nowy rysunek.
— Moglbym to zrobic z zamknietymi oczami — burknal Bendarek.
— Nie byloby zbyt madrze zamykac oczy w przestrzeni kosmicznej, Czeladniku Bendarku — natychmiast odparl Siwsp.
Bendarek sklonil sie i rzucil Fandarelowi przepraszajace spojrzenie.
— Pamietajcie, zeby zawsze przywiazywac sie linami, kiedy jestescie na zewnatrz — mowil dalej Siwsp. — Na wszelki wypadek F’Lessan i jego spizowy smok znajduja sie w ladowni.
Fandarel i Bendarek zebrali swoje rzeczy i udali sie do sluzy E-7, najblizszej przedzialu silnikow. Nieporeczne zbiorniki kwasu azotowego, najwieksze jakie Fandarel kiedykolwiek wyprodukowal, uderzaly o sciany sluzy. Reszta zespolu juz na nich czekala, w skafandrach, ale bez helmow. Kiedy Fandarel i Bendarek byli gotowi, wszyscy zalozyli helmy i zamocowali je, sprawdzajac sobie nawzajem zaciski, zapiecia i liny zabezpieczajace.
Na znak Fandarela Bendarek zamknal sluze, a potem otworzyl zewnetrzne drzwi. Evan i Belterak chwycili jeden zbiornik, a Silton i Fosdak drugi. Bendarek wydal zlacza czeladnikowi i sprawdzil, czy kazdy ma potrzebne narzedzia. Fandarel wyszedl na korytarz prowadzacy do przedzialu silnikow.
Choc Mistrz Kowal byl ogromnym mezczyzna, wygladal jak karzelek na tle wielkiej metalowej masy zawierajacej tak skuteczne dwiescie gramow antymaterii. Po raz pierwszy w zyciu Fandarel czul sie malenki, jak ziarenko w porownaniu z tymi gigantycznymi konstrukcjami. Jednak trzeba bylo wykonac zadanie, a on potrafil to zrobic, wiec powstrzymal sie od porownan i skinal na Evana i Belteraka, zeby podazyli za nim. Pod nimi rozciagal sie Pern, i z przyzwyczajenia odszukal te dziwne wypryski, ktore byly wulkanami w poblizu Ladowiska. Pocieszalo go, ze w ogromie kosmosu mogl odnalezc cos, co zna. Szedl naprzod, czujac wibracje krokow w korytarzu, gdy inni podazyli za nim.
Wszyscy juz nie raz wychodzili na zewnatrz, byli przyzwyczajeni do stanu niewazkosci, i swiadomi a zarazem zafascynowani niebezpieczenstwami nowego srodowiska. Ku zaskoczeniu Fandarela, Terry, ktory byl jego pomocnikiem przez tyle Obrotow, nie potrafil poradzic sobie z ogromem przestrzeni kosmicznej, czy brakiem grawitacji, choc nie mial problemow z podroza na smokach. Jednak, pomyslal Fandarel, kosmos jest zupelnie inny niz pomiedzy i tak nieprzyjazny, jak mowil im Siwsp. Zdarzyly sie jeden czy dwa, a wlasciwie piec wypadkow, musial przyznac Fandarel. Na szczescie smoki czuwaly i mezczyzni, ktorzy niechcacy rozwiazali swoje liny zabezpieczajace zostali przyciagnieci z powrotem do „Yokohamy”. Belterak byl jedynym, ktory pokonal strach przed powtorzeniem sie zdarzenia i pracowal dalej. Ale Belterak byl flegmatyczny z natury.
W koncu Fandarel dotknal dlonia w rekawicy stopni wycietych w metalu z boku pomieszczenia silnikow. Poza zasiegiem jego wzroku, w polowie drogi, znajdowaly sie dlugie zaokraglone belki, do ktorych przywiazano ladunki podczas dlugiej podrozy „Yokohamy” z Ziemi na Pern. Kiedy nadejdzie czas, zeby przeniesc silniki na Czerwona Gwiazde, smoki, w specjalnych rekawicach chroniacych je od poparzenia skory zimnem metalu, zlapia je i przeniosa silniki w pomiedzy. Siwsp, jak wiedzial Fandarel, nadal watpil czy smoki, nawet razem, moga przeniesc taki ciezar. Jednak skoro wszyscy wierza, ze to, co mowi Siwsp jest prawda, on powinien sie im odwzajemnic. Przerwal swoje rozmyslania, bo zauwazyl, ze Evan i Belterak sa juz zaraz za nim. Przymocowal line do zabezpieczajacych poreczy, umiescil dlonie na stopniach i sie podciagnal.
Byla to dluga droga. Kiedy osiagnal szczyt bloku silnika, okazal sie on szeroki na piec dlugosci smokow. Byl cztery razy dluzszy niz szerszy. Fandarel ciagle jeszcze nie mogl sie przyzwyczaic do tak wielkich wymiarow.
Majac w pamieci rysunek Siwspa, przeszedl do miejsca, gdzie mialy byc umieszczone zbiorniki kwasu azotowego z kranikami, przez ktore material zracy bedzie splywal kropla po kropli. Fandarel martwil sie, ze tyle doskonalego metalu sie zmarnuje, zwlaszcza ze Siwsp twierdzil, iz na Pernie nie maja odpowiednich surowcow, by go wytwarzac. Zadowolil sie swiadomoscia, ze widzial go, dotykal i, tak, nawet go zniszczyl. W kowalstwie bylo prawie tyle samo niszczenia co tworzenia.
Bendarek i Fosdak pozostali nizej, zeby przylaczyc kable do zbiornikow. Kiedy ci na gorze przypieli swoje liny, byli wystarczajaco zabezpieczeni, by moc wciagnac zbiorniki na gore i nie odplynac w przestrzen. Zespol byl dobrze wycwiczony i wkrotce zbiorniki znalazly sie na swoich miejscach, przycisniete do silnikow sprytnymi przyssawkami, ktore utrzymaja je na miejscu do czasu, az zastygnie specjalny klej. Przymocowano rowniez zlacza, a potem czarne sloneczne ogniwa izolujace, by kwas azotowy nie zamarzl lub sie nie zagotowal podczas operacji. Potem Bendarek uroczyscie wreczyl Mistrzowi Fandarelowi klucz otwierajacy plastikowe krany wypuszczajace korodujacy kwas.
— Jeden gotowy, pozostaly dwa — powiedzial Fosdak, jak zwykle bezczelny.
— Schodzcie ostroznie po stopniach — napomnial ich Fandarel, czujac ulge, ze obylo sie bez wypadku. Skutecznosc jest warunkiem bezpieczenstwa.
Skinal na pozostalych, by ruszyli przed nim, a potem sprawdzil wskazniki zaworow, ktore pokazywaly ilosc kwasu azotowego w kazdym zbiorniku. Oczywiscie, na razie wskazniki jeszcze nawet nie drgnely, ale sprawdzanie bylo druga natura Fandarela.
— Wiem, wiem — powiedzial Hamian poirytowany, obiema rekami odgarniajac z twarzy mokre od potu wlosy. Spojrzal ze zloscia na F’lara. Hamian mial na sobie tylko spodnie, bo w warsztacie bylo niesamowicie goraco. Wlasnie ten upal stanowil jeden z powodow jego zlosci. Drugim byl plastik, nad ktorym pracowal z Zurgiem, Jancis i piecdziesiecioma innymi czeladnikami i Mistrzami z roznych Cechow. Probowali wyprodukowac go w odpowiednich ilosciach i jakosci, zeby chronic jezdzcow i smoki podczas ich wielkiej wyprawy.
Chociaz plastik, ktory produkowal uzywajac formuly dostarczonej przez Siwspa, byl podatny i mocny jako zewnetrzna powloka, wypelnienie i bawelniane wylozenie sprawialo, ze trudno bylo go skladac. Zewnetrzna, plastikowa powierzchnia skafandrow miala nie przepuszczac powietrza i nie mogla zostac zszyta. Hamian eksperymentowal z roznego rodzaju klejami, usilujac znalezc taki, ktory nie kruszylby sie w przestrzeni kosmicznej, a jednoczesnie polaczyl wszystkie trzy warstwy. Sam juz nawet nie pamietal, ile kombinezonow poslal na „Yokohame” na testy.
W porownaniu z nimi, smocze rekawice byly dosc latwe do przygotowania, mimo ze smocze stopy roznily sie dlugoscia i szerokoscia tak jak ludzkie stopy. A i tak wykonanie ponad trzystu par zabralo jego pracownikom kilka miesiecy.
— Tak, wiem, ze czas nagli, F’larze, ale pracujemy bez przerwy. Mamy sto siedemdziesiat dwa skonczone i przetestowane. — Wyciagnal rece w gescie rezygnacji.
— Nikt cie nie wini za to, ze ciagle probujesz znalezc cos jeszcze lepszego — powiedzial F’lar.
— Sluchaj — dodal Jaxom lagodzaco — w najgorszym wypadku wyslemy trzy wyprawy z silnikami. Powinno byc dosc roznych rozmiarow, aby mozna bylo wymienic skafandry.
F’lar zmarszczyl czolo, gdyz nie podobalo mu sie to rozwiazanie.
— Coz, to tylko sugestia — wyjasnil Jaxom. — Zmniejszy presje, pod jaka znajduje sie Hamian.
— Ale to miala byc wspolna wyprawa…
— F’larze, wiesz rownie dobrze jak ja, ze mamy szerokie okno startowe — przypomnial mu Jaxom, przekonujac tak subtelnie jak mogl, zeby F’lar nie zorientowal sie, iz Siwsp potrzebowal tylko dwustu skafandrow. Jaxomowi nie podobalo sie, ze musi manipulowac swoimi najlepszymi przyjaciolmi, ale bylo to konieczne, jesli mial wypelnic plan Siwspa. Nie podobalo mu sie to bardziej niz F’larowi, ale zdawal sobie sprawe, ze Siwsp nie byl taki znowu pewny smoczych zdolnosci. Mutanty byly powolniejszym sposobem niszczenia Nici, ale istnienie Planu B wydawalo sie rozwazne. — Silniki nie musza przeciez byc rozmieszczone w tym samym momencie.
— To prawda — odparl F’lar, z roztargnieniem ocierajac pot z czola.
— Ile zabierze nam przeniesienie skafandrow? Najwyzej pol godziny, przy uzyciu dwoch wind. Hamian musi zrobic jeszcze tylko dwadziescia. Oczywiscie, Hamianie, cieszylibysmy sie, gdybys mogl wykonac wiecej, ale juz teraz prawie ich wystarczy.
— A czas ucieka — powiedzial Hamian, ale widac bylo, jak opuszcza go napiecie. Nie chcial, by Plan sie nie powiodl z jego winy, ale tyle czasu spedzal nad drobnymi szczegolami, ktorych nikt nie bral pod uwage, kiedy radosnie zaczeli prace. — Wszystko zabiera wiecej czasu i kosztuje wiecej, niz ktokolwiek mogl sie spodziewac. Na Skorupy! Nie chcialbym was zawiesc.
— Przeciez nas nie zawiodles — uspokajal go Jaxom. — Juz teraz mamy dosc skafandrow.
F’lar przygladal sie Jaxomowi z lekkim zaskoczeniem. Jaxom wiedzial, ze wlasnie przejal czesc uprawnien F’lara, wiec usmiechnal sie tak przymilnie jak tylko mogl, i lekko wzruszyl ramionami.
— Masz racje, Jaxomie. Jest dosc skafandrow, zeby wypelnic zadanie natychmiast, jesli jezdzcy sie wymienia — przyznal F’lar.