— Jestem glodny — oznajmilem.
Dos Santos usiadl naprzeciwko nas, obok George'a.
— Spojrzcie na Sfinksa — powiedziala Ruda Peruka, wskazujac akwaforte na scianie po drugiej stronie — ktory sporadycznie przerywa swoje dlugie milczenie zadajac jakas zagadke. Jest stary jak swiat. Bardzo szanowany. Z pewnoscia zgrzybialy. Trzyma buzie na klodke i czeka. Na co? Kto to wie? Czy podoba sie panu sztuka monolityczna, Srin Shtigo?
— Czasami — odrzekl.
Dos Santos rzucil szybkie spojrzenie przez ramie, po czym spojrzal ponownie na Diane. Nie odezwal sie.
Poprosilem Ruda Peruke, zeby podala mi sol. Mialem prawdziwa ochote posypac ja ta sola, unieruchomic, zebym mogl bez pospiechu obejrzec ja dokladnie, ale tym razem poprzestalem na posoleniu ziemniakow.
Zaiste, spojrzcie na Sfinksa!
Slonce wysoko na niebie, krotkie cienie, upal — tak to wlasnie bylo. Nie chcialem, zeby samochody pustynne lub slizgowce psuly te scene, wiec naklonilem wszystkich do pieszej wedrowki. Odleglosc nie byla az taka duza, a ja nawet troche nadlozylem drogi.
Przeszlismy mile okreznym szlakiem, troche wspinalismy sie, troche schodzilismy. Skonfiskowalem George'owi siatke na motyle, zeby zapobiec wszelkim denerwujacym przestojom w trakcie mijania koniczynowych lak, lezacych na naszej drodze.
Przemykaly bystre ptaki (cwir! cwir!), a gdy tylko stawalismy na szczycie niewielkiego wzniesienia, pojawialo sie kilka wielbladow. (Wlasciwie wielbladzich konturow czarnych jak wegiel; ale dosc tego. Kogo obchodzi wyglad wielblada? Nawet innych wielbladow to nie interesuje — a w kazdym razie malo. Obrzydliwe zwierzaki…) Obok nas powlokla sie niska, sniada kobieta z wysokim dzbanem na glowie. Myshtigo podal ten fakt swojej kieszonkowej sekretarce. Skinalem glowa kobiecie i pozdrowilem ja. Kobieta odwzajemnila pozdrowienie, ale oczywiscie nie skinela glowa. Ellen, ktora byla juz mokra, ochladzala sie bez przerwy wielkim, zielonym, trojkatnym wachlarzem z pior. Ruda Peruka kroczyla wyprostowana, gorna warge miala pokryta drobnymi kropelkami potu, a oczy skryte za okularami slonecznymi, ktore nie mogly juz bardziej sie sciemnic. Wreszcie dotarlismy na miejsce. Weszlismy na ostatni, niski pagorek.
— Spojrzcie — powiedzial Ramzes.
— Madre de Dios! — wykrzyknal Dos Santos.
Hasan chrzaknal.
Ruda Peruka zwrocila sie szybko w moim kierunku, a potem odwrocila. Z powodu okularow slonecznych nie moglem nic wyczytac z jej twarzy. Ellen nadal ochladzala sie wachlarzem.
— Co oni robia? — zapytal Myshtigo. Po raz pierwszy, dostrzeglem u niego prawdziwe zaskoczenie.
— Rozbieraja wielka piramide Cheopsa — odpowiedzialem.
Po chwili Ruda Peruka zadala oczywiste pytanie:
— Dlaczego?
— No coz — odparlem. — W tej okolicy ludziom brakuje materialow budowlanych, a materialy ze Starego Kairu sa radioaktywne, wiec zaopatruja sie w nie poprzez rozwalanie tego starego kawalka trojwymiarowej figury geometrycznej.
— Bezczeszcza zabytek dawnej swietnosci rasy ludzkiej! — wykrzyknela.
— Nic nie ma mniejszej wartosci od dawnej swietnosci — zauwazylem. — Interesuje nas terazniejszosc, a teraz oni potrzebuja materialow budowlanych.
— Od jak dawna to trwa? — zapytal Myshtigo zlewajac w pospiechu slowa.
— Zaczelismy rozbiorke trzy dni temu — odpowiedzial Ramzes.
— Jakim prawem to robicie?
— Dostalismy upowaznienie od Departamentu Sztuki, Zabytkow i Archiwow w Biurze Ziemi, Srin.
Myshtigo zwrocil sie do mnie, a jego bursztynowe oczy dziwnie blyszczaly.
— To pan! — powiedzial.
— Ja — potwierdzilem — jestem komisarzem tego Departamentu, to prawda.
— Dlaczego nikt inny nie slyszal o tym panskim przedsiewzieciu?
— Bo juz bardzo niewielu ludzi tu przychodzi — wyjasnilem. — A to kolejny dobry powod, zeby rozebrac te budowle. Ostatnio nawet rzadko jest ogladana. Jestem upowazniony do wydawania stosownych zezwolen.
— Przybylem tu z innego swiata, zeby zobaczyc te piramide!
— A wiec niech pan sobie szybko popatrzy — powiedzialem. — Bo znika w szybkim tempie. Odwrocil sie i zapatrzyl.
— Najwidoczniej nie ma pan pojecia, jaka jest jej prawdziwa wartosc. Lub jesli pan ma…
— Wrecz przeciwnie. Wiem dokladnie, ile jest warta.
— A ci nieszczesnicy, ktorzy tam pracuja… — uniosl glos przygladajac sie calej scenie — …w goracych promieniach waszego odrazajacego slonca… haruja w najbardziej prymitywnych warunkach! Czy nigdy pan nie slyszal o chornych maszynach?
— Oczywiscie, ze tak. Sa kosztowne.
— A panscy nadzorcy nosza bicze! Jak pan moze traktowac swoich ziomkow w ten sposob? To potwornosc!
— Ci wszyscy ludzie zglosili sie na ochotnika do tej] pracy, za symboliczne wynagrodzenie, a Zwiazek Aktorow j zabronil uzywac biczow, mimo ze ludzie popierali ten pomysl. Wolno nam jedynie strzelac z nich w powietrze obok ludzi.
— Zwiazek Aktorow?
— Ich zwiazek zawodowy — wyjasnilem. — Chodz pan zobaczyc troche maszynerii? Wskazalem wzniesienie gestem.
— Prosze spojrzec na tamto wzgorze. Spojrzal w tamtym kierunku.
— Co sie tam dzieje?
— Nagrywamy rozbiorke na tasmie filmowej.
— W jakim celu?
— Po zakonczeniu prac zrobimy montaz, poskraca-my film tak, zeby dalo sie go ogladac, i puscimy tasme od. tylu. Damy tytul Budowa Wielkiej Piramidy. Bedzie z tego niezly ubaw, a takze pieniadze. Wasi historycy, od chwili kiedy uslyszeli o tej piramidzie, snuja przypuszczenia, jak udalo nam sie ja postawic. Ten film moze ich troche uszczesliwic. Zdecydowalem, ze operacja ZSP! zostanie najlepiej przyjeta.
— ZSPI?
— Zwierzeca Sila i Powszechna Ignorancja. Prosze zobaczyc, jaka odstawiaja amatorszczyzne: chodza za kamera, klada sie na ziemi, a kiedy operator kieruje ja w ich kierunku, szybko wstaja. W gotowym filmie bedzie widac, jak padaja pokotem. Ale z drugiej strony to pierwszy ziemski film od lat. Sa naprawde podekscytowani.
Dos Santos spojrzal na obnazone zeby Rudej Peruki i napiete miesnie jej twarzy. Wlepil wzrok w piramide.
— Pan jest szalencem! — oswiadczyl.
— Nie — zaprzeczyla Ruda Peruka. — Tak samo jak celem sztuki moze byc tworzenie, tak samo moze nim byc niszczenie. Sadze, ze on probuje cos takiego osiagnac. Odgrywa Kaligule. Byc moze nawet rozumiem dlaczego.
— Dziekuje.
— Niepotrzebnie. Powiedzialam „byc moze”. Artysta pracuje z miloscia.
— Milosc to negatywna forma nienawisci.
— „Umieram, Egipcie, umieram” — powiedziala Ellen. Myshtigo wybuchnal smiechem.
— Jest pan twardszy niz myslalem, Nomikos — zauwazyl. — Ale nie jest pan niezbedny.
— Prosze sprobowac wylac urzednika panstwowego. Zwlaszcza mnie.
— To moze byc latwiejsze niz pan mysli.
— Przekonamy sie.
— Byc moze.
Znow odwrocilismy sie w kierunku niekompletnej piramidy CheopsaChufu. Myshtigo zaczal ponownie robic notatki.