kancelarii White’a i Blazevicha. Mam do pani nastepujaca prosbe: mielismy podczas weekendu awarie komputerow i musimy odtworzyc listy plac potrzebne do rocznego bilansu… Tak, White i Blazevich… Chodzi o nazwiska studentow waszego wydzialu, ktorzy pracowali dla nas latem tego roku. Zdaje sie, ze bylo ich czterech… – Pauza. – Jernigan. Sandra Jernigan – powtorzyla. – Rozumiem… Jak dlugo to potrwa? – Pauza. – A z kim mowie? Z Joan… Dziekuje, Joan… – Darby zakryla sluchawke i odetchnela gleboko.
Gray wpatrywal sie w nia z napieciem. Na jego twarzy malowal sie wyraz podziwu.
– Tak, Joan? Bylo ich az siedmiu! Mamy tu kompletny balagan po tej awarii… Czy moglabym dostac ich adresy i numery kart ubezpieczeniowych? Tak, bedzie nam to potrzebne do podatkow. Oczywiscie. Jak dlugo to potrwa? Swietnie. Mam akurat pod reka gonca, nazywa sie Snowden. Bedzie u was za pol godziny. Dziekuje, Joan, milego dnia. – Odlozyla sluchawke i zamknela oczy.
– Sandra Jernigan? – spytal.
– Nie umiem klamac – powiedziala z westchnieniem.
– Bylas cudowna! Rozumiem, ze zostalem goncem.
– Swietnie sie do tego nadajesz. Wygladasz jak podstarzaly student prawa wydalony z uczelni za brak postepow w nauce. I nawet jestes przystojny.
– Masz ladna koszule – rzucil, nie wiedzac, co odpowiedziec.
– Zapowiada sie dlugi dzien – powiedziala Darby i upila spory lyk zimnej kawy.
– Na razie idzie nam swietnie. Mam odebrac liste studentow i przyniesc ci ja do biblioteki, czy tak?
– Niezupelnie. Dziekanat jest na czwartym pietrze Kolegium McDonough. Zaczekam na ciebie w sali trzysta trzydziesci szesc. To taka mala salka wykladowa pod dziekanatem. Pojedziesz pierwszy. Wez taksowke i spotkamy sie po pietnastu minutach.
– Tak jest, szefowo – powiedzial Grantham i wyszedl.
Darby odczekala piec minut i ruszyla w jego slady, zabierajac ze soba plocienna torbe.
Krotki kurs taksowka w porannym tloku trwal dwa razy dluzej, niz powinien. Zycie w ciaglym pospiechu nie sprawialo jej przyjemnosci, a teraz doszla do tego zabawa w detektywa. Dopiero po pieciu minutach jazdy przypomniala sobie, ze moze byc sledzona. I dobrze! Mozliwe, ze ciezka praca gromadzacego materialy reportera pozwoli jej zapomniec o Tuczniku i innych przesladowcach. Dzisiaj i jutro skoncentruje sie wylacznie na zadaniu, a w srode wieczorem odpocznie sobie na plazy.
Postanowili zaczac od wydzialu prawa w Georgetown. Jesli nic nie znajda, przeniosa sie na Uniwersytet Jerzego Waszyngtona. Gdyby i tam zabrneli w slepy zaulek, pozostawal jeszcze Uniwersytet Amerykanski, choc na sprawdzenie wszystkich trzech uczelni moze nie starczyc czasu. Tak czy inaczej, wykona trzy strzaly i znika.
Taksowka zatrzymala sie przy Kolegium McDonough. Darby, ubrana we flanelowa koszule i z plocienna torba przewieszona przez ramie, wygladala jak jedna ze studentek prawa krazacych po dziedzincu. Weszla po schodach na trzecie pietro i zamknela za soba drzwi sali wykladowej. W niewielkim pomieszczeniu prowadzono cwiczenia w malych grupach, a takze rozmowy kwalifikacyjne z osobami przyjmowanymi do pracy w kampusie. Rozlozyla na stole notatki – byla studentka przygotowujaca sie do zajec.
Po kilku minutach w drzwiach stanal Gray.
– Joan jest urocza – oznajmil, kladac na stole liste studentow. – Mamy nazwiska, adresy i numery ubezpieczen. Czy to nie wspaniale?!
Darby spojrzala na kartke i wyciagnela z torby ksiazke telefoniczna. Znalezli w niej piec nazwisk. Zerknela na zegarek.
– Piec po dziewiatej. Zaloze sie, ze polowa z nich jest teraz na zajeciach. Niektorzy moga rozpoczynac je pozniej. Zadzwonie do tej piatki i przekonam sie, kto z nich siedzi w domu. Ty zajmij sie ta dwojka bez telefonow i sprawdz w sekretariacie ich plan zajec.
Gray rzucil okiem na zegarek.
– Wroce za pietnascie minut.
Wyszedl pierwszy, Darby za nim. Zeszla na parter i znalazla automaty obok sal wykladowych. Wykrecila numer Jamesa Maylora.
– Slucham? – odezwal sie meski glos.
– Chcialabym mowic z Dennisem Maylorem.
– Z Dennisem? To pomylka. Nazywam sie James Maylor.
– Przepraszam. – Odlozyla sluchawke. Do Jamesa bylo niedaleko – jakies dziesiec minut piechota. Nie zaczynal zajec o dziewiatej. Jesli szedl na dziesiata, bedzie w domu przez nastepne czterdziesci minut. Przynajmniej powinien.
Zadzwonila do pozostalej czworki. Dwoje odebralo i potwierdzilo nazwiska. Telefon u pozostalej dwojki nie odpowiadal.
Gray czekal niecierpliwie pod sekretariatem na trzecim pietrze. Dorabiajaca w sekretariacie studentka probowala znalezc kierowniczke biura, ktora gdzies sie zawieruszyla. Dziewczyna nie omieszkala poinformowac go, ze nie jest pewna, czy plan zajec nie jest objety tajemnica sluzbowa. Grantham zapytal ja, czy odbywala praktyki studenckie w Pentagonie.
Kierowniczka sekretariatu wyszla zza rogu i spojrzala na niego podejrzliwie.
– Czym moge sluzyc?
– Nazywam sie Gray Grantham i pracuje dla “Washington Post”. Probuje odnalezc dwoje studentow: Laure Kaas i Michaela Akersa.
– A o co chodzi? – spytala z przejeciem strazniczka studenckich tajemnic.
– Zupelny drobiazg. Chce im zadac pare pytan. Czy sa teraz na zajeciach? – Na jego twarzy pojawil sie cieply, pelen ufnosci usmiech, zarezerwowany dla starszych kobiet. Ta bron rzadko go zawodzila.
– Ma pan jakis dowod albo cos w tym rodzaju?
– Oczywiscie. – Otworzyl portfel i machnal jej przed oczami legitymacja sluzbowa – zupelnie jak gliniarz, ktory wie, ze jest gliniarzem, ale nie ma zamiaru afiszowac sie swoja profesja.
– No coz… Wydaje mi sie, ze powinnam zglosic to dziekanowi, ale…
– W porzadku. Gdzie go znajde?
– No wlasnie nie ma go. Wyjechal z miasta.
– Droga pani, prosze tylko o rozklad zajec. Nie zadam adresow, wyciagow z indeksow ani zadnych swiadectw. Nie prosze o dokumenty poufnej badz osobistej natury.
Kobieta zerknela na studentke, ktora wzruszyla ramionami, jakby chciala powiedziec: “Nie wiem, o co chodzi”.
– Chwileczke – wydusila w koncu kierowniczka i zniknela za regalem.
Darby siedziala w sali wykladowej, gdy Gray zjawil sie wreszcie z wydrukami planow zajec.
– Akers i Kaas powinni siedziec teraz na wykladach – powiedzial.
Darby spojrzala na rozklad.
– Akers ma kodeks postepowania karnego. Kaas – prawo administracyjne. Oboje beda na zajeciach do dziesiatej. Sprobuje ich znalezc. – Pokazala Grayowi swoje notatki. – Maylor, Reinhart i Wilson sa w domu. Nie dodzwonilam sie do Ratliff i Linneya.
– Do Maylora jest najblizej. Bede u niego za kilka minut.
– Co z samochodem? – spytala.
– Dzwonilem do biura Hertza. Podstawia auto na parking “Posta” za pietnascie minut.
Mieszkanie Maylora znajdowalo sie na drugim pietrze magazynu zamienionego na kwatery dla studentow i innych nieszczesnikow dysponujacych niewielkim budzetem. Chlopak uchylil drzwi po pierwszym stuknieciu. Nie zdjal lancucha.
– Szukam Jamesa Maylora – powiedzial Grantham tonem starego kumpla.
– To ja.
– Nazywam sie Gray Grantham i pracuje dla “Washington Post”. Chcialbym ci zadac pare szybkich pytan.
Maylor zdjal lancuch i otworzyl drzwi. Gray wszedl do dwupokojowego mieszkania. W pierwszym pomieszczeniu najwiecej miejsca zajmowal rower.
– O co chodzi? – spytal Maylor. Wydawal sie zaintrygowany i chetny do wspolpracy.
– Dowiedzialem sie, ze zeszlego lata miales praktyke u White’a i Blazevicha.
– Zgadza sie. Przez trzy miesiace.