— No dobrze. Napije sie sztucznej coli.

Spojrzalem na niego spod przymknietych powiek i podalem mu napoj. Gdy chwile pozniej odwrocil sie, podazylem za jego wzrokiem w kierunku foteli ustawionych we wnece, ktora z dwoch stron tworzyl polnocno- wschodni naroznik pokoju, a z trzeciej duza telinstra. Na instrumencie grala starsza kobieta o rozmarzonych oczach. Dyrektor Ziemi Lorel Sands palil fajke…

Fajka to jeden z bardziej interesujacych aspektow osobowosci Lorela. To prawdziwa fajka z lulka z pianki morskiej, a niewiele ich zostalo na swiecie. Jezeli chodzi o pozostale cechy charakterystyczne Lorela, mozna go przyrownac do antykomputera: podaje mu sie najrozniejsze starannie gromadzone fakty, liczby i zestawienia, a on zamienia je w smiecie. Ma bystre ciemne oczy, ktorymi wpatruje sie w czlowieka podczas rozmowy, przy czym mowi powoli, a jego glos jest dudniacy. Rzadko kiedy gestykuluje, lecz jesli juz mu sie to zdarzy i przecina powietrze szerokim wymachem reki lub szturcha wyimaginowane kobiety swoja fajka, robi to powoli i ostroznie. Ma ciemne wlosy, na skroniach juz posiwiale, wysokie policzki, cere zblizona kolorystycznie do swojego garnituru z tweedu (starannie unika noszenia Czarnego Uniformu) i ciagle stara sie trzymac szczeke nienaturalnie uniesiona i wysunieta. Zostal mianowany na stanowisko przez Rzad Ziemi na Talerze i traktuje swoja prace bardzo powaznie, nawet do tego stopnia, ze demonstruje swoje poswiecenie okresowymi atakami bolow wrzodowych. Nie jest najinteligentniejszym czlowiekiem na Ziemi. Jest moim szefem. A takze jednym z moich najlepszych przyjaciol.

Obok niego siedzial Cort Myshtigo. Prawie czulem, jak Phil go nienawidzi — od bladoniebieskich szesciopalczastych stop az po laczacy skronie wianuszek wlosow w rozowym kolorze, przynaleznym wyzszym sferom. Bylem pewien, ze nienawidzi go nie tyle za odmiennosc, co dlatego, ze Myshtigo byl najblizszym przebywajacym na Ziemi krewnym — wnukiem — Tatrama Yshtigo, ktory czterdziesci lat wczesniej zaczal udowadniac, iz najwiekszym zyjacym pisarzem anglojezycznym jest Yeganin. Staruszek nadal probuje to wykazac i sadze, ze Phil nigdy mu tego nie wybaczyl.

Katem oka (niebieskiego) dostrzeglem Ellen schodzaca wielkimi, zdobnymi schodami po drugiej stronie sali. Katem drugiego oka zauwazylem Lorela patrzacego w moim kierunku.

— Zostalem zauwazony — powiedzialem — i musze isc zlozyc uszanowanie „Williamowi Seabrookowi” z Talera. Idziesz ze mna?

— Coz… — zawahal sie Phil. — No dobrze. Cierpienie uszlachetnia.

Ruszylismy w kierunku wneki i stanelismy przed dwoma fotelami, pomiedzy muzyka i halasem, w centrum wladzy. Lorel wstal powoli i uscisnal nam dlonie. Myshtigo wstal jeszcze wolniej i nie podal nam reki, a podczas przedstawiania przypatrywal sie nam bursztynowymi oczami, z kamiennym wyrazem twarzy. Luzno zwisajaca pomaranczowa koszula trzepotala na nim bez przerwy, gdy jego komory plucne niezmordowanie pracowaly i wydmuchiwaly powietrze przednimi nozdrzami usytuowanymi u podstawy szerokiej klatki piersiowej. Skinal niedbale glowa, powtorzyl moje nazwisko. Potem odwrocil sie do Phila i obdarzyl go czyms w rodzaju usmiechu.

— Czy chcialby pan, zebym przetlumaczyl panska sztuke na angielski? — zapytal glosem przypominajacym cichnacy kamerton.

Phil odwrocil sie na piecie i odszedl.

Przez chwile myslalem, ze Yeganinowi zrobilo sie niedobrze, ale przypomnialem sobie, ze veganski smiech przypomina odglos duszacego sie capa. Staram sie trzymac z dala od Yegan, unikajac kontaktow z kurortami.

— Usiadz — powiedzial Lorel, sprawiajac wrazenie skrepowanego.

Przysunalem fotel i ustawilem go naprzeciwko nich.

— W porzadku.

— Cort ma zamiar napisac ksiazke — wyjasnil Lorel.

— To juz wiem.

— O Ziemi. Skinalem glowa.

— Pragnie, abys byl jego przewodnikiem podczas wycieczki po niektorych Starych Miejscach…

— Jestem zaszczycony — powiedzialem dosc sztywno. — A takze ciekawy, dlaczego akurat mnie wybral na swojego przewodnika.

— I jeszcze bardziej ciekawy, co moze o panu wiedziec, tak? — zapytal Yeganin.

— Tak — przyznalem. — Znacznie bardziej ciekawy.

— Poszperalem w komputerze.

— Swietnie. Teraz juz wiem. Odchylilem sie i dopilem drinka.

— Kiedy powzialem moj zamiar, zaczalem od sprawdzenia Rejestru Statystyki Ludnosciowej Ziemi, tylko po to, zeby uzyskac ogolne dane na temat ludzi. Nastepnie, po odkryciu ciekawej pozycji, sprobowalem w Bankach Personelu Biura Ziemi…

— Ach tak — skomentowalem.

— …i wieksze wrazenie wywarlo na mnie to, czego nie podaja na panski temat, niz to, co podaja. Wzruszylem ramionami.

— W panskim zyciorysie jest wiele luk. Nawet teraz nikt wlasciwie nie wie, co pan robi przez wiekszosc czasu. A tak przy okazji, kiedy sie pan urodzil?

— Nie wiem. Urodzilem sie w malej greckiej wiosce i akurat skonczyly im sie kalendarze w tamtym roku. Po-• wiedziano mi jednak, ze przyszedlem na swiat w Boze Narodzenie.

— Wedlug panskiej kartoteki ma pan siedemdziesiat siedem lat. Wedlug Statystyki Ludnosciowej ma pan albo sto jedenascie, albo sto trzydziesci.

— Nalgalem o swoim wieku, zeby dostac prace. Panowal wtedy Kryzys.

— Tak wiec sporzadzilem rysopis Nomikosa, ktorego wyglad jest specyficzny, i przeszukalem wszystkie banki danych Statystyki Ludnosciowej, wlacznie z tajnymi, aby znalezc osoby bardzo podobne do niego.

— Niektorzy zbieraja stare monety, inni buduja modele rakiet.

— Dowiedzialem sie, ze mogl pan byc trzema, czterema, czy piecioma innymi ludzmi greckiego pochodzenia. Jednym ze starszych byl Konstantin Korones, naprawde zdumiewajaca postac. Urodzil sie dwiescie trzydziesci cztery lata temu. W Boze Narodzenie. Z jednym niebieskim i jednym brazowym okiem. Z kulawa prawa noga. Z takim samym niskim czolem w wieku dwudziestu trzech lat. O takim samym wzroscie i z taka sama rybia luska Bertilliona.

— Z takimi samymi odciskami palcow? Z taka sama siatkowka?

— Tych danych nie bylo w wielu starszych kartotekach Urzedow Rejestracyjnych. Moze ludzie byli bardziej niedbali w tamtych czasach? Nie wiem. Moze przykladali mniejsza wage do tego, kto ma dostep do rejestrow publicznych…

— Chyba pan wie, ze na tej planecie zyja obecnie ponad cztery miliony ludzi. Smiem twierdzic, ze cofajac sie w poszukiwaniach o trzysta-czterysta lat mozna by znalezc kilku sobowtorow calkiem sporej grupy osob. I co z tego?

— Tylko tyle, ze to czyni z pana dosc intrygujaca postac, prawie kogos w rodzaju ducha Ziemi. I jest pan tak samo osobliwie okaleczony jak Ziemia. Z pewnoscia nigdy nie dozyje panskiego wieku, obojetne jaki by on byl, i dlatego zaciekawilo mnie, jakie uczucia rozwijaja sie w czlowieku, ktory tak dlugo zyje — zwlaszcza zwazywszy na panska pozycje znawcy historii i sztuki swojego swiata. — W zwiazku z tym wlasnie poprosilem o panskie uslugi.

— A teraz, skoro pan mnie juz poznal, okaleczonego i tak dalej, to czy moge isc do domu?

— Conrad! — Lorel wycelowal we mnie fajka.

— Nie, panie Nomikos, chodzi tez o wzgledy praktyczne. Zyjemy w brutalnym swiecie, a pan potrafi unikac smierci. Wybralem pana, bo chce uniknac smierci.

Znow wzruszylem ramionami.

— A zatem sprawa zalatwiona. Co dalej? Zachichotal.

— Widze, ze pan mnie nie lubi.

— Skad to przypuszczenie? Tylko dlatego, ze obrazil pan mojego przyjaciela, zadawal mi impertynenckie pytania, dla kaprysu zmusil mnie, zebym byl do panskich uslug…

— …Wyzyskiwalem panskich rodakow, zamienilem panski swiat w burdel i wykazalem skonczona prowincjonalnosc rasy ludzkiej w porownaniu ze starsza o cale wieki kultura galaktyczna…

— Nie mowie w kategoriach porownywania naszych ras. Mowie we wlasnym imieniu. I powtarzam: obrazil pan mojego przyjaciela, zadawal mi impertynenckie pytania i dla kaprysu zmusil mnie, zebym byl do panskich

Вы читаете Ja, niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×