niezmordowanym golemem.
Golem byl godnym przeciwnikiem. Hasan zaprogramowal go na dwukrotna statystycznie oszacowana sile czlowieka i zwiekszyl jego refleks o piecdziesiat procent. W „pamieci” robota zakodowano setki chwytow zapasniczych, a jego regulator teoretycznie zapobiegal usmierceniu lub okaleczeniu przeciwnika — wskutek szeregu chemiczno-elektrycznych odpowiednikow nerwow doprowadzajacych, ktore z duza dokladnoscia pozwalaly robotowi ocenic nacisk potrzebny do zlamania kosci lub zerwania sciegna. Rolem mial okolo stu siedemdziesieciu centymetrow, wysokosci i wazyl mniej wiecej sto dziesiec kilogramow; wyprodukowany na Bekabie, byl dosc kosztownym urzadzeniem, mial kolor urobionego ciasta i karykaturalne rysy twarzy, a jego mozg miescil sie pod pepkiem — jezeli gole-my w ogole maja pepek — aby ochronic jego maszynerie myslaca od wstrzasow w trakcie zapasow w stylu klasycznym. Mimo to zdarzaja sie wypadki. Bylo juz kilka ofiar smiertelnych, gdy cos nawalilo w osrodku sterujacym tych maszyn, albo gdy sami ludzie poslizgiwali sie lub usilowali wyrwac, zwiekszajac tym samym nacisk o ten niezbedny ulamek potrzebny do nieszczescia. Kiedys, prawie przez rok, mialem takiego robota, zaprogramowanego na boks. Codziennie po poludniu spedzalem z nim mniej wiecej kwadrans. Prawie zaczalem go uwazac za czlowieka. Ale pewnego dnia sfaulowal mnie, wiec grzmocilem go przez dobra godzine, az w koncu odpadla mu glowa. Maszyna boksowala dalej i wtedy przestalem o niej myslec jako o przyjaznym partnerze sparingowym. To dziwne uczucie boksowac sie z golemem bez glowy. Jakby, czlowiek budzil sie z przyjemnego snu i zobaczyl koszmar przyczajony w nogach lozka. Robot wlasciwie nie „widzi” przeciwnika tymi swoimi sztucznymi oczami, w ktore jest wyposazony; jest caly pokryty piezoelektryczna radarowa krezka i „obserwuje” cala swoja powierzchnia. Mimo to, kiedy czlowiek traci zludzenie, czuje sie nieswojo.
Wylaczylem mojego robota i juz nigdy wiecej go nie uruchomilem. Sprzedalem go pozniej za niezla cene handlarzowi wielbladow. Nie wiem, czy kiedykolwiek przywrocil mu glowe. Ale byl Turkiem, wiec ktoz by sie tym przejmowal?
W kazdym razie Hasan zmagal sie z Rolemem, ich ciala blyszczaly w swietle ogniska, a my wszyscy siedzielismy na kocach i obserwowalismy walke. Wielkie, szybkie i szare jak popiol nietoperze od czasu do czasu nurkowaly nisko nad ziemia. Mizerne chmurki przeslanialy ksiezyc, po czym sunely dalej. Tak bylo trzeciej nocy, kiedy wpadlem w szal.
Pamietam to tylko tak, jak sie pamieta mijany krajobraz widziany poznym latem w czasie wieczornej burzy — jako szereg oddzielnych fotosow rozswietlonych blyskawicami…
Trwajaca prawie godzine rozmowe z Cassandra zakonczylem obietnica, ze nazajutrz po poludniu zwedze slizgowiec i nastepna noc spedze na Kos, Przypominam sobie nasze ostatnie slowa.
— Uwazaj na siebie, Konstantin. Ostatnio miewam zle sny.
— Bzdury, Cassandro. Dobranoc.
Kto wie, czy jej zle sny nie byly wynikiem fali wstrzasow w skroniach, wychwyconej z przyszlego odczytu 9,6 w skali Richtera?
Z pewnego rodzaju okrutnym blyskiem w oczach Dos Santos przyklasnal Hasanowi, kiedy rzucony przez Araba Rolem walnal z grzmotem o ziemie. Wstrzas wywolany uderzeniem trwal jeszcze dlugo po tym, jak golem stanal na rowne nogi i przybral kolejna pozycje obronna, wykonujac ramionami wezowe ruchy w kierunku Araba.
— Co za sila! Nadal czuje to uderzenie! — zawolal Dos Santos. — Ole!
— To wstrzasy sejsmiczne — stwierdzil George. — Mimo ze nie jestem geologiem…
— Trzesienie ziemi! — wrzasnela jego zona upuszczajac niepasteryzowanego daktyla, ktorym karmila Myshtigo.
Nie bylo po co i dokad uciekac. Nic tu nie moglo na nas spasc. Teren byl plaski, ziemia dosc jalowa. Tak, wiec siedzielismy na swoich miejscach, wstrzasani, a kilka razy nawet przewracani na plecy. Ogniska wyczynialy zdumiewajace harce.
Czas dzialania Rolema dobiegl konca i robot zesztyw-nial, a Hasan przysiadl sie do mnie i George'a. Wstrzasy trwaly okolo godziny, a potem, z coraz slabszym natezeniem, powtarzaly sie wielokrotnie w ciagu nocy. Po przejsciu pierwszej silnej fali skontaktowalismy sie z Port. Tamtejsze sejsmografy wskazywaly, ze epicentrum trzesienia znajdowalo sie w dobrej odleglosci na polnoc od nas.
Wlasciwie w niedobrej odleglosci.
…W rejonie Morza Srodziemnego.
Scislej mowiac, na Morzu Egejskim.
Nagle zrobilo mi sie niedobrze.
Sprobowalem polaczyc sie z wyspa Kos.
Bez skutku.
Moja Cassandra, moja sliczna dziewczyna, moja ksiezniczka… Gdzie byla? Przez dwie godziny probowalem sie dowiedziec. A potem odebralem telefon z Port.
Uslyszalem glos Lorela, a nie jakiegos niezdarnego telefonisty na duzurze.
— Eee… Conradzie, nie wiem, jak mam ci powiedziec, co sie wlasciwie wydarzylo…
— Po prostu mow — poradzilem mu — i przerwij, kiedy skonczysz.
— Jakies dwanascie minut temu przelecial nad wami satelita obserwacyjny — jego glos zaskrzeczal na linii. — Na przekazanych zdjeciach nie bylo juz kilku wysp egejskich.
— Nie — powiedzialem.
— Niestety wyspa Kos byla jedna z nich.
— Nie — powtorzylem.
— Przykro mi, ale tak wynika ze zdjec. Nie wiem, jeszcze powiedziec…
— Wystarczy — wtracilem. — To wszystko. Tak. Do widzenia. Pozniej porozmawiamy o szczegolach. Nie! Chyba juz nie!
— Zaczekaj! Conrad!
Wpadlem w szal.
Wokol mnie pikowaly wyrwane z uspienia nietoperze. Kiedy jeden z nich ruszyl w moim kierunku, trzasnalem go prawa reka i zabilem na miejscu. Poczekalem kilka chwil i zabilem nastepnego. Potem oburacz podnioslem wielki kamien i juz mialem nim zmiazdzyc radio, kiedy George polozyl mi reke na ramieniu. Upuscilem kamien, stracilem jego reke i trzasnalem go grzbietem dloni w usta. Nie wiem, co sie z nim wtedy stalo, ale kiedy pochylilem sie, zeby jeszcze raz podniesc kamien, uslyszalem za soba kroki. Upadlem na jedno kolano i obrocilem sie, zgarniajac przy tym garsc piasku, by go cisnac komus w oczy. Byli tam wszyscy: Myshtigo, Ruda Peruka i Dos Santos, Ramzes, Ellen, trzech miejscowych urzednikow panstwowych i Hasan — zblizali sie gromada. Kiedy zobaczyli moja twarz, ktos krzyknal:
— Rozdzielic sie!
I rozproszyli sie.
Wtedy stali sie uosobieniem wszystkich ludzi, ktorych kiedykolwiek nienawidzilem — czulem to. Widzialem inne twarze, slyszalem inne glosy. Wszyscy ci, ktorych kiedykolwiek znalem, nienawidzilem, chcialem uderzyc lub uderzylem, stali tam, przywroceni do zycia przed ogniskiem, i tylko biel ich zebow przebijala przez cienie, ktore przemknely po ich twarzach, kiedy usmiechali sie i szli w moim kierunku, z rozmaitymi srodkami zaglady w reku i lagodnymi slowami perswazji na ustach — tak wiec rzucilem piaskiem w najbardziej wysunietego do przodu i pedem ruszylem na niego.
Wymierzylem mu haka w podbrodek. Cios odrzucil go do tylu, po czym z obu stron doskoczyli do mnie dwaj Egipcjanie.
Strzasnalem ich z siebie, dostrzegajac katem mojego zimniejszego oka wielkiego Araba, ktory mial w reku jakis czarny przedmiot podobny do owocu avocado. Machal nim w kierunku mojej glowy, wiec zrobilem unik. Przez caly czas zblizal sie do mnie i w pewnym momencie udalo mi sie uderzyc go mocno w brzuch, po czym nagle usiadl. Wtedy dwoch mezczyzn, ktorych przed chwila odepchnalem, znow do mnie doskoczylo. Gdzies w oddali krzyczala kobieta, ale nie widzialem zadnej.
Wyswobodzilem prawa reke i zdzielilem nia kogos. Napastnik upadl, a jego miejsce zajal nastepny. Z naprzeciwka niebieski czlowiek rzucil kamieniem, ktory trafil mnie w ramie i tylko rozwscieczyl jeszcze bardziej. Unioslem wierzgajace cialo w powietrze i cisnalem nim w kogos innego, a potem uderzylem kogos piescia. Otrzasnalem sie. Moja galabijja byla brudna i poszarpana, wiec zdarlem ja do reszty i odrzucilem.
Rozejrzalem sie. Przestali na mnie nacierac i to nie bylo uczciwe — nie bylo uczciwe to, ze przestali w