tym.

Ziewnal, zakrywajac usta rozdzka z pior.

— Musze teraz isc do rozna, zeby dopilnowac przyozdabiania sali jadalnej galazkami ostrokrzewu. Dzis po poludniu wybierzecie swojego mistrza. Spotkamy sie wszyscy wieczorem. Do widzenia.

— Potknij sie i zlam sobie kark. Usmiechnal sie i wyszedl z chalupy.

Zwolalem zebranie.

— W porzadku — zaczalem. — Maja dziwacznego Napromieniowanego, ktory nazywa sie Trup i jest podobno bardzo twardy. Bede z nim walczyl dzis wieczorem. Jezeli zdolam go pokonac, ponoc zostaniemy uwolnieni, ale nie dalbym zlamanego szelaga za obietnice Moreby'ego. Dlatego musimy zaplanowac ucieczke, bo w przeciwnym razie trafimy na talerz w charakterze jedzenia.

— Phil, czy pamietasz droge do Wolos? — zapytalem.

— Chyba tak. To bylo tak dawno temu… Ale gdzie my sie teraz znajdujemy, co to za miejsce?

— Jezeli to sie na cos przyda — odezwal sie Myshtigo stojacy przy oknie — widze poswiate. Jest w kolorze, na ktory nie ma odpowiedniego slowa w waszym jezyku, i ciagnie sie w tamtym kierunku. — Wskazal reka. — To kolor, ktory normalnie widze w poblizu materialow radio-aktywnych, jezeli atmosfera wokol nich jest dostatecznie gesta. Ta poswiata rozciaga sie nad dosc duzym obszarem. Podszedlem do okna i spojrzalem w tamtym kierunku.

— To moze byc Napromieniowane Miejsce — stwierdzilem. — Jezeli tak, to znaczy, ze przeniesli nas kawalek dalej i znajdujemy sie blizej wybrzeza, a to dobrze. Czy ktos byl przytomny, kiedy nas tu przyniesiono?

Nikt nie odpowiedzial.

— W porzadku. A wiec przyjmiemy, ze to jest Napromieniowane Miejsce i ze jestesmy bardzo blisko nie-go. Zatem, zeby dotrzec do Wolos, trzeba zawrocic. — Wskazalem w przeciwnym kierunku. — Poniewaz slonce swieci po tej stronie chalupy i jest popoludnie, po dotarciu do drogi idzcie w druga strone — w kierunku przeciwnym do zachodzacego slonca. To moze byc nie wiecej niz dwadziescia piec kilometrow.

— Wytropia nas — stwierdzil Dos Santos.

— Sa konie — powiedzial Hasan.

— Co takiego?

— Kawalek dalej, na wybiegu. Wczesniej trzy staly przy tamtej balustradzie. Teraz sa za naroznikiem budynku. Moze ich byc wiecej. Wygladaly jednak na liche chabety.

— Czy wszyscy umiecie jezdzic konno? — zapytalem.

— Nigdy nie jezdzilem na koniu — odparl Myshtigo — ale thrid jest troche do niego podobny. Umiem jezdzic noa thridzie.

Pozostali umieli jezdzic konno.

— A wiec dzis wieczorem — powiedzialem. — Jesli bedzie trzeba, jedzcie dwojkami. Jezeli koni bedzie za duzo, odwiazcie reszte i rozpedzcie. Gdy zajma sie obserwowaniem mojej walki z Trupem, przedostancie sie do wybiegu. Lapcie kazda bron, jaka wam wpadnie w rece, i sprobujcie utorowac sobie droge do koni. Phil, dowiez ich do Makrinicy i wymien nazwisko „Korones”, obojetne gdzie bedziecie. Przyjma was i ochronia.

— Przykro mi — oswiadczyl Dos Santos — ale panski plan nie jest dobry.

— Jesli ma pan lepszy, to prosze go przedstawic.

— Przede wszystkim — wyjasnil — nie mozemy polegac na panu Graberze. Kiedy byl pan nieprzytomny, odczuwal silny bol i byl bardzo oslabiony. George jest przekonany, ze w trakcie naszej potyczki z Kouretami lub niedlugo potem mial atak serca. Jesli cokolwiek mu sie stanie, bedziemy zgubieni. Jezeli uda nam sie uwolnic, bedziemy potrzebowali pana do wyprowadzenia nas stad. Po prostu nie mozemy liczyc na pana Grabera.

— Po drugie — ciagnal — nie jest pan jedyna osoba zdolna do walki z egzotycznym drabem. Hasan podejmie sie pokonania Trupa.

— Nie moge go o to prosic — sprzeciwilem sie. — Nawet jesli zwyciezy, prawdopodobnie nas juz tu nie bedzie i z pewnoscia dosc szybko dobiora sie do niego. A to oznaczaloby jego smierc. Wynajal go pan, zeby dla pana zabijal, a nie umieral.

— Bede z nim walczyl, Karagee — powiedzial.

— Nie musisz.

— Ale chce.

— Jak sie teraz czujesz, Phil? — spytalem.

— Lepiej, znacznie lepiej. Przypuszczam, ze to byly tylko klopoty z zoladkiem. Nie przejmuj sie.

— Czy czujesz sie na silach, zeby dojechac na koniu do Makrinicy?

— Nie ma problemu. To bedzie latwiejsze od pieszej wedrowki. Przeciez ja sie niemal urodzilem na grzbiecie konia. Chyba pamietasz.

— „Pamietasz?” — zapytal Dos Santos. — Co pan chce przez to powiedziec, panie Graber? Jakim cudem Conrad moglby pamie…

— …Pamieta jego slawne Ballady napisane w siodle — wtracila Ruda Peruka. — Do czego zmierzasz, Conradzie?

— Ja tu decyduje, dziekuje — powiedzialem. — Ja wydaje rozkazy i postanowilem, ze to ja bede walczyl z wampirem.

— Uwazam, ze w takiej sytuacji decyzje o zyciu lub smierci powinnismy podejmowac w sposob troche bardziej demokratyczny — odparla. — Urodziles sie w tym kraju. Niewazne, jak dobra pamiec ma Phil, jeden z was musi doprowadzic nas szybko na miejsce, a ty to lepiej zrobisz. Nie rozkazujesz Hasanowi umrzec, ani go nie opuszczasz.

On sie zglasza na ochotnika.

— Zabije Trupa — powiedzial Hasan — i podaze za wami. Umiem ukrywac sie przed ludzmi. Pojde waszym sladem.

— To nalezy do moich obowiazkow — przerwalem.

— Skoro nie mozemy dojsc do porozumienia, niech los zadecyduje — zaproponowal Hasan. — Rzucmy monete.

— Niech bedzie. Czy oprocz broni zabrali nam tez pieniadze?

— Mam troche bilonu — odparla Ellen. — Rzuc monete w powietrze. Zrobila to.

— Orzel — powiedzialem, kiedy metalowy krazek spadl na podloge.

— Reszka — oznajmila Ellen.

— Nie ruszaj monety!

Rzeczywiscie wypadla reszka. I moneta nie byla falszywa, po drugiej stronie byl orzel.

— W porzadku, Hasan, ty szczesciarzu — powiedzialem. — Wlasnie wygrales los bohatera z typu „zrob to sam”, wraz z potworem. Powodzenia.

Wzruszyl ramionami.

— Takie bylo przeznaczenie.

Potem usiadl plecami do sciany, z podeszwy lewego sandala wyjal malenki nozyk i zaczal obcinac paznokcie. Zawsze byl dosc zadbanym zabojca. Przypuszczam, ze czystosc jest bliska krewna sztuk diabelskich, czy cos w tym guscie.

Kiedy slonce znikalo powoli na zachodzie, Moreby Wrocil do nas z oddzialem Kouretow uzbrojonych w szable.

— Nadeszla pora — oznajmil. — Czy wybraliscie swojego mistrza?

— Hasan bedzie z nim walczyl — odparlem.

— Bardzo dobrze. Zatem chodzcie. Nie probujcie zadnych glupstw. Za nic nie chcialbym dostarczyc uszkodzonego towaru na uroczystosc.

W otoczeniu uzbrojonych straznikow wyszlismy z chalupy i ruszylismy ulica do wioski, mijajac wybieg. Stalo tam osiem koni ze spuszczonymi lbami. Nawet w polmroku dostrzeglem, ze nie sa to zbyt dobre wierzchowce. Cale boki mialy pokryte ranami i byly wychudzone. Podczas mijania wybiegu wszyscy na nie zerkneli.

Wioska skladala sie z okolo trzydziestu chalup, takich jak ta, w ktorej nas wieziono. Szlismy blotnista droga, poryta koleinami i zasmiecona. Wszedzie cuchnelo potem, moczem, zgnilymi owocami i spalenizna.

Вы читаете Ja, niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату