zrodlo informacji”, wyjasnil mu dopiero sad lustracyjny dwadziescia lat pozniej.

***

Spotkali sie w hotelowym holu. Gazdowski uklonil sie po chinsku i wymienil swoje nazwisko. Amerykanin Jerry Smith mial okolo piecdziesiatki. Prezentowal sie godnie, wysoki, opalony, o kwadratowej szczece. Skronie przyproszyla mu siwizna. Na szpiega jakos nie wygladal. Dziewczyna, Xu Wong, miala nie wiecej niz siedemnascie lat. Byla drobna, bardzo ladna, kruczoczarne wlosy splywaly jej fala do polowy uda.

– Zostalem oddelegowany przez polskie wladze, by udzielic wszelkiej mozliwej pomocy w waszych poszukiwaniach – zaczal sinolog po angielsku.

– To bardzo szlachetne z ich strony, bedziemy musieli przekazac najserdeczniejsze podziekowania za te troske – przybysz odezwal sie po polsku.

W jego oczach czaila sie wyjatkowo zjadliwa ironia. Na twarzy Chinki goscil usmiech.

– Prosze, przejdzmy do naszego pokoju. – Gosc zza oceanu zapraszajacym gestem wskazal schody.

Weszli na pietro. Pokoik byl niewielki i urzadzony przez kogos pozbawionego jakiegokolwiek gustu. Dwa lozka, dwie szafki nocne, obrzydliwa reprodukcja na scianie, rownie paskudny syntetyczny dywan na podlodze.

– Prosze, niech pan usiadzie – powiedzial Smith. – Nie wiem, na ile sie pan orientuje… Nasz problem jest bardzo zlozony. Czy jest pan historykiem?

– Sinologiem.

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×