swoim przyjezdzie mogl pan u nas troche pobyc. Ale sprawy przyjely inny obrot.
— Umrzemy tu, prawda? — zapytal.
— Takie zwyczaje panuja w tyin kraju.
Odwrocilem sie i przyjrzalem czlowiekowi, ktory obserwowal mnie zza krat. Hasan juz stal oparty o sciane i trzymal sie za glowe. Nie zauwazylem, jak wstawal.
— Witam. Milego popoludnia — powiedzial po angielsku ten za kratami.
— Czy teraz jest popoludnie? — spytalem.
— Tak.
— Dlaczego nie jestesmy martwi?
— Bo chcialem was zywych — oswiadczyl. — Nie ciebie osobiscie, Conradzie Nomikosie, komisarzu Departamentu Sztuki, Zabytkow i Archiwow, ani twoich wybitnych przyjaciol, wlacznie z nadwornym poeta. Chcialem, aby wszelkich pojmanych wiezniow przyprowadzili zywych. Wasza tozsamosc, jakby to powiedziec, dodaje sprawie smaczku.
— Z kim mam przyjemnosc? — zapytalem.
— To doktor Moreby — powiedzial George.
— Ich znachor — dodal Dos Santos.
— Wole okreslenie „szaman” albo „czarownik” — poprawil Moreby z usmiechem.
Przyblizylem sie do kraty i zobaczylem, ze Moreby jest dosc chudy, dobrze opalony i gladko wygolony, i wlosy ma zaplecione w jeden olbrzymi czarny warkocz oplatajacy mu glowe niczym kobra. Mial ciemne, blisko siebie osadzone oczy, wysokie czolo i duza szczeke opadajaca ponizej jego grdyki. Nosil plecione sandaly, czyste zielone sari i naszyjnik z kosci ludzkich palcow. W uszach mial duze srebrne kolka w ksztalcie wezy.
— Mowisz poprawna angielszczyzna — powiedzialem. — A „Moreby” to nie greckie nazwisko.
— Dobry Boze! — wykonal pelen wdzieku gest, udajac zaskoczenie. — Nie jestem tubylcem! Jak mogles mnie wziac za tubylca?
— Przepraszam. Teraz widze, ze jestes zbyt dobrze ubrany.
Zachichotal.
— Ach, chodzi o ten stary lach… Po prostu narzucilem go na siebie. Nie, pochodze z Talera. Poczytalem sobie troche cudownie porywajacej literatury na temat Ruchu Propagatorow Powrotu i postanowilem wrocic, by pomoc odbudowac Ziemie.
— Tak? I co sie wtedy stalo?
— Biuro nie przyjmowalo pracownikow w tamtym okresie i mialem pewne problemy ze znalezieniem zajecia. W koncu wiec postanowilem zajac sie praca badawcza. Ta okolica az roi sie od mozliwosci.
— Jaka praca badawcza?
— Mam dwa stopnie naukowe z dziedziny antropologii, ktore uzyskalem w Nowym Harvardzie. Postanowilem zbadac doglebnie Napromieniowane Plemie — i po pewnym okresie przymilania sie tym ludziom uzyskalem ich akceptacje. Przystapilem do ich ksztalcenia. Wkrotce zaczeli okazywac mi szacunek. To wspaniale dziala na ego.
Z biegiem czasu moje badania i moja praca spoleczna tracily jednak na znaczeniu. Coz, przypuszczam, ze czytales Jadro ciemnosci i wiesz, o co mi chodzi. Miejscowe praktyki maja taki… no coz, zasadniczy charakter. Stwierdzilem, ze uczestnictwo w nich jest bardziej pobudzajace od obserwowania. Postanowilem dodac odrobine estetyki do ich niektorych bardziej wulgarnych poczynan. Tak wiec w sumie rzeczywiscie wyksztalcilem ich. Odkad tu przybylem, robia wiele rzeczy z wieksza klasa.
— R z e c z y? Na przyklad co?
— No coz, po pierwsze byli przedtem prostymi kanibalami. Po drugie przed usmierceniem jencow postepowali z nimi dosc prymitywnie. Takie rzeczy odgrywaja istotna role. Jezeli sa przeprowadzane prawidlowo, swiadcza o klasie czlowieka — chyba rozumiesz, o co mi chodzi. Oto zjawilem sie tu poznawszy przedtem mnostwo zwyczajow, przesadow i tabu — z wielu kultur i wielu epok. — Znow wykonal gest. — Czlowiek — nawet polczlowiek, Napromieniowany czlowiek — to istota, ktora uwielbia rytualy, a ja znalem tak wiele rytualow i podobnych rzeczy. Tak wiec wykorzystalem to wszystko z pozytkiem i teraz zajmuje zaszczytne i powazane stanowisko.
— Co mi powiesz na nasz temat? — spytalem.
— Ostatnio zrobilo sie tu dosc nudno — odparl — i tubylcy zaczeli odczuwac niepokoj. Postanowilem wiec, ze nadszedl czas na kolejna ceremonie. Naradzilem sie z Prokrustesem, Wodzem Wojny, i zaproponowalem, zeby poszukal jakichs wiezniow. O ile sie nie myle, to chyba na stronie 577 skroconego wydania Zlotej galezi jest napisane, ze „plemie Tolalaki, oslawieni lowcy glow ze Srodkowego Celebesu, pija krew i jedza mozgi swoich ofiar, zeby nabrac odwagi. Ttaloni z Filipin pija krew swoich zabitych wrogow i jedza na surowo tylne czesci ich glow oraz trzewia, zeby przejac ich odwage.” No coz, mamy jezyk poety, krew dwoch bardzo groznych wojownikow, mozg wybitnego naukowca, zjadliwa watrobe porywczego polityka i veganskie cialo w interesujacym kolorze — wszystko w tym jednym pomieszczeniu tutaj. Powiedzialbym, ze to calkiem niezla zdobycz.
— Wyrazasz sie az nazbyt jasno — zauwazylem. — Co z kobietami?
— Dla nich wymyslimy dlugi obrzadek plodnosci, ktory zakonczy sie dlugotrwalym skladaniem ofiary.
— Rozumiem.
— …To znaczy, jesli nie pozwolimy wam wszystkim odejsc bez przeszkod.
— Jak to?
— Tak. Prokrustes lubi dawac ludziom szanse, by zmierzyli sie z pewnym wzorcem, by zostali poddani probie i ewentualnie okupili swe bledy. W tym wzgledzie jest jak najbardziej chrzescijaninem.
— I, jak sadze, postepuje tak jak kiedys jego imiennik?
W tym momencie Hasan podszedl i stanal obok mnie, po czym spojrzal przez kraty na Moreby'ego.
— Dobrze, bardzo dobrze — powiedzial Moreby. — Naprawde chcialbym, zebys tu jeszcze pobyl przez jakis | czas. Masz poczucie humoru. Wiekszosc Kouretow nie posiada tego dodatku do swoich osobowosci, ktore poza tym jednym szczegolem sa wzorowe. Moglbym cie polubic…
— Daj sobie spokoj. Opowiedz mi jednak o tym, jak sie okupic.
— Tak. Jestesmy straznikami Trupa. To moje najciekawsze dzielo. Jestem pewien, ze jeden z was dwoch przekona sie o tym w trakcie krotkiej znajomosci z nim.
Zerknal na Hasana, potem na mnie i znow na Ha-sana.
— Slyszalem o nim — powiedzialem. — Powiedz, co trzeba zrobic.
— Musicie wystawic mistrza do walki z nim, dzis wieczorem, kiedy zmartwychwstanie.
— Kim on jest?
— Wampirem.
— Gowno prawda. Kim on naprawde jest?
— Prawdziwym wampirem. Przekonasz sie.
— Dobra, niech bedzie tak jak chcesz. Jest wampirem i jeden z nas bedzie z nim walczyl. Jak?
— Golymi rekami, metoda „wszystkie chwyty dozwolone” — a nietrudno bedzie go chwycic. Bedzie tylko stal i czekal na ciebie. Biedaczek, jest spragniony i glodny.
— A jezeli zostanie pokonany, to czy twoi jency zostana uwolnieni?
— Taka jest zasada, ktora ustanowilem jakies szesnascie czy siedemnascie lat temu. Oczywiscie taka okolicznosc jeszcze nigdy sie nie zdarzyla…
— Rozumiem. Probujesz powiedziec mi, ze on jest twardy.
— Jest niepokonany. Na tym polega dowcip. Ceremonia nie udalaby sie, gdyby pojedynek mogl sie zakonczyc w jakikolwiek inny sposob. Przed walka opowiadam, jaki bedzie jej przebieg, a potem moi ludzie sa tego swiadkami. To umacnia ich wiare w przeznaczenie i moj bliski zwiazek z zrzadzeniami losu.
Hasan zerknal na mnie.
— O co mu chodzi, Karagee?
— Wynik walki jest ustalony — odparlem.
— Wrecz przeciwnie — zaprzeczyl Moreby. — Nie jest ustalony. Nie musi byc. Kiedys na tej planecie krazylo pewne powiedzenie zwiazane z bardzo starym sportem: Nigdy nie stawiaj przeciwko cholernym Jankesom, bo stracisz pieniadze. Trup jest niepokonany, bo urodzil sie z wielkimi mozliwosciami, ktore ja znacznie zwiekszylem. Skonsumowal wielu mistrzow, wiec oczywiscie posiadl sile ich wszystkich. Kazdy, kto czytal Frazera, wie o