wlasnie. Gotowe.
Na ekranie pojawila sie gorna czesc Afryki i wiekszosc krajow srodziemnomorskich. Byly oznaczone kolorami pastelowymi.
— Czy te chcial pan obejrzec jako pierwsza? — zwrocil sie do Myshtiga.
— Chce — poprawil wielki Yeganin, przerywajac przytlumiona rozmowe z Ellen, ktora osaczyl pod popiersiem Woltera w kaciku Historii Francji.
Swiatla przygasly jeszcze bardziej i Myshtigo podszedl do biurka. Spojrzal na mape, a potem rozejrzal sie po pokoju.
— Chce odwiedzic pewne kluczowe miejsca, ktore z takiego czy innego wzgledu odgrywaja wazna role w historii waszego swiata — wyjasnil. — Chcialbym zaczac od Egiptu, Grecji i Rzymu. Nastepnie chcialbym przemknac przez Madryt, Paryz i Londyn. — Gdy wymienial poszczegolne nazwy, Lorel zmienial mapy, jednak zbyt wolno, by dotrzymac mu tempa. — Potem chce zawrocic i pojechac do Berlina, zahaczyc o Bruksele, odwiedzic Sankt Petersburg i Moskwe, cofnac sie i przekroczyc Atlantyk, zatrzymujac sie w Bostonie, Nowym Jorku, dystrykcie Kolumbia i Chicago — Lorel byl juz spocony — po czym zjechac do Jukatanu i skoczyc z powrotem do Kalifornii.
— W takiej kolejnosci? — zapytalem.
— Mniej wiecej — odparl.
— Co sie panu nie podoba w Indiach i Srodkowym Wschodzie — albo na Dalekim Wschodzie, jezeli juz o to chodzi? — zapytal ktos. Rozpoznalem glos Phila, ktory wszedl po przygaszeniu swiatel.
— Nic — odpowiedzial Myshtigo. — Sa to tereny, na ktorych kroluja bloto, piach oraz promieniowanie, i ktore nie maja absolutnie nic wspolnego z tym, czego szukam.
— A czego pan szuka?
— Materialu na opowiesc.
— Jaka?
— Przysle panu egzemplarz z autografem.
— Dzieki.
— Nie ma za co.
— Kiedy chce pan wyruszyc? — zapytalem.
— Pojutrze — odparl.
— W porzadku.
— Kazalem sporzadzic dla pana szczegolowe mapy konkretnych miejsc. Lorel powiedzial mi, ze dzis po poludniu dostarczono je do panskiego biura.
— W porzadku. Ale jest cos, czego moze pan nie byc w pelni swiadomy. Jest to zwiazane z tym, ze wszystkie dotad wymienione przez pana miejsca sa polozone na kontynencie. Teraz jestesmy kultura wyspiarska, i to nie bez powodu. Podczas Trzech Dni kontynent zostal niezle nafaszerowany i prawie wszystkie z tych miejsc, ktore pan wymienil, sa nadal w pewnym stopniu napromieniowane. Nie jest to jednak jedyny powod, dla ktorego sa one uwazane za niebezpieczne…
— Znam wasza historie i wiem o srodkach ostroznosci przeciw promieniowaniu — przerwal. — A takze wiem o zmutowanych formach zycia na Starych Miejscach. Jestem przejety, ale nie zmartwiony.
Wzruszylem ramionami.
— Dla mnie wszystko jasne…
— To dobrze. — Pociagnal kolejny lyk coli. — Zapal swiatlo, Lorel.
— Dobrze, Srin.
W bibliotece znow zrobilo sie jasno. Kiedy ekran zostal wessany do gory za plecami Myshtiga, Yeganin zapytal mnie:
— Czy to prawda, ze zna pan kilku mambos i hounganow tutaj, w Port?
— Tak — odparlem. — Dlaczego pan pyta? Podszedl do mojego krzesla.
— Rozumiem — powiedzial — ze czary, czyli voudoun, nie zmienily sie zbytnio w ciagu wiekow.
— Byc moze — przyznalem. — Nie bylo mnie tu, kiedy zaczeto je praktykowac, wiec nie wiem na pewno.
— Rozumiem, ze zajmujacym sie nimi nie podoba sie obecnosc osob z zewnatrz…
— To tez sie zgadza. Ale odstawia przed panem niezle przedstawienie, jesli wybierze pan odpowiedni hounfor i wpadnie do nich z kilkoma prezentami.
— Ale ja bardzo chcialbym zobaczyc prawdziwa ceremonie. Gdybym wzial w niej udzial z kims, kto nie jest obcy uczestnikom, byc moze wtedy moglbym byc swiadkiem autentycznego obrzedu.
— A dlaczego mialoby panu na tym zalezec? Z powodu niezdrowej ciekawosci, jak wygladaja prymitywne obyczaje?
— Nie. Studiuje religioznawstwo porownawcze.
Przyjrzalem sie jego twarzy, ale nie moglem z niej nic wyczytac.
Hounfor nie znajdowal sie az tak daleko, ale juz dawno nie bylem u Mamy Julie i Papy Joe'go oraz u innych i nie wiedzialem, jak zareaguja na to, ze przyprowadzam Yeganina. Oczywiscie nigdy nie mieli nic przeciwko temu, ze sprowadzam obcych ludzi.
— No coz… — zaczalem.
— Chce tylko popatrzec — powiedzial. — Stane sobie na uboczu. Nawet nie zauwaza mojej obecnosci.
Cos jeszcze baknalem i w koncu ustapilem. Dosc dobrze znalem Mame Julie i nie widzialem w tym calym pomysle nic zlego, obojetne co by sie stalo.
Powiedzialem wiec:
— W porzadku, zaprowadze pana. Dzis wieczorem, jesli pan chce.
Podziekowal i poszedl po nastepna cole. George, ktory przez caly czas siedzial na poreczy mojego krzesla, pochylil sie i szepnal, ze sekcja zwlok Yeganina bylaby interesujacym doswiadczeniem. Przyznalem mu racje.
Po powrocie Myshtigo Dos Santos stanal przy jego boku.
— Chce pan zabrac pana Myshtigo na poganski obrzadek? — zapytal mnie, a jego nozdrza rozszerzyly sie i drzaly.
— To prawda — odparlem.
— Nie bez obstawy. Obrocilem dlonie do gory.
— Potrafie poradzic sobie w kazdej sytuacji, ktora moze zaistniec.
— Hasan i ja pojdziemy z wami. Wlasnie mialem zaprotestowac, kiedy Ellen wsliznela sie miedzy nich.
— Ja tez chce isc — oswiadczyla. — Nigdy nie widzialam takiego obrzadku.
Wzruszylem ramionami. Jezeli pojdzie Dos Santos, to Diane tez, i bedziemy pokazna gromadka. Tak wiec obecnosc jeszcze jednej osoby nie bedzie miala znaczenia, nie powinna miec znaczenia. Sprawa skomplikowala sie, nim na dobre zaczela.
— Czemu nie? — stwierdzilem.
Hounfor znajdowal sie w czesci portowej, byc moze dlatego, ze byl poswiecony Ague Woyowi, bogowi morza. Bardziej prawdopodobnym powodem bylo jednak to, ze ziomkowie Mamy Julie od samego poczatku zamieszkiwali czesc portowa. Ague Woyo nie jest zazdrosnym bogiem, wiec na scianach tego hounforu widnieja blyszczace wizerunki upamietniajace wiele innych bostw. W glebi kraju napotkac mozna bardziej wymyslne hounfory, ale sa one nieco komercjalne.
Wielka lodz ogniowa Ague przedstawiona zostala w kolorach niebieskim, pomaranczowym, zielonym, zoltym oraz czarnym, i wygladala na niezdatna do podrozy morskiej. Prawie cala sciane po przeciwnej stronie zajmowala poskrecana na calej dlugosci postac Damballi Wedo w kolorze purpurowym. Po prawej stronie, z dala od drzwi, przez ktore weszlismy — jedynych drzwi do pomieszczenia — Papa Joe uderzal rytmicznie w kilka wielkich bebnow rada. Rozmaici swieci religii chrzescijanskiej — zastygli na skrajnie surrealistycznych portretach namalowanych amfoterycznymi farbami tytanskimi — patrzyli z nieodgadnionym wyrazem twarzy na jaskrawe serca, fallusy, cmentarne krzyze, flagi, maczety i skrzyzowane miecze, ktore zajmowaly prawie cala przestrzen otaczajacych ich scian, i nie mozna bylo odgadnac, czy swieci aprobuja to, co widza, czy nie: spogladali spomiedzy tanich ram swoich obrazow, jak gdyby te ramy byly oknami wychodzacymi na obcy swiat.
Na malym oltarzu staly liczne butelki z napojami alkoholowymi, tykwy, swiete naczynia dla ducha loa, amulety, fajki, flagi, wielowymiarowe zdjecia nieznanych osob i, miedzy innymi, paczka papierosow dla Papera