sledztwa w sprawie Mattiece’a. Rozdamy kopie raportu kazdemu pismakowi w miescie i swiecie oburzeni poprowadzimy krucjate.

Barr spojrzal z podziwem na Coala, ktory mowil dalej:

– Nie zachowamy sie ladnie, ale wyjdziemy na tym znacznie lepiej, niz gdybysmy chowali glowe w piasek i ludzili sie, ze raport jest jedynie plodem wyobrazni.

– Jak wyjasnisz sprawe fotografii?

– W ogole nie bede wyjasnial. Nie zapominaj, ze zdjecie zrobiono przed siedmioma laty i nie mozemy ponosic odpowiedzialnosci za to, ze od tamtej pory Victor zwariowal. Zadbamy o to, by przedstawic owczesnego Mattiece’a jako praworzadnego obywatela, ktory niestety zamienil sie w kanalie.

– Mattiece jest kanalia!

– Owszem. Musisz przekonac go, zeby zniknal.

– Dobra, wiec jak mam go znalezc?

– Pracuje nad tym jeden z moich ludzi. Pociagne za swoje sznurki i nawiaze pare kontaktow. W niedziele musisz byc gotowy do drogi.

Barr usmiechnal sie. Zalezalo mu na poznaniu Mattiece’a.

Limuzyna zwolnila jeszcze bardziej. Coal wciaz pil swoja wode.

– Masz cos o Granthamie?

– Niewiele. Podsluch dziala, ale nie dzieje sie nic waznego. Rozmawia z matka i jakimis ciziami… Oczywiscie nie o tym, czym sie zajmuje. Duzo pracuje. W srode wyjechal z miasta, ale wrocil juz we czwartek.

– Dokad pojechal?

– Do Nowego Jorku. Chyba cos pisze.

Gray powiedzial Cleve’owi, ze bedzie pedzil Rhode Island z niedozwolona szybkoscia, a on go dogoni radiowozem. Jesli istotnie ktos go sledzi, pomysli, ze dostaje mandat za niebezpieczna jazde. Pedzil wiec Rhode Island. Skrzyzowanie z Szosta przejechal setka. Sprawdzil w lusterku, czy nie widac migajacego niebieskiego swiatla. Ani sladu. Objechal caly kwartal i po pietnastu minutach ponownie dodal gazu na Rhode Island. Jest! Obejrzal sie za siebie i zjechal do kraweznika.

To nie byl Cleve! Z wozu patrolowego wyskoczyl bardzo podniecony bialy gliniarz. Wyrwal mu prawo jazdy i sprawdzajac je spytal:

– Ile pan wypil?

– Ani grama – odparl Gray.

Gliniarz wypisal mandat i zadowolony z siebie wreczyl go Granthamowi. Nie pozostalo mu nic innego jak wsiasc do samochodu i odjechac. Usiadl za kierownica i spojrzal na sume do zaplacenia. Nagle uslyszal z tylu jakies glosy.

Obok bialego stal czarny policjant i prowadzil z nim zazarta dyskusje. Cleve! Tak, to on! Cleve chcial, zeby bialy anulowal mandat, tamten tlumaczyl, ze nie moze, a poza tym ten idiota z volvo prul sto dwadziescia na skrzyzowaniu!

– To moj znajomy – powiedzial Cleve.

– Wiec naucz go prowadzic, zanim kogos zabije – rzucil bialy gliniarz, po czym wsiadl do samochodu i odjechal.

Cleve usmiechal sie figlarnie, zagladajac w okno samochodu Granthama.

– Tak mi przykro – rzekl, choc wcale nie bylo mu przykro.

– To twoja wina.

– Nastepnym razem jedz wolniej.

Grantham rzucil mandat na podloge.

– Do rzeczy. Wspomniales ostatnio, ze sierzant slyszal, jak rozmawiano o mnie w zachodnim skrzydle, czy tak?

– Zgadza sie.

– Zapytaj sierzanta, czy mowia tez o innych dziennikarzach, szczegolnie z “New York Timesa”. Musze to wiedziec.

– To wszystko?

– Tak, ale zalatw to szybko.

Darby przedluzyla pobyt w hotelu na nastepny tydzien, po czesci dlatego, ze chciala wrocic do znajomego miejsca, gdyby zaszla taka potrzeba, po czesci zas z tej przyczyny, ze nie miala gdzie zostawic nowych ubran. Uciekajac, wszedzie zostawiala nowe ciuchy. Rzeczy kupione w Nowym Jorku nie byly niczym nadzwyczajnym i nie roznily sie specjalnie od tych, ktore nosila przedtem. Kosztowaly jednak znacznie wiecej i chciala je zatrzymac. Nie ryzykowalaby jednak dla samych ubran, ale ciuchy plus pokoj plus miasto warte byly malej nieostroznosci.

Nadszedl czas, by znow ruszyc w droge, nie mogla zabierac bagazu. Biegnac z St. Moritz do czekajacej przy krawezniku taksowki, niosla jedynie mala plocienna torbe. Dochodzila jedenasta wieczorem w piatek. Mimo poznej pory na Central Park South panowal duzy ruch. Po drugiej stronie ulicy staly dorozki czekajace na amatorow romantycznych nocnych przejazdzek po parku.

Taksowka dziesiec minut wlokla sie do skrzyzowania Siedemdziesiatej Drugiej i Broadwayu. Cel, do ktorego Darby zmierzala, znajdowal sie w przeciwnym kierunku, ale musiala zacierac slady. Po wyjsciu z taksowki przeszla kilka jardow i zniknela na schodach do metra. Sprawdzila swoje polozenie na planie kolejki podziemnej i w informatorze. Powinno sie udac.

Stacja wcale jej sie nie podobala. Nigdy dotad nie korzystala z nowojorskiego metra, ale slyszala o nim wiele historii mrozacych krew w zylach. Wybrala trase pod Broadwayem – najczesciej uzywanej linii na Manhattanie i ponoc najbezpieczniejszej… Jesli ma sie szczescie. W zasadzie na ulicach nie bylo lepiej. W Nowym Jorku nigdzie nie jest bezpiecznie.

Stanela w poblizu podpitych, ale dobrze ubranych wyrostkow. Po kilku minutach pojawily sie wagoniki. W kolejce nie bylo tloczno. Usiadla przy srodkowych drzwiach. “Nie rozgladaj sie i mocno trzymaj torbe” – pomyslala. Opuscila glowe, lecz obserwowala ludzi zza ciemnych szkiel okularow. Tej nocy potrzebne jej bylo szczescie. Razem z nia jechali zwyczajni ludzie. W zasiegu jej wzroku nie bylo punkow z nozami, zebrakow ani zboczencow. Mimo to serce kolatalo jej ze strachu.

Pijane wyrostki wysiadly przy Times Square, ona na nastepnym przystanku. Nigdy nie byla na dworcu Penn Station, ale nie miala czasu na zwiedzanie. Moze kiedys tu wroci, ale pod warunkiem, ze za najblizszym rogiem nie bedzie czail sie Tucznik z Chudzielcem i Bog wie kto jeszcze.

Wsiadla do pociagu tuz przed planowanym odjazdem. Zajela miejsce z tylu wagonu i omiotla wzrokiem pasazerow. Zadnych znajomych twarzy. Na pewno, tak, na pewno zgubila ich podczas tej szalenczej ucieczki. Kiedy jechala do Nowego Jorku, zdradzily ja karty kredytowe. Na lotnisku O’Hare w Chicago zaplacila za cztery bilety karta American Express. Przesladowcy glowili sie troche, ale domyslili sie, ze poleciala do Nowego Jorku. Wtedy w cukierni Tucznik nie zauwazyl jej, ale przeciez nie on jeden ja sledzil. Moglo byc ze dwudziestu takich jak on! Zreszta czy to wazne? Wyciagnela z torby ksiazke w kieszonkowym wydaniu i udawala, ze czyta.

Po pietnastu minutach pociag zatrzymal sie w Newark, w New Jersey. Wysiadla. Znow miala szczescie. Przed dworcem stalo kilka taksowek. Po dziesieciu minutach byla juz na lotnisku.

ROZDZIAL 34

Byl sobotni ranek i prezydent wraz z krolowa bawil na Florydzie. Na dworze bylo chlodno, chociaz swiecilo slonce. Chcial pospac do pozna, a potem zagrac w golfa. Jak zwykle plany szlag trafil i juz o siodmej siedzial za biurkiem, sluchajac Fletchera Coala, podpowiadajacego, co zrobic w takiej czy innej sprawie. Wczesniej z szefem gabinetu skontaktowal sie prokurator generalny, Richard Horton, proszac o audiencje, co wielce zaniepokoilo Coala.

Otworzyly sie drzwi i do gabinetu wszedl Horton. Byl sam. Wymienili usciski rak i prokurator usiadl po drugiej stronie biurka. Coal stal w poblizu, co irytowalo prezydenta.

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату