— Zartujesz sobie?
— Jestem za prerogatywami dla Alf. Czy uciskana grupa etniczna nie moze byc podzielona na kasty? Och! Kocham cie, Manuelu! Nie bierz serio wszystkiego, co mowie!
— To bedzie dosc trudne… Nie jestem zbyt blyskotliwy i nigdy nie wiem, czy nie zartujesz… Ale na mnie juz czas.
— Ledwie co przyszedles!
— Przykro mi, naprawde…
— Spozniles sie, pol godziny stracilismy na rozmowe… Zostan jeszcze choc godzine, Manuelu!
— Zona czeka na mnie w Kalifornii. Od czasu do czasu ja takze musze stosowac sie do konwenansow.
— Kiedy cie zobacze?
— Niedlugo…
— Pojutrze?
— Chyba nie, ale niedlugo… Zadzwonie wczesniej. Ubral sie szybko. Slowa Lilith szumialy mu w glowie: „Nie jestes jak inni, Manuelu!” Czy to prawda? Czy to bylo mozliwe? Oklamal ja — byl pelen uprzedzen, wizyta w Duluth zatrula jego dusze. Coz, byc moze sila woli opanuje swoje reakcje… Zastanawial sie, czy tego wlasnie wieczora nie odnalazl swego powolania. Co by sie stalo, gdyby syn Simeona Kruga zaczal walczyc o rownouprawnienie androidow? Manuel-playboy przemieniony w Manuela-krzyzowca? Moze, moze… To byl piekny cel, nareszcie jakis cel! Lilith odprowadzila go do drzwi, a gdy objeli sie na pozegnanie, Manuelowi przypomnial sie Nolan Bompensiero tlumaczacy, jak uczy sie androidy kontrolowania czynnosci fizjologicznych. Odsunal od siebie Lilith. — Do zobaczenia — powiedzial i wyszedl.
Wyskoczyl z kabiny przekaznika wprost do atrium swego domu; Slonce zaczelo juz zachodzic nad Pacyfikiem. Trzy androidy pospieszyly mu na spotkanie.
— Gdzie jest pani Krug? — zapytal.
— Na plazy — odparl sluzacy Beta.
Manuel przebral sie szybko i ruszyl na plaze. Clissa bawila sie wsrod fal, smiala sie i uderzala rekami o wode. Nie zauwazyla go jeszcze, gdy znalazl sie tuz przy nim; w porownaniu z Lilith wydawala sie strasznie dziecinna, waskie biodra, plaskie posladki, male piersi, delikatny trojkat ciemnych wlosow…
„Wybralem sobie dziecko na zone!” — pomyslal. — „A lalke z gumy na kochanke!”
— Clissa! — zawolal. Odwrocila sie gwaltownie.
— Przestraszyles mnie!
— Bawisz sie z falami? Czy nie jest za zimno?
— Wiesz przeciez, ze dla mnie nigdy nie jest za zimno! Podobala ci sie fabryka androidow?
— To bylo interesujace… A ty? Widze, ze czujesz sie juz lepiej.
— Lepiej? A bylam chora? Popatrzyl na nia z ciekawoscia.
— Dzisiaj rano… Tam, w wiezy… Bylas zdenerwowana, gdy…
— Ach! O tym prawie juz zapomnialam… Moj Boze, to bylo straszne! Ktora godzina, Manuelu?
— Szesnasta czterdziesci osiem.
— Wiec niedlugo bede musiala sie ubrac… Musimy zdazyc na przyjecie w Hong Kongu.
— Na razie tam jest wczesnie rano, mamy czas…
— Wiec chodz poplywac ze mna, woda nie jest zbyt chlodna.
— Musimy sie najpierw przywitac — powiedzial. — Kocham cie.
Obejmujac zone zastanawial sie, ktora z jego dwoch kobiet jest sztuczna. Trzymajac Clisse w objeciach nic nie czul… Pociagnela go za reke do wody; poplywali chwile i Manuel wyszedl na piasek, trzesac sie z zimna. O zmierzchu wypili razem drinka w atrium.
— Wydajesz sie troche nieobecny… — zauwazyla Clissa.
— To wina tych skokow w przekaznikach — to bardziej meczace niz twierdza lekarze.
Na wieczorne przyjecie Clissa wlozyla bezcenny skarb, kolie z czarnych perel. Sonda KRUG ENTERPRISES, przemierzywszy siedem i pol roku swietlnego od Ziemi, zebrala je na Gwiezdzie Volkera, zimnej, szarej i umierajacej, a Krug podarowal je Clissie. Jaka inna kobieta mogla pochwalic sie naszyjnikiem z gwiazd? Ale w swiecie Clissy cuda byly czyms nuzaco codziennym i ani ona, ani Manuel nie zwracali specjalnej uwagi na kolie. Z przyjecia wrocili o swicie, zaprogramowali sobie osiem godzin snu i udali sie na spoczynek do sypialni. Manuel czul sie bardzo zmeczony…
Rozdzial osmy
Wieza ma teraz dwiescie osiemdziesiat metrow i rosnie z godziny na godzine. W dzien migocze w swietle bladego, arktycznego Slonca niczym roslina z tundry, w nocy jest wspaniala, gdy odbija swiatla reflektorow, umozliwiajacych prace. A ma byc jeszcze piekniejsza…
Na razie widoczna jest tylko podstawa wiezy z grubymi scianami. Zgodnie z projektem Justina Maledetto ma sie zwezac ku gorze jak obelisk, zwrocony ku stratosferze; zmniejszanie sie srednicy budowli zaczyna byc juz widoczne. Pomimo tego, iz wieza na razie osiagnela zaledwie jedna piata planowanej wysokosci, jest juz najwyzszym budynkiem na Terytorium Polnocnym, a na polnoc od szescdziesiatego rownoleznika przewyzszaja ja jedynie Bank Chase Krug w Fairbanks (trzysta dwadziescia metrow) i stara Igla z Kotzebue przy Ciesninie Beringa (trzysta metrow). Igla zostanie zdeklasowana za dzien lub dwa, a Chase Krug kilka dni pozniej; pod koniec listopada, po przekroczeniu pieciuset metrow, wieza bedzie najwyzsza konstrukcja w Systemie Slonecznym, choc osiagnie wowczas zaledwie jedna trzecia planowanej wysokosci.
Androidy pracuja rytmicznie, nie zdarzyly sie kolejne wypadki. Technika unoszenia szklanych blokow zostala udoskonalona, umieszcza sie je z osmiu stron wiezy jednoczesnie i praca posuwa sie w blyskawicznym tempie.
Wieza nie jest juz wylacznie pusta skorupa. W jej wnetrzu rozpoczeto instalowanie urzadzen nadawczych, ktore wysla przeslanie do NGC 7293 z predkoscia nadswietlna. Plany Maledetto przewiduja pietra co dwadziescia metrow, piec pieter jest juz gotowych, a szoste, siodme i osme sa w budowie. Podlogi beda z takiego samego szkla, jak sciany, bowiem budowla ma byc zupelnie przezroczysta; Maledetto motywuje to estetyka, a naukowcy popieraja wybrane tworzywo ze wzgledow technicznych.
Z odleglosci okolo jednego kilometra wieza wyglada krucho, gdy widzi sie przenikajace przez nia promienie swiatla. Na tle nieba przypomina krystalicznie czysty strumien, a sylwetki pracujacych androidow podobne sa krzatajacym sie mrowkom. Latwo odniesc wrazenie, iz burza znad Zatoki Hudsona zniszczylaby to wszystko w pare chwil. Dopiero, gdy oglada sie wieze z bliska, mozna wyobrazic sobie ciezar tego kolosa i wowczas przestaje sie myslec o grze swiatel.
Simeon Krug buduje najwieksza konstrukcje w historii ludzkosci.
Rozdzial dziewiaty
Krug wiedzial o tym i nie byl dumny. Wieza musiala byc olbrzymia nie ze wzgledu na jego manie wielkosci, lecz dlatego, iz w przeciwnym wypadku tachjony nie mialyby miejsca na przekroczenie predkosci swiatla.
— Posluchajcie, pomniki mnie nie interesuja — mowil Krug. — Mamy juz pomniki. Interesuje mnie kontakt.
Tego popoludnia zabral do wiezy osiem osob: Vargasa, Spauldinga, Manuela i pieciu przyjaciol syna. Starali