– Otworz je – polecil ostro Keen.
– Musimy porozmawiac.
– Porozmawiamy przy otwartych drzwiach. Otworz je, do cholery!
– Daj mi minute. – Grantham uniosl dlonie. Tak, sprawa byla powazna. – Moge mowic?
– Dobra. O co chodzi?
– Przed chwila skonczylem druga rozmowe telefoniczna z pewna mloda dama, niejaka Darby Shaw. Panna Shaw wie, kto zabil Rosenberga i Jensena.
Keen usiadl powoli za biurkiem i spojrzal podejrzliwie na Granthama.
– Synu, masz w rekach dynamit. Skad wiesz, ze ta Shaw nie klamie? Z jakiego zrodla pochodza jej informacje? Co mozesz udowodnic?
– Niczego jeszcze nie napisalem, Smith. Prowadze rozmowy. Przeczytaj to. – Podal mu egzemplarz “Times- Picayune”, w ktorym opisano zamach na Callahana.
Keen czytal powoli.
– Kim byl Callahan?
– Dokladnie przed tygodniem profesor Thomas Callahan wreczyl urzednikowi FBI kopie pewnego dokumentu, znanego obecnie jako raport “Pelikana”. W dokumencie tym przedstawiono teorie, ktorej autorka wskazuje osoby stojace za morderstwami. Raport krazyl w centrali Biura, skad wyslano go do Bialego Domu i Bog wie dokad jeszcze. Dwa dni pozniej Callahan po raz ostatni uruchomil swoje porsche. Darby Shaw jest, jak twierdzi, ta nie zidentyfikowana kobieta opisana w gazecie. Byla z Callahanem i miala z nim umrzec.
– Dlaczego?
– Bo to ona napisala raport. Przynajmniej tak mowi.
Keen opadl na oparcie fotela i polozyl nogi na biurku. Spojrzal na zdjecie Callahana.
– Gdzie jest raport?
– Nie wiem.
– Co zawiera?
– Tego rowniez nie wiem.
– Wiec nie wiemy nic, prawda?
– Na razie. Ale jakie zajmiemy stanowisko, jesli dziewczyna wszystko mi opowie?
– A kiedy to zrobi?
Grantham zawahal sie.
– Wkrotce. Chyba szybciej, niz myslisz.
Keen pokrecil glowa i rzucil nowoorleanska gazete na biurko.
– Jesli zdobedziemy raport, Gray, wpadnie nam w rece diament, z ktorego nic sie nie da zrobic bez oszlifowania. Czeka nas ciezki, bolesny i skrupulatny proces weryfikacji danych. Bez tego nawet przecinek z raportu nie znajdzie sie w mojej gazecie.
– Ale dajesz mi wolna reke?
– Tak. I melduj o wszystkim, najlepiej co godzine. Nie wolno ci napisac ani slowa bez porozumienia ze mna.
Grantham usmiechnal sie i otworzyl drzwi.
Nie byla to niestety robota po czterdziesci dolcow za godzine. Nawet nie za trzydziesci i nie za dwadziescia. Croft wiedzial, ze za to gowniane szukanie igly w stogu siana wycisnie z Granthama gora pietnascie dolarow. Jesli dopisze mu szczescie. Gdyby mial inna prace, poslalby Graya do wszystkich diablow. Niechby znalazl sobie drugiego takiego frajera albo sam pobawil sie w Myszke Mickey.
Sprawy nie ukladaly sie jednak najlepiej, a pietnascie dolcow nie chodzi w koncu piechota. Dokonczyl skreta w ostatniej kabinie wychodka, spuscil wode i otworzyl drzwi. Przeslonil oczy ciemnymi okularami i wyszedl na korytarz prowadzacy do holu, z ktorego czterema pasmami ruchomych schodow suneli do swych dziupli prawnicy. Calymi tysiacami walili na gore, by za sowite wynagrodzenie dorabiac sie wrzodow zoladka. Doskonale pamietal twarz Garcii. Facet snil mu sie po nocach: zadowolony, przystojny pysk, szczupla sylwetka, drogi garnitur. Nie powinien miec klopotow z rozpoznaniem goscia. Pod warunkiem, ze go zobaczy.
Stal pod filarem udajac, ze czyta gazete, i zza ciemnych szkiel obserwowal wszystkich wchodzacych. Sami prawnicy, wszedzie tylko prawnicy o pewnych siebie ryjach, z aktoweczkami pod pacha. Jakze nie cierpial tych papug! Dlaczego wszyscy chodza tak samo ubrani? Od czasu do czasu przemykal nonkonformista w smialej muszce w grochy. Skad, do cholery, bierze sie tyle tego scierwa?
Dwie godziny rano, potem dwie godziny podczas przerwy na lunch i znowu dwie godziny wieczorem. Dziewiecdziesiat dolcow na dzien to niewiele i rzuci to w cholere, gdy tylko trafi jakis interes. Mowil Granthamowi, ze to beznadziejne, jak strzelanie do kaczek noca. Grantham przyznal mu racje i kazal strzelac dalej. Nie bylo innego sposobu. Garcia ponoc sie spietral i przestal wydzwaniac. Musza go odnalezc.
Na wszelki wypadek mial w kieszeni dwie fotografie Garcii, a takze spis wszystkich firm wynajmujacych biura w budynku. Spis byl dlugi. Jedenastopietrowiec zajmowaly glownie kancelarie pelne facecikow o smiesznych nazwiskach. Wdepnal w gniazdo zmij.
O wpol do dziesiatej przerzedzilo sie. Znal juz niektore twarze ludzi zjezdzajacych schodami, spieszacych po porannej odprawie do sal sadowych, agencji i komisji. Croft wyszedl przez obrotowe drzwi i wytarl podeszwy butow o chodnik.
Cztery przecznice dalej Fletcher Coal przechadzal sie przed biurkiem prezydenta i sluchal uwaznie wiadomosci przekazywanych mu przez telefon. Zmarszczyl brwi i zamknal oczy, a potem zerknal na prezydenta, jakby chcial powiedziec: “Zle wiesci, szefie. Naprawde zle wiesci”. Prezydent trzymal przed soba list i spogladal na szefa swego gabinetu sponad polowek okularow. Coal chodzil marszowym krokiem w te i z powrotem, zupelnie jak Fuhrer, co okropnie irytowalo glowe panstwa; odnotowal w pamieci, by zwrocic wspolpracownikowi na to uwage.
W koncu szef gabinetu rzucil sluchawke na widelki.
– Nie trzaskaj tym cholernym telefonem! – wrzasnal prezydent.
Na Coalu nie zrobilo to zadnego wrazenia.
– Przepraszam. Dzwonil Zikman. Pol godziny temu skontaktowal sie z nim pan Gray Grantham i wypytywal o raport “Pelikana”.
– Cudownie. Wspaniale. Kto, do cholery, dal Zikmanowi kopie raportu?!
Coal nie przestawal chodzic.
– Zikman nie ma kopii raportu, wiec nie musial udawac, ze o niczym nie wie.
– Zikman nigdy o niczym nie wie, wiec nie musi udawac. To kretyn. Dlaczego go zatrudniles, Fletcher? Chce, zeby zniknal.
– Jak pan sobie zyczy. – Coal usiadl na krzesle po drugiej stronie biurka i oparl brode na dloniach. Zamyslil sie gleboko, a prezydent staral sie nie zwracac na niego uwagi. Mial dosc wlasnych problemow.
– Voyles puscil pare? – spytal w koncu.
– Niewykluczone, jesli istotnie mamy do czynienia z przeciekiem. Grantham czesto blefuje. Nie ma pewnosci, ze czytal raport. Mogl o nim uslyszec i zaczal weszyc.
– Pierdole twoje “mogl”! Ciekawe, co powiesz, jak wydrukuja jakies bzdury o tym kurestwie! Bardzo jestem ciekaw, co mi wtedy powiesz! – Prezydent uderzyl piescia w biurko i zerwal sie na rowne nogi. – Co wtedy zrobisz, Fletcher? Ta szmata mnie nienawidzi! – Ciezkim krokiem podszedl do okna.
– Nie moga tego wydrukowac bez sprawdzenia wszystkiego w innym zrodle, a takie zrodlo nie istnieje, poniewaz mamy do czynienia z klamstwem czystej wody, ktoremu poswiecamy stanowczo zbyt wiele uwagi.
Prezydent, zamyslony ponuro, wygladal przez okno.
– W jaki sposob dowiedzial sie o tym Grantham?
Coal wstal i znow zaczal sie przechadzac, choc nieco wolniej niz poprzednio. Mial ciezki orzech do zgryzienia.
– Tego nikt nie wie. Oprocz pana i mnie nikt z personelu nie slyszal o raporcie. Przyniesiono nam tylko jeden egzemplarz, ktory w tej chwili lezy w moim sejfie. W zeszlym tygodniu osobiscie zrobilem kserokopie, ktora dalem Gminskiemu, zobowiazujac go przysiega do zachowania tajemnicy.
Prezydent wykrzywil sie, nie odwracajac glowy od okna.