wybuchnie najdalej za kilka dni. Wszyscy tak uwazaja. Wiesz, jak Krauthammer nienawidzi “Timesa”. Boi sie, ze te sukinsyny wydrukuja to pierwsi.
– Nie zrobia tego, Smith. Byc moze maja cos wiecej niz “Times-Picayune”, ale nie wiedza o Mattiesie. Przysiegam, ze zweryfikujemy raport przed innymi. A kiedy skonczymy ukladanke, napisze artykul, w ktorym padna wszystkie nazwiska, i ozdobie go slicznym zdjeciem Victora sciskajacego swojego kumpla z Bialego Domu. Redaktorom “Timesa” wlos zjezy sie na glowie, a ich gruba szefowa zaspiewa cienkim glosem.
– Zweryfikujecie… skonczycie… W kolko to powtarzasz, Gray. Kim, do cholery, jestescie?
– Ja i moje zrodlo. – Otworzyl szuflade, wyjal zdjecie Darby pijacej dietetyczna cole i podal je Keenowi.
– Gdzie ona jest?
– Nie mam pojecia.
– Nie pozwol jej zabic.
– Jestesmy ostrozni. – Gray rozejrzal sie na boki i pochylil w strone Keena. – A skoro juz o tym mowa, Smith, to odnosze wrazenie, ze ktos mnie sledzi. Chce, zebys o tym wiedzial.
– Podejrzewasz kogos?
– Sam nie wiem… Dowiedzialem sie o tym od mojego informatora z Bialego Domu. Nie korzystam z telefonu w domu ani w samochodzie.
– Powiem o tym Feldmanowi.
– W porzadku, choc mysle, ze nic mi nie grozi. Na razie…
– Feldman musi sie o tym dowiedziec. – Smith zeskoczyl z biurka i zniknal.
Darby zadzwonila po kilku minutach.
– Jestem na miejscu – powiedziala. – Nie wiem, ilu bandziorow ciagne za soba, ale dojechalam… i zyje… Na razie…
– Skad dzwonisz?
– Z Gospody Tabbarda przy ulicy N. Wczoraj spotkalam na Szostej Alei starego znajomego. Pamietasz Tucznika, ktorego tak bolesnie zraniono przy Bourbon? Opowiadalam ci o nim?
– Tak.
– Wyobraz sobie, ze stanal na nogi. Lekko utyka, ale ma dosc sily, zeby wloczyc sie po Manhattanie. Na szczescie nie widzial mnie.
– To powazna sprawa. Sa na twoim tropie. Straszne…
– Gorzej. Wyjezdzajac wczoraj z miasta, zostawilam za soba szesc sladow. Jesli zobacze go tutaj, jak kustyka po chodniku, zamierzam sie poddac. Podejde do niego i powiem, zeby zrobil ze mna, co zechce.
– Nie wiem, co powiedziec…
– Nie mow za wiele, bo ci ludzie maja radary. Pobawie sie w prywatnego detektywa trzy dni i znikam. Jesli dozyje srody, znajdziesz mnie na pokladzie samolotu lecacego do Aruby, Trinidadu albo gdzies, gdzie jest plaza. Umierajac chce miec widok na morze.
– Kiedy sie spotkamy?
– Zastanawiam sie nad tym. Chce, zebys zrobil dwie rzeczy.
– Zamieniam sie w sluch.
– Gdzie trzymasz samochod?
– Na parkingu obok domu.
– Zostaw go tam i wynajmij inny. Nic, co rzucaloby sie w oczy… Jakiegos zwyklego forda czy cos w tym rodzaju. Zachowuj sie tak, jakbys wiedzial, ze ktos nieustannie obserwuje cie przez lunete sztucera. Pojedz do hotelu Marbury w Georgetown. Wynajmij pokoj na trzy noce. Mozesz zaplacic gotowka… Podaj zmyslone nazwisko.
Grantham notowal, potrzasajac z niedowierzaniem glowa.
– Czy mozesz wymknac sie z domu po zmroku, tak zeby nikt tego nie zauwazyl? – spytala.
– Chyba tak.
– Wiec zrob to i pojedz taksowka do Marbury. Kaz sobie podstawic wynajety samochod. Nie wolno ci jednak z niego skorzystac. Wez taksowke, pokrec sie po miescie, potem zlap druga i kaz sie zawiezc do Gospody Tabbarda. Masz sie tam zjawic punktualnie o dziewiatej wieczorem.
– Cos jeszcze?
– Wez ze soba jakies rzeczy. Musza ci wystarczyc na trzy dni poza domem. Powiadom, kogo trzeba, ze nie bedzie cie w pracy.
– Czy to konieczne, Darby? Tutaj jest bezpiecznie.
– Nie jestem w nastroju do dyskusji. Jesli bedziesz robil trudnosci, Gray, lepiej od razu powiedzmy sobie do widzenia. Za granica z pewnoscia pozyje dluzej.
– Tak jest, szefowo.
– Potrafisz byc grzecznym chlopcem.
– Zakladam, ze w twojej glowce zrodzil sie jakis genialny plan.
– Moze. Porozmawiamy o tym przy obiedzie.
– Czy mam to potraktowac jako randke?
– Spotkanie w interesach.
– Tak jest.
– Rozlaczam sie. Uwazaj na siebie, Gray. Licho nie spi. – Odlozyla sluchawke.
Kiedy pojawil sie w restauracji, wlasnie mijala dziewiata. Znalazl Darby przy stole w mrocznym kaciku malej salki. Pierwsza rzecza, jaka rzucila mu sie w oczy, byla sukienka. Gdy zblizal sie do stolu, przypomnial sobie wspaniale nogi Darby, ktorych niestety nie bylo widac. Moze pozniej… kiedy wstanie… Gray mial na sobie marynarke i krawat. Tworzyli calkiem elegancka pare. Usiadl obok niej w ciemnym kacie, tak by nie zaslaniac dziewczynie widoku sali.
Gospoda Tabbarda byla tak stara, ze jadal tu zapewne Thomas Jefferson. W patio siedzieli halasliwi Niemcy. Przez otwarte okna wpadalo chlodne powietrze. Pomyslal, ze latwo moglby zapomniec o smutnym losie sciganych.
– Skad masz taka sukienke?
– Podoba ci sie?
– Bardzo ladna.
– Po poludniu zrobilam zakupy. Sukienka, jak wiekszosc mojej garderoby, nie pozostanie dlugo moja wlasnoscia. Pewno zostanie w hotelu, kiedy po raz kolejny bede salwowala sie ucieczka.
Pojawil sie kelner z dwoma jadlospisami. Zamowili drinki. Restauracja byla cicha i sprawiala wrazenie bezpiecznej.
– Jak dojechalas do Waszyngtonu?
– Przez Afryke.
– Nie zartuj.
– Pojechalam pociagiem do Newark, samolotem do Bostonu i Detroit i wreszcie wyladowalam na lotnisku Dullesa. Nie spalam cala noc i dwa razy zdarzylo mi sie, ze zapomnialam, gdzie jestem.
– Zgubilas ich.
– Mam nadzieje. Placilam gotowka, ktorej zaczyna mi brakowac.
– Ile potrzebujesz?
– Sprowadze pieniadze telegraficznie z banku w Nowym Orleanie.
– Zrobimy to w poniedzialek. Mysle, ze nic ci nie grozi.
– Ja tez tak myslalam. Kiedy wsiadalam na statek z Verheekiem, ktory nie byl Verheekiem, wydawalo mi sie, ze jestem uratowana. Potem czulam sie bardzo bezpiecznie w Nowym Jorku, ale zobaczylam na ulicy Tucznika i od tamtej pory nic nie jadlam.
– Schudlas.
– Chyba tak. Jadales tutaj? – Spojrzala na menu.
– Nie, ale slyszalem, ze dobrze karmia. Zmienilas kolor wlosow. – Tym razem byly jasnobrazowe. Ujrzal takze delikatny roz na jej policzkach i podkreslony kredka zarys oczu. I szminke.
– Wylysieje, jesli wciaz bede wpadac na tych ludzi.
Kelner przyniosl drinki i zamowili obiad.