– To sie nawet niezle sklada. Nie znamy miasta, panna Wong nie zna tez jezyka. W tych warunkach prowadzenie poszukiwan jest szczegolnie trudne. Bardziej potrzebowalibysmy historyka, moze nawet archeologa. Ale coz… Przeciez nierozsadnie byloby odmawiac. – Zmruzyl oczy.

Wie, ze przyslano mnie w okreslonym celu, zrozumial Gazdowski. Cokolwiek powiem, zabrzmi nieszczerze.

– Moze bede mogl jakos pomoc? – wolal zmienic temat.

– Pod koniec dziewietnastego wieku istniala w Warszawie niewielka chinska diaspora. Kuzyn pradziadka panny Wong byl kims w rodzaju przywodcy tej spolecznosci. Ostatni list wyslal do domu jeszcze przed wojna mandzurska. Pisal w nim, ze przygotowal piwniczny sklad jajek i zamurowal wejscie. Chcemy to odszukac. Mija siedemdziesiat piec lat… Sadzimy, ze jaja znajduja sie, ze tak powiem, w pelni rozkwitu.

– Daruje pan, ale to sie nie trzyma kupy – wybuchnal Polak.

– Co takiego?

– Czytalem chinskie poradniki. Te rzekomo stuletnie jaja w rzeczywistosci maceruje sie przez kilkadziesiat dni.

Smith usmiechnal sie tylko.

– To, co zwykle oferuja restauracje, to tylko marna podrobka. Takie trzymiesieczne jajeczko kosztuje moze kilka dolarow. Cos jak wasza kielbasa z ochlapow i papieru gazetowego. Jak sztucznie postarzane wina. My szukamy prawdziwych delikatesow, jaj lezakowanych przez dziesieciolecia – odezwala sie dziewczyna.

Dialekt, ktorym mowila, byl dla doktora ledwo zrozumialy.

– Czy pani mowi po polsku? – zdumial sie.

– Nie mowie, ale z grubsza rozumiem, o czym mowicie – odparla.

– Jej przodek zachowal list kuzyna – Smith wrocil do tematu – ale przepadla koperta, na ktorej mogly byc dane nadawcy.

– Zatem musimy zaczac od ustalenia adresu. Potem przeprowadzic analizy architektoniczne i niewykluczone, ze przeszukac piwnice – mruknal sinolog. – Sadze, ze to robota najwyzej na kilka dni. Czym zajmowal sie przodek panny Xu?

– Tym, czym niemal wszyscy. Obnosna sprzedaza wyrobow importowanych z Dalekiego Wschodu. Ponadto mial pralnie albo udzialy w pralni.

– Dziekuje, to juz jakis punkt zaczepienia. Zdaja sobie oczywiscie panstwo sprawe, jak nikle sa szanse? To miasto, zwlaszcza dzielnice centralne, zostalo niemal zrownane z ziemia.

– Zastanawialismy sie nad tym problemem. – Amerykanin wskazal lezacy na stoliku album, przedstawiajacy Warszawe zaraz po zakonczeniu wojny. – Ale liczymy na lut szczescia.

– Da sie to w ogole jesc? Te stuletnie jaja? – sinolog zwrocil sie po mandarynsku do dziewczyny.

– Jak znajdziemy, sam sie pan przekona. Poczestujemy pana krolewskim przysmakiem. – Usmiechnela sie leciutko, spuszczajac wzrok. – Od czego zaczniemy poszukiwania?

***

Zasiedli w czytelni profesorskiej. Biblioteka byla zreszta niemal zupelnie pusta. Zaczeli od zrodel ogolnie dostepnych. Wsrod dokumentow zycia spolecznego znalezli ksiazke telefoniczna z poczatkow dwudziestego wieku. Niestety, wsrod abonentow nie bylo ani krewnego panny Xu, ani nikogo o chinsko brzmiacym nazwisku. Gazdowski wertowal katalogi zawartosci czasopism, Smith przedzieral sie przez indeksy monografii o Warszawie. Chinka siadla naprzeciw nich i nudzac sie jak mops, ogladala albumy. Gazdowski popatrywal na nia ukradkiem.

Sliczna jak egzotyczny ptaszek, rozmyslal. Alez ten Amerykanin ma szczescie! Nie tylko zyje w wolnym kraju, nie tylko zarabia miesiecznie wiecej niz przecietny Polak przez kilka lat, ale jeszcze taka laseczke sobie przygruchal, a ja mam anulowany paszport na demoludy, puste polki w sklepach i siermiezny seks z sasiadka krawcowa, jak ja akurat najdzie ochota… Poczul gwaltowny przyplyw zazdrosci.

Mijaly godziny. Znalezli zaledwie dwa artykuly, z magazynu przyniesiono im mikrofilm.

Niestety, niewiele sie dowiedzieli. Oba teksty powstaly w latach szescdziesiatych. Wspomniano w nich tylko, ze za cara zyli w Warszawie Chinczycy handlujacy tanimi tkaninami, wschodnimi perfumami i oczywiscie herbata.

Co za idiotyzm, myslal Polak, wertujac stare papierzyska. Czlonek Solidarnosci na zlecenie SB pilnuje cudzoziemcow, ktorzy szukaja sladow Chinczykow zyjacych w Warszawie przed stu laty…

Jak sie okazalo z lektury drugiego artykulu, chinska diaspora byla niewielka. Zadnych restauracji, zadnych znaczacych nieruchomosci. Zadnych nazwisk, zadnych adresow…

Wzial kartke papieru i pospiesznie naskrobal kilkanascie chinskich znakow.

Przydzielono mnie, abym was szpiegowal.

Pchnal papier przez blat w strone dziewczyny. Przeczytala, dopisala odpowiedz, zlozyla i zwrocila z usmiechem.

Nasze rzeczywiste cele sa niemal tozsame z deklarowanymi. Jesli dyskrecja bedzie konieczna, poprosimy o nia.

Pismo panny Wong bylo niezwykle ksztaltne. Porownujac ideogramy swoje i jej, poczul zazdrosc. Puscil do dziewczyny oko, pieczetujac uklad.

Dochodzila szesnasta, gdy doktor Smith uznal, ze zrobili dosc. Stos przejrzanych woluminow zajal spora czesc blatu.

– Gdzie tu mozna cos zjesc? – zapytal. – Kuchnia hotelowa nam wybitnie nie sluzy.

– Nooo – zacukal sie Gazdowski. – Nigdzie… Chyba zeby… Zapraszam na obiad do mnie. Na Stare Miasto mamy tylko kilka krokow.

Ruszyli. Otwierajac drzwi, poczul wstyd. Kawalerka byla mikroskopijna, a do tego straszliwie zagracona. Ksiegozbior zrobil na gosciach pewne wrazenie. No coz, wcisniecie trzech tysiecy ksiazek do mieszkania o powierzchni nie przekraczajacej trzydziestu metrow kwadratowych jest sztuka…

Usadzil ich przy stole. Postawil puszke z ciastkami od babci, a sam udal sie do kuchni. Gdy nastawil juz wode na herbate, wyciagnal z szafki zapas na czarna godzine – weki przywiezione od brata. Otworzyl te z gulaszem i przerzucil ich zawartosc do rondelka. Obral kartofle.

– Herbata, niestety, tylko gruzinska. – Wniosl tace ze szklankami.

Smith pociagnal lyk naparu.

– Prawdziwa herbate to siano widzialo, gdy koszacy je rolnik odkrecil termos, by popic kanapke… – westchnal sinolog. – Niestety, zdobycie czegos lepszego…

Panna Wong smakowala przez chwile ciecz.

– To dobra herbata, trzeba dac jej szanse – powiedziala.

Gestem zaprosil dziewczyne do kuchni. Chinka zakrecila sie po pomieszczeniu, wybrala przedwojenny jeszcze miedziany tygielek do sosu i zaczela odczyniac jakies czary.

Gazdowski musial zajac sie daniem glownym. Wreszcie wszystko bylo gotowe. Goscie palaszowali az im sie uszy trzesly. Nawet herbata, fachowo zaparzona, nieoczekiwanie nabrala iscie niebianskiego smaku.

***

Kolejne dni mijaly podobnie. Od osmej rano do poznego popoludnia przegladali ksiazki lub sprawdzali katalogi. Poszukiwania prowadzone niemal na slepo przyniosly troche ciekawych efektow. Ustalili, ze wieksza czesc Chinczykow zamieszkujacych niegdys Warszawe opuscila miasto niedlugo przed pierwsza wojna swiatowa. Jakies niedobitki, mocno juz zasymilowane, zyly w miescie jeszcze w latach trzydziestych.

Teraz przyszla kolej na mikrofilmy czasopism. Niestety, wertowanie ogloszen drobnych i reklam nie dawalo zgola nic. Chinczycy zajmowali sie handlem obnosnym, odwiedzali na przyklad podwarszawskie wioski, sprzedajac pachnidla, perfumy, tkaniny i czasem jakies drobne wyroby. W sumie najrzadziej handlowali herbata…

Tylko w dwu artykulach natrafili na informacje o malej pralni prowadzonej gdzies na Pradze przez ludzi tej nacji.

Czwartego dnia Smith przyszedl sam.

– Panna Xu przeziebila sie – wyjasnil Gazdowskiemu. – Arystokratka… Delikatna jak rasowy zrebak.

– Arystokratka? – zdziwil sie Polak.

– Niemal czystej krwi, z drzewem genealogicznym siegajacym czasow dynastii Ming. Jej przodkowie byli na dworze cesarskim urzednikami odpowiedzialnymi za hodowle jednorozcow, feniksow oraz smokow. Zwano ich Straznikami Perlowego Zwierzynca.

– Zwazywszy na czestotliwosc wystepowania jednorozcow, funkcja chyba czysto tytularna… – odparl sarkastycznie. – Skoro jeden z ich krewnych prowadzil pralnie na Pradze, dedukuje, ze utracili laske albo…

– Kazdy popelnia jakies bledy.

***

Straznicy Perlowego Zwierzynca… Doktor byl prawie pewien, ze kiedys zetknal sie z ta nazwa. Lezac w lozku, przegladal monografie naukowe, glownie angielskojezyczne. I wreszcie znalazl.

Sluzba powolana na poczatku xv wieku, za panowania cesarza Yongle, przetrwala do czasow cesarstwa Mandzukuo. Zakres kompetencji mieli szeroki. Otaczali opieka rzadkie zwierzeta zyjace w cesarskich parkach i rezerwatach lowieckich. Dostarczali nowych, niezwyklych gatunkow. Zawiadywali tez apteka przy dworze, a dokladniej jej podwydzialem zajmujacym sie sporzadzaniem lekow, wykorzystujacym czesci ciala i wydzieliny rzadkich zwierzat. Podejmowali tez wyprawy celem pochwycenia stworzen uchodzacych za mityczne. Z czasem rozbudowana sluzba zaczela sie kurczyc, urzednicy pelnili juz tylko funkcje ceremonialne. Pod koniec istnienia dynastii Cisin-Gioro zostala ostatecznie rozwiazana…

W innej publikacji doktor trafil na kolejne informacje. Organizacja, marginalizowana przez dwor cesarza Pu Yi, odrodzic sie miala na Tajwanie po ewakuacji z kontynentu Kuomintangu i niedobitkow wojsk generala Czang Kaj-szeka. Filie istnialy takze w Makao, Hongkongu i wsrod chinskich osadnikow w Singapurze.

– Czyli jak ktorys z gerontokratow rzadzacych Tajwanem potrzebuje wyciagu z jader tygrysa albo, dajmy na to, kawalek rogu jednorozca, to dzwoni do tej milej dziewuszki, ona idzie do tajnego magazynu albo do lochu, gdzie stoja klatki… – podsumowal poszukiwania. – I widac wlasnie zaszla taka okolicznosc, skoro wyslano ja az tutaj w towarzystwie faceta, ktory ma amerykanski paszport, a gada jak rodowity warszawiak. Sojusz CIA i sluzb bezpieczenstwa Tajwanu? Niewazne. Ech, jakbym byl w tej ukladance troche wazniejszy, to moze by mnie chociaz uwiodla, a tak…

A potem pomyslal o sasiadce i swoich planach zyciowych z nia zwiazanych. Zawstydzil sie.

***

Ranek doktor spedzil w archiwum, przegladajac dokumentacje zgromadzona w latach czterdziestych przez Biuro Odbudowy Stolicy. Rozwiazywal zetlale sznurki, otwieral zakurzone teczki. Przegladal karta po karcie, ulica po ulicy, dom po domu. Ktos wykonal benedyktynska prace. Niemal kazdy dom byl opisany. Material ilustrowaly fotografie z czasow carskich, miedzywojenne oraz dokumentujace zniszczenia w czasie wrzesniowych nalotow i okupacji.

Uzbrojony w lupe szukal po szyldach. I wreszcie, gdy tracil juz prawie nadzieje, spostrzegl niewielka wywieszke. Zgodnie z carskimi rozporzadzeniami byla dwujezyczna, po lewej cyrylica, po prawej alfabet lacinski. Ale pomiedzy napisami ktos umiescil jeszcze chinski ideogram oznaczajacy pranie.

– A niech mnie – mruknal.

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×