sie w niedziele w recepcji i odebral klucze do zarezerwowanego przez kogos pokoju. W przegrodce czekal na niego list, w ktorym informowano go, ze we wczesnych godzinach rannych moze spodziewac sie telefonu.
O dziesiatej zadzwonil do domu Fletchera Coala i zdal mu krotka relacje z podrozy.
Coal mial inne rzeczy na glowie.
– Grantham oszalal. Oprocz niego mamy na karku jakiegos Rifkina z “Timesa”. Obaj wydzwaniaja po calym miescie. Moga przysporzyc nam mase klopotow.
– Czytali raport?
– Nie wiem, czy go czytali, ale na pewno slyszeli o nim. Rifkin zadzwonil wczoraj do domu jednego z moich wspolpracownikow i zapytal wprost, co wie o raporcie “Pelikana”. Facet nic nie wie i odniosl wrazenie, ze Rifkin wie jeszcze mniej. Zakladam, ze nie widzial raportu, ale nie mam pewnosci.
– Do cholery, Coal! Nie damy rady bandzie reporterow! Ci faceci potrafia obdzwonic sto miejsc w ciagu minuty.
– Daj spokoj. Na razie mamy na karku tylko dwoch pismakow: Granthama i Rifkina. Granthama masz juz zdrutowanego, zrob to samo z Rifkinem.
– Co z tego, ze Grantham jest zdrutowany, kiedy nie uzywa telefonu w mieszkaniu ani w samochodzie! Dzwonilem do Baileya z lotniska w Nowym Orleanie. Granthama nie ma w domu od dwudziestu czterech godzin, ale samochod stoi na parkingu. Dzwonili do niego i walili do drzwi. Wiec albo kojfnal w mieszkaniu, albo wymknal sie nam.
– Moze rzeczywiscie padl…
– Nie sadze. Mielismy go na oku przez caly czas, a oprocz nas sledza go federalni. Mysle, ze cos wyniuchal.
– Musicie go znalezc!
– Pojawi sie predzej czy pozniej. Nie moze oddalac sie za bardzo od sali agencyjnej na czwartym pietrze.
– Zdrutujcie Rifkina. Zadzwon wieczorem do Baileya i powiedz, zeby zajal sie tym natychmiast.
– Tak jest, szefie.
– Co wedlug ciebie zrobi Mattiece, jesli dowie sie, ze Grantham zabral sie do tej historii i za pare dni pusci ja na pierwszej stronie “Washington Post”? – spytal Coal.
Barr wyciagnal sie na hotelowym lozku i zamknal oczy. Wiele miesiecy temu postanowil, ze nigdy nie wejdzie w droge Fletcherowi Coalowi. Szef gabinetu byl zwierzeciem!
– Mattiece nie ma nic przeciwko zabijaniu ludzi, prawda? – rzucil do sluchawki.
– Spotkasz sie z nim jutro?
– Nie wiem. Ci faceci sa bardzo dyskretni. Mowia szeptem zza zamknietych drzwi. Niczego sie od nich nie dowiedzialem.
– Po co kazali ci jechac do Fort Lauderdale?
– Nie mam pojecia, ale chyba dlatego, ze stad jest znacznie blizej do Bahamow. Moze jutro polece na Karaiby, a moze on przyleci tutaj. Po prostu nie wiem.
– Sprzedaj mu sprawe Granthama w odpowiednim swietle. Mattiece to kupi.
– Zastanowie sie.
– Zadzwon rano.
Gdy weszla do pokoju, nadepnela na kartke. Przebiegla wzrokiem linijke tekstu:
– Skad sie tutaj wziales? – spytala szeptem, siadajac na krzesle.
Wygladal na zmeczonego i zmartwionego.
– Gdzie bylas? – odpowiedzial pytaniem.
– Niewazne. Miales tu nie przychodzic bez mojego polecenia. Mow, co sie dzieje.
Opowiedzial jej pokrotce o wydarzeniach dzisiejszego ranka, poczawszy od rozmowy telefonicznej z Keenem, a skonczywszy na spotkaniu z pokojowka. Przez caly dzien jezdzil po miescie, zmieniajac taksowki; wydal na nie prawie osiemdziesiat dolarow. Czekal do zmroku, by wslizgnac sie do Gospody Tabbarda. Byl pewny, ze nikt go nie sledzil.
Sluchala w milczeniu. Obserwowala wnetrze restauracji i wyjscie na patio, pilnie nadstawiajac ucha.
– Nie mam pojecia, jak mnie znalezli – powiedzial wreszcie bezradnie.
– Podawales komus numer pokoju?
Zastanawial sie przez chwile.
– Tylko Keenowi. Ale on nikomu nie powtorzyl.
– Gdzie wtedy byliscie?
– W jego samochodzie.
– Wyraznie kazalam ci nikomu niczego nie mowic. Czy tak?
Nie odpowiedzial.
– Swietnie sie bawisz, Gray. Takim wielkim reporterom jak ty codziennie groza smiercia, wiec nie ma sie czym przejmowac. Jestes nieustraszony! A moze nosisz kamizelke kuloodporna? Przyznaj sie, Gray. Pobawisz sie w detektywa, a potem dostaniesz Pulitzera, bedziesz slawny i bogaty, a ci faceci moga ci skoczyc, bo przeciez jestes Grayem Granthamem z “Washington Post” i najglupszym skurwysynem, jakiego znam!
– Przestan, Darby…
– Usilowalam wbic ci do glowy, jak niebezpieczni sa ci ludzie. Widzialam, do czego sa zdolni. Wiem, co mi zrobia, gdy mnie znajda. Ale ciebie nie rusza, Gray. Bo ty bawisz sie z nimi w policjantow i zlodziei. W chowanego…
– Przekonalas mnie, w porzadku?
– Posluchaj, wazniaku, nie rzucam slow na wiatr! Jeszcze jedna taka obsuwa i jestesmy wspomnieniem. Szczescie nie trwa wiecznie. Pojmujesz?
– Tak! Przysiegam, ze zrozumialem.
– Wynajmij sobie gdzies pokoj. Jesli dozyjemy do jutra, znajde ci inny hotel.
– A jesli nie bedzie wolnych miejsc?
– To przespisz sie na podlodze w mojej lazience. Za zamknietymi drzwiami.
Nie zartowala. Czul sie jak pierwszoklasista, ktory wlasnie oberwal po lapach. Nie odzywali sie do siebie przez piec minut.
– Ale jak mnie znalezli? – spytal w koncu.
– Masz podsluch w domu i samochodzie. Auto Keena jest rowniez zdrutowane. To nie sa amatorzy.
ROZDZIAL 36
Spedzil noc w pokoju numer czternascie na pierwszym pietrze, ale nie mogl spac. Gdy o szostej otwarto restauracje, zszedl po cichu na dol na kawe, po czym wrocil szybko do siebie.
Gospoda i Zajazd Tabbarda byly wiekowym i wielce osobliwym miejscem, usytuowanym w trzech polaczonych ze soba staromiejskich kamieniczkach. Wszedzie napotykalo sie malenkie drzwi i waskie, biegnace we wszystkich kierunkach korytarzyki.
Czekal go dlugi, meczacy dzien, ale spedzi go wraz z Darby, jak mial prawo przypuszczac. Popelnil blad, fatalna pomylke, ale wybaczyla mu. Dokladnie o wpol do dziewiatej zastukal do drzwi pod numerem pierwszym. Otworzyla je szybko, a potem starannie zamknela. Byla ubrana w dzinsy i flanelowa koszule. Znow wygladala jak studentka prawa. Nalala mu kawy i usiadla przy malym stoliczku, na ktorym stal telefon otoczony zapisanymi kartkami.
– Dobrze spales? – zapytala uprzejmie.
– Nie. – Rzucil na lozko egzemplarz “Timesa”. Juz go przeczytal i znow niczego nie znalazl.
Darby podniosla sluchawke i wystukala numer wydzialu prawa w Georgetown.
– Poprosze z dziekanatem – powiedziala kategorycznym tonem. – Halo? Mowi Sandra Jernigan. Dzwonie z