sasiednim glazie. Stuknal swoja o brzezek tamtej.

– To juz ostatni raz, niebawem zobaczymy sie po tamtej stronie – wyszeptal. – Ech, frajerze, frajerze…

Wodka rozgrzala stare kosci. Cieplo obudzilo wspomnienia…

Sankt Petersburg, wiosna 1903

Ostro pachnialy konskie paczki, ktore poniewieraly sie tu i owdzie na ulicach. Od Newy ciagnelo chlodem, rzeka niosla ostatnie bryly kry. Drzewa na skwerkach wypuscily pierwsze zawiazki lisci, a w powietrzu unosila sie przyniesiona wiatrem won swiezo zaoranej ziemi. Gdzies za rogatkami miejskimi pola czekaly na obsianie. Z kawiarenek i restauracji buchaly zapachy jedzenia.

Przy akompaniamencie stukotu kopyt nabrzezem przemknal odkryty powoz. Ci, ktorzy stali najblizej, poznali ubranego w paradny mundur pasazera i wyrzucili do gory czapki. Ekwipaz jechal szybko. Siedzacy w jego wnetrzu car oderwal sie od trzymanych na kolanach papierow i pozdrowil tlum.

Wysoki, blady mezczyzna idacy trotuarem nie podzielal ogolnej radosci. Twarz mial zacieta, w jego oczach plonely ponure ognie. Ubrany byl w dlugi czarny plaszcz, a glowe nakryl zrudziala robociarska czapka. Dostrzegl zamieszanie, jakie wywolal przejezdzajacy obok powoz, i domysliwszy sie, kto moze nim jechac, zmruzyl chytrze oczy. Konie sadzily szybko, drobinki blota tryskaly im spod kopyt. Mezczyzna przyspieszyl. Odruchowo namacal za pazucha pistolet. A potem droge zagrodzil mu zbity tlum.

Gdyby teraz wyciagnal bron, ci ludzie, ktorzy go otaczali, zatlukliby go na smierc. Skrzywil sie raz jeszcze. Byla okazja, ale pal diabli. Co sie odwlecze, to nie uciecze…

Wolno wycofal sie poza tlum, zapinajac jednoczesnie guziki. W chwile pozniej, minawszy stojkowego, kamiennymi schodkami zszedl nad rzeke. Do specjalnego uchwytu, wmurowanego w kamien tuz nad woda, przycumowano plaskodenna lodke. Wewnatrz nie bylo wioslarza, nawiasem mowiac, spoczywal on od poprzedniego wieczora na dnie rzeki. Potrzeba nie zna prawa. Zwlaszcza gdy potrzebujacym jest rewolucjonista… Spod lawki wydobyl wiosla, oparl je wygodnie w dulkach i odpiawszy lancuch, poplynal w gore rzeki. Niedaleko, kilkaset arszynow.

W tlumie byl jeszcze jeden czlowiek, ktoremu nie spodobalo sie niedawne widowisko. Na widok ekwipazu skrzywil wargi w zlym usmiechu. Zawarl w nim cala swoja pogarde do cara i do ludzi. Postawil kolnierz plaszcza, sprawdzil godzine na zlotym kieszonkowym zegarku i zdziwiony ruszyl szybszym krokiem w strone nabrzeza. Obaj dotarli na miejsce spotkania jednoczesnie. Mezczyzna wskoczyl do lodki i odbili, kierujac sie na srodek rzeki. Teraz dopiero, gdy nikt nie mogl ich podsluchac, zaczeli rozmowe.

– Profesorze Filipow…

– Mowcie mi po imieniu.

– Michaile Michajlowiczu, prosilem was o spotkanie. Nazywam sie Borys Sawinkow.

– Przywodca organizacji bojowej partii socjalistyczno-rewolucyjnej i tak dalej, scigany listami gonczymi, inicjator zamachu na ministra…

– Zgadza sie.

Profesor popatrzyl uwaznie na swojego rozmowce. Szczurza twarz z lekko wystajacymi koscmi policzkowymi, chorobliwie biala skora, a w szarych oczach dynamit…

– W swoim liscie nalegal pan na spotkanie. Swoja droga, gdy zobaczylem podpis, myslalem w pierwszej chwili, ze to prowokacja ochrany. Od czasu zamachu na cara Aleksandra dosc regularnie sprawdzaja, co robie… – powiedzial wreszcie uczony.

Terrorysta skinal glowa.

– Z grubsza o tym chcialem rozmawiac.

– Jesli potrzebujecie dynamitu, to trafiliscie pod niewlasciwy adres. Nie zajmuje sie produkcja takich rzeczy od dobrych dwudziestu paru lat… – Wyszczerzyl zeby w paskudnym usmiechu.

– Pan daruje. Po co mialbym fatygowac was, gdyby chodzilo mi o kilka funtow materialu wybuchowego? Nie osmielilbym sie w tak blahej sprawie zawracac panu glowy. Dynamit sam umiem zrobic. Gorzej z trotylem…

– Moge sluzyc fachowa pomoca, jesli chodzi o teoretyczna strone zagadnienia. Ale tylko teoretyczna.

– Dziekuje, naprawde nie trzeba. Mamy w partii kilku fachowcow. Zajalem wam czas w zupelnie innej sprawie.

Sawinkow siegnal do kieszeni plaszcza i wydobyl plik kartek wyprutych z „Przegladu Naukowego”.

– Tu jest wasz artykul, Michaile Michajlowiczu.

– Nie wiedzialem, ze rewolucjonisci czytuja literature naukowa. I to tak hermetyczna… Pismo, ktore redaguje, przeznaczone jest dla waskiej grupy fachowcow.

– Raczy pan zartowac, panie profesorze. Moze i nie skonczylem studiow, ale to nie znaczy, ze nie moge zrozumiec najprostszego… Zreszta czytuje takze prase zagraniczna.

– Do czego pan zmierza?

– Piszecie, ze dla medycyny przyszlosci ogromne znaczenie beda mialy hodowle bakterii.

– Tak. W Europie Zachodniej juz sie nad tym pracuje. Opracowano szereg pozywek, glownie na bazie zelatyny, ktore zaszczepione odpowiednim bakcylem…

– Wybaczy pan, czytalem.

– Oczywiscie. Czym wiec moge sluzyc?

– Och, to proste. Od kilku lat stosuje trotyl i dynamit.

– Przeprowadziliscie szereg zamachow, w tym liczne udane, nieprawdaz?

– Nie jest latwo byc terrorysta. Nasi przeciwnicy rowniez nie proznuja. Konstruuja opancerzone powozy, przywdziewaja specjalne zbroje. A nasze bomby maja niewielki zasieg. Trzeba podbiec, rzucic, nastepuje wybuch, rzucajacy moze zginac. Mozna tez dopasc carskich oficjeli w ich palacach, ale wowczas potrzeba wiekszej sily.

– Sto pudow trotylu zniesie z powierzchni ziemi pol miasta.

– Nie przesadzajmy, profesorze. Nasze najciezsze bomby maja po jakies pol puda. Do przeniesienia stupudowej bomby musielibysmy miec kilku ludzi chetnych zaryzykowac zycie.

– To ma jakis zwiazek?

– Co?

– Wasza wypowiedz odnosnie do wysadzania calych palacow z moim artykulem o bakteriach?

– Oczywiscie. Tradycyjna bron jest trudna w uzyciu i malo skuteczna. Pomyslalem natomiast, ze mozna by wykorzystac do walki bron, nazwijmy to, biologiczna.

Uczony milczal, ale blysk w jego oku swiadczyl, ze pomysl mu sie spodobal.

– Czy jest to mozliwe? – zapytal Sawinkow.

– Myslicie o celowym wywolaniu epidemii? – Idea ta najwyrazniej natychmiast zafascynowala Filipowa.

– Wielkiej epidemii, Michaile Michajlowiczu. Zarazy, ktora zmiecie z powierzchni ziemi stary swiat i pozwoli nam na jego gruzach zbudowac swiat nowy. Socjalistyczny.

– O jakiej zarazie pan mysli?

– Jeden z moich przyjaciol, mieszkajacy w Mandzurii, zasygnalizowal mi, ze maja tam kilka przypadkow dzumy. Chorzy zostali odizolowani, ryzyko epidemii zazegnano. Pomyslalem, ze gdyby udalo sie przeslac poczta sloiczek zarazkow, a tu umiejetnie je rozmnozyc…

– Poczta? – zadumal sie uczony. – Nie wiem, czy bakcyle przetrzymaja tak daleka droge.

– Ma pan lepszy pomysl?

– Pchly. A konkretnie Pulex irritans - pchla ludzka. Przenosi dzume, w niesprzyjajacych warunkach jest w stanie przetrwac, jak slyszalem, nawet osiemnascie miesiecy bez pozywienia. Czy panski przyjaciel ma dostep do, nazwijmy to, „materialu”?

– Jest lekarzem.

– Epidemie na Dalekim Wschodzie dzieki stosowaniu przepisow sanitarnych z reguly nie sa zbyt gwaltowne i dosc szybko wygasaja. Jesli chcemy sie tym zajac na powaznie, musimy sie spieszyc. Prosze mu przeslac instrukcje nastepujaca: niech sie postara o mniej wiecej tysiac pchel oraz metalowe pudelka, z jednej strony otwarte i zaciagniete przeslona z najcienszego batystu lub jedwabiu. Jesli przystawi je chorym do ciala, pchly beda w stanie kasac przez material. Trzeba bedzie wynajac kuriera.

– Mowil pan o osiemnastu miesiacach?

– To rekord odnotowany w szczegolnie sprzyjajacych warunkach. Jesli mamy je przewiezc zywe, trzeba za wszelka cene skrocic czas transportu. Do tego nie wiemy, jak dlugo bakcyl przetrwa w organizmie pchly.

– Poczta z Wladywostoku czy Harbinu idzie ponad trzy tygodnie…

– Dlatego potrzebujemy firmy spedycyjnej. Na przyklad „Ransson i syn”. Beda w stanie dostarczyc nam przesylke w dwanascie, moze czternascie dni. Dysponuja bardzo szybkimi spalinowymi drezynami. Oczywiscie trzeba bedzie im slono zaplacic. Osobno trzeba bedzie oplacic kolej, aby pociagi rozkladowe czekaly na mijankach, drezyna musi miec zawsze wolna droge.

– Da sie tak?

– Oczywiscie. W ten sposob przewozi sie na przyklad carskich kurierow czy poczte dyplomatyczna. Zarzad drog zelaznych juz dawno odkryl, ze moze to byc zrodelkiem dodatkowego dochodu.

– A potem trzeba bedzie kupic kilkadziesiat szklanych sloi?

– W zasadzie hodowla bakterii nie jest potrzebna – powiedzial profesor. – Mozna to zrobic prosciej.

– Zamieniam sie w sluch.

– Przyslanymi pchlami zarazimy kilka tysiecy szczurow. Na nich wyhodujemy kolejne zarazone pchly. Wywolanie epidemii bedzie proste. Wystarczy zapakowac insekty do szklanych fiolek i na przyklad przy uzyciu procy wyekspediowac gdzie trzeba. Same szczury tez oczywiscie wypuscimy, tworzac nowe ogniska zakazenia. Panscy ludzie beda musieli na jakis czas opuscic miasto. Oczywiscie nie da sie uniknac ofiar wsrod proletariatu i czlonkow partii.

– Trudno. – Terrorysta wzruszyl ramionami.

– Porozmawiajmy teraz o kosztach. Bede potrzebowal odpowiedniego budynku na zalozenie hodowli, pieniedzy na zakup zwierzat oraz sfinansowanie przesylki… Czy panska organizacja dysponuje odpowiednimi funduszami?

– Nie, ale jesli trzeba, mamy wytypowanych kilka bankow, z ktorych w razie koniecznosci mozemy pobrac dowolne kwoty.

– Istnieja bankierzy, ktorzy popieraja wasza walke?

– Niezupelnie to mialem na mysli.

***

Nieduzy foksterier biegl wzdluz nabrzeza z nosem przy ziemi, weszac swiezy jeszcze trop, a jego pan, Nikifor Iwanowicz Suslow, rozmawial z idacym obok stojkowym. Pokazal mu nieduza, niezbyt wyrazna fotografie. Zandarmow dobierano tak, aby latwo zapamietywali twarze, ale w tym akurat przypadku bardziej pomocne okazalo sie opisanie stroju uciekiniera. Stojkowy wrocil na posterunek, a Suslow szedl dalej ciagniety przez psa. Opodal mostu zwierze stracilo slad i przysiadlo bezradnie na trotuarze. Na szczescie stroz siedzacy w budce na widok fotografii zamyslil sie na chwile.

– Widzialem takiego – powiedzial wreszcie. – Godzine temu przejezdzal Najjasniejszy Pan. Ten typek najpierw pobiegl za powozem, a potem zatrzymal go tlum. Zszedl nad rzeke, mial tam przywiazana lodke. Taka nieduza, z niebieskim paskiem nad linia zanurzenia.

– Dziekuje w imieniu sluzby. – Wcisnal stojkowemu srebrnego rubla i wszedl na most.

Z przewieszonej przez ramie torby wydobyl silna lornetke. Dokladnie przyjrzal sie jednostkom plywajacym na obszarze, ktory mogl objac wzrokiem. Niespodziewanie spostrzegl lodke. Kiwala sie

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×