– Jesli ciebie ktos sledzi i ja ktos sledzi, to chyba wie, co robi.

– Doskonale wie, co robi. Jest w tym tak dobra, ze az mnie to przeraza. W srode wyjezdza na dobre. Mamy dwa dni na znalezienie Garcii.

– Czy aby nie przeceniasz tego goscia? Co bedzie, jesli go znajdziesz, a on nie zechce mowic albo okaze sie, ze nic nie wie? Zastanawiales sie nad tym?

– Sni mi sie to po nocach. Stawiam jednak dziesiec do jednego, ze Garcia wie bardzo duzo. Gdzies lezy sobie jakis dokument, kartka papieru… cos namacalnego… i Garcia to ma. Wspominal o tym niejeden raz, choc wycofal sie, kiedy go przycisnalem. Mimo to chcial mi cos dac w dniu, w ktorym mielismy sie spotkac. Jestem pewny. Mowie ci, ze Garcia ma cos wielkiego, Smith.

– A jesli ci tego nie pokaze?

– Skrece mu kark.

Przejechali Potomac i mijali cmentarz Arlington. Keen zapalil fajke i otworzyl okno.

– Mozesz go jednak nie znalezc.

– Wtedy wprowadze w zycie plan B. Dziewczyna wyjedzie i umowa miedzy nami wygasnie. W chwili gdy przekroczy granice, moge napisac o raporcie, co mi sie zywnie podoba, pod warunkiem, ze nie podam w artykule jej nazwiska. Biedaczka jest przekonana, ze umrze bez wzgledu na to, czy opublikujemy te historie, czy nie, zada jednak ochrony dobr osobistych. Nie pozwolila mi nawet na powolywanie sie na nia jako autorke raportu.

– Czy powiedziala cos jeszcze na ten temat?

– Chodzi ci o raport? Nie… nie mowila, dlaczego i jak go napisala. Wspomniala tylko, ze wpadla na pewien trop i postanowila go sprawdzic. Kiedy zaczely plonac kina, byla przekonana, ze sie pomylila. A w ogole zaluje, ze napisala to cholerstwo. Byla bardzo zakochana w Callahanie… z wzajemnoscia… i ma teraz ogromne poczucie winy. Cierpi…

– Na czym polega plan B?

– Zaatakujemy prawnikow. Mattiece jest zbyt przebiegly i sliski, zeby zabrac sie do niego bez wezwan i nakazow sadowych, a tych tak latwo nie wydebimy, dlatego dobierzemy sie do jego prawnikow. W tym miescie reprezentuja go dwie duze kancelarie. Nikt inny oprocz prawnika lub grupy prawnikow nie moglby podsunac, po dokladnej analizie skladu Sadu Najwyzszego, Rosenberga i Jensena do odstrzalu. Sam Mattiece nie wiedzialby, do kogo strzelac. I zaplacil prawnikom. Rysuje nam sie ladny spisek.

– Ale nie zmusisz ich do mowienia.

– Wiem, ale jesli sa winni, ktos w koncu pusci farbe. Zaangazuje w to reporterow i bedziemy bez wytchnienia nekac pytaniami adwokatow, radcow, aplikantow, sekretarki, archiwistow… Wszystkich. Zniszczymy tych sukinsynow.

Keen dmuchnal dymem. Nie wygladal na zachwyconego.

– Co to za kancelarie?

– White i Blazevich, a takze Brim, Stearns i Kidlow. Sprawdz, czy nie mamy czegos o nich w archiwum.

– Slyszalem o Whicie i Blazevichu. Duze republikanskie biuro.

Gray kiwnal glowa i dokonczyl kawe, z kubkiem ktorej wybiegl z hotelu.

– Ale jesli to nie oni? – spytal Keen. – Jesli wymyslil to wszystko ktos spoza Waszyngtonu? Co zrobisz, jesli zaden ze spiskowcow nie pusci farby? Czy nie bierzesz pod uwage takiej ewentualnosci, ze zbrodnie zaplanowal zboczony umysl zatrudnionego na pol etatu radcy prawnego ze Shreveport? Albo jeden z totumfackich Mattiece’a?

– Czasami mnie wkurzasz, Smith. Mowilem ci juz o tym?

– To bardzo istotne pytania. Co wtedy zrobisz?

– Przejde do planu C.

– Ktory polega…

– Tego jeszcze nie wiem. Nie powiedziala mi.

Polecila mu, zeby nie chodzil po ulicach i jadal w pokoju. Wracajac poslusznie na siodme pietro, niosl torebke z kanapka i frytkami. Obok drzwi jego pokoju stal wozek pokojowki. Dziewczyna, Azjatka, wyszla z sasiedniego numeru. Stanal przed drzwiami i wyciagnal z kieszeni klucz.

– Zapomnial pan czegos? – spytala pokojowka.

– Slucham? – spojrzal na nia zdziwiony.

– Pytam, czy pan czegos zapomnial.

– Nie… Dlaczego?

Pokojowka podeszla blizej.

– Bo dopiero co wychodzil pan z pokoju i juz wraca.

– Wyszedlem przed godzina.

Pokrecila glowa i przyjrzala mu sie badawczo.

– To niemozliwe, prosze pana. Wychodzil pan z pokoju przed dziesiecioma minutami. – Zawahala sie i jeszcze raz omiotla wzrokiem jego twarz. – Chyba ze… nie jestem pewna… byl to ktos inny.

Gray spojrzal na numer pokoju. Siedem trzy trzy. Przeniosl wzrok na dziewczyne.

– Jest pani pewna, ze z mojego pokoju wychodzil jakis mezczyzna?

– Tak, prosze pana. Przed dziesiecioma minutami.

Spanikowal. Wybiegl na klatke schodowa i popedzil na dol. Co bylo w pokoju? Tylko ubrania. Nic, co mogloby zdradzic Darby. Zatrzymal sie i siegnal do kieszeni. Kartke z adresem Gospody Tabbarda i numerem telefonu Darby mial przy sobie. Odetchnal z ulga i wszedl do foyer.

Musi ja znalezc, i to szybko.

Darby siedziala w czytelni Biblioteki Prawniczej Edwarda Bennetta Williamsa w Georgetown. Znalazla sobie nowe hobby: zwiedzanie bibliotek wydzialow prawa. Ze wszystkich, w ktorych miala okazje byc, ta w Georgetown byla najprzyjemniejsza. Miescila sie w wolno stojacym, czteropietrowym budynku naprzeciw Kolegium McDonough, bedacym siedziba wydzialu prawa. Pachnialo w niej nowoscia, wykwintem i elegancja, lecz jak kazda biblioteka pelna byla studentow przygotowujacych sie do egzaminow koncowych.

Otworzyla piaty tom Almanachu Martindale’a-Hubbella i znalazla rozdzial poswiecony firmom waszyngtonskim. Dane o kancelarii White’a i Blazevicha zajmowaly dwadziescia osiem stron. Nazwiska, miejsca i daty urodzenia, uczelnie, organizacje zawodowe, wyroznienia, nagrody, komisje i publikacje czterystu dwunastu prawnikow. Wspolnicy pojawiali sie jako pierwsi, potem reszta gremium. Robila notatki.

W firmie bylo osiemdziesieciu jeden wspolnikow, pozostali to asesorzy. Pogrupowala ich wedlug alfabetu i zapisala wszystkie nazwiska w notesie. Zachowywala sie jak zwykla studentka prawa szukajaca odpowiedniej kancelarii, w ktorej moglaby sie zatrudnic.

Praca byla monotonna i mysli Darby zaczely bladzic wokol Callahana, ktory przed dwudziestu laty studiowal tutaj. Mowil, ze calymi dniami przesiadywal w bibliotece. Pisywal do uniwersyteckiej gazety prawniczej; w normalnych okolicznosciach robilaby to samo.

W ciagu ostatnich dziesieciu dni wiele myslala o smierci. Rozwazala wszystkie jej aspekty. Nie wiedziala, jak chcialaby umrzec, pominawszy rzecz jasna ulubiony przez emerytow cichy zgon we snie. Powolna agonia toczonego choroba ciala musiala byc koszmarem zarowno dla umierajacego, jak i jego bliskich – miala jednak te zalete, ze dawala czas na przygotowanie sie do rozstania ze swiatem. Gwaltowna, nieoczekiwana smierc trwala zaledwie sekunde i byla zapewne blogoslawienstwem dla ofiary. Jednak ci, ktorzy zostali, przezywali szok. Miala tak wiele bolesnych pytan. Czy ukochany cierpial? O czym myslal w ostatniej chwili? Widziala jego smierc i dotad nie potrafila sobie z tym poradzic.

Teraz kochala go jeszcze bardziej niz przedtem; paradoksalnie smierc zblizyla ich do siebie. Mimo to chciala zapomniec o eksplozji, o gryzacym zapachu dymu, o tym, jak Thomas umieral. Jesli przezyje trzy dni, znajdzie sobie takie miejsce, gdzie bedzie mogla zamknac drzwi, plakac i rzucac rzeczami, poki nie przeboleje straty. Musi wyzdrowiec. Zasluzyla sobie na to.

Nauczyla sie wszystkich nazwisk na pamiec. Znala teraz sklad osobowy firmy White’a i Blazevicha lepiej niz niejeden jej pracownik. Wyszla na dwor, gdy bylo juz ciemno. Pojechala taksowka do hotelu.

Matthew Barr udal sie do Nowego Orleanu, gdzie spotkal sie z pewnym prawnikiem, ktory kazal mu leciec do Fort Lauderdale i zatrzymac sie w hotelu. Facet nie mowil wprost, co ma sie wydarzyc w hotelu, lecz Barr zjawil

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату