– Jutro rano maja puscic cos w “Timesie”. – Nie wspomnial o artykule z Nowego Orleanu ze zdjeciami Callahana i Verheeka. Na pewno go czytala.
– Na przyklad co? – spytala, rozgladajac sie po sali. Nie przejela sie specjalnie ta wiadomoscia.
– Nie jestesmy pewni. Moi szefowie nie lubia “Timesa” i byliby wsciekli, gdyby nas wyprzedzil. Prowadzimy z nim odwieczna rywalizacje.
– Nie obchodzi mnie to. Nie znam sie na dziennikarstwie i nie mam zamiaru sie nim zajmowac. Przyjechalam tu, bo mam jeden, podkreslam: jeden pomysl na znalezienie Garcii. Jesli sie nie uda, znikam.
– Przepraszam. O czym chcesz rozmawiac?
– O Europie. Jakie jest twoje ulubione miejsce na Starym Kontynencie?
– Nienawidze Europy i Europejczykow. Jezdze do Kanady, Australii, czasami do Nowej Zelandii. Dlaczego podoba ci sie Europa?
– Moj dziadek przyjechal tu ze Szkocji. Mam tam mnostwo kuzynow. Odwiedzalam ich dwa razy.
Gray wycisnal plasterek limona do dzinu z tonikiem. Gdy weszla szescioosobowa grupa gosci, Darby spojrzala na nich badawczo. Jej oczy nieustannie omiataly niespokojnie sale.
– Musisz wypic pare drinkow dla odprezenia – zasugerowal.
Kiwnela glowa, lecz sie nie odezwala. Goscie usiedli tuz obok i zaczeli rozmawiac po francusku. Przyjemnie bylo posluchac.
– Slyszales kiedys francuski, jakim mowia Cajuni? -spytala.
– Nie.
– To taki zanikajacy, jak mokradla, dialekt. Cajuni mowia, ze Francuzi ich nie rozumieja.
– I slusznie. Jestem tez pewny, ze Cajuni nie rozumieja prawdziwego francuskiego.
Upila duzy lyk bialego wina.
– Czy opowiadalam ci o Chadzie Brunecie?
– Chyba nie.
– Chad byl biednym cajunskim chlopcem z Eunice. Jego rodzina zyla z tego, co zlapala w sidla i zlowila na mokradlach. Chad byl bardzo bystry i dostal sie na Uniwersytet Stanowy w Luizjanie dzieki pelnemu stypendium naukowemu. Potem przyjeto go na wydzial prawa w Stanford, ktory ukonczyl z najwyzsza srednia w historii uczelni. Mial dwadziescia jeden lat, kiedy zostal czlonkiem kalifornijskiej palestry. Mogl pracowac w dowolnej kancelarii w kraju, ale zatrudnil sie w pewnej organizacji zwiazanej z ochrona srodowiska. Byl blyskotliwy – prawdziwy adwokacki geniusz. Pracowal bardzo ciezko i po jakims czasie zaczal wygrywac duze procesy przeciwko kompaniom naftowym i chemicznym. W wieku dwudziestu osmiu lat stal sie prawdziwym sadowym wyjadaczem. Nafciarze i inni korporacyjni truciciele bali sie go jak ognia. – Upila lyk wina. – Zarobil duzo pieniedzy i zalozyl fundusz ochrony luizjanskich mokradel. Chcial reprezentowac Zielonych w sprawie pelikanow, jak o niej mowiono, ale mial inne zobowiazania. Przekazal im mnostwo forsy na koszty postepowania. Tuz przed rozpoczeciem rozprawy w Lafayette oznajmil, ze pojawi sie tam, aby wesprzec prawnikow Zielonego Funduszu. W nowoorleanskich gazetach ukazalo sie kilka artykulow na jego temat.
– I co sie z nim stalo?
– Popelnil samobojstwo.
– Co?!
– Tydzien przed rozpoczeciem procesu znaleziono go w samochodzie z wlaczonym silnikiem. Do rury wydechowej byl przymocowany ogrodniczy waz, ktorego koncowka znajdowala sie w kabinie auta. Kolejne zwykle samobojcze zatrucie tlenkiem wegla.
– Gdzie to sie stalo?
– W lesie nad Bayou Lafourche, niedaleko miasteczka Galliano. Dobrze znal tamte okolice. W bagazniku znaleziono sprzet turystyczny i wedki. Nie zostawil zadnego listu. Policja przeprowadzila rutynowe sledztwo i nie znalazla niczego podejrzanego. Sprawe zamknieto.
– To niewiarygodne!
– Wczesniej Chad mial jakies problemy z alkoholem i leczyl sie u terapeuty w San Francisco. Nikt jednak nie podejrzewal go o samobojcze mysli.
– Uwazasz, ze zostal zamordowany?
– Nie jestem w tym odosobniona. Jego smierc byla powaznym ciosem dla Zielonego Funduszu. Pasja, z jaka bronil bagien, moglaby wiele zmienic na sali sadowej.
Gray skonczyl dzin i zagrzechotal lodem. Zjawil sie kelner z obiadem.
ROZDZIAL 35
O szostej rano w niedziele foyer hotelu Marbury swiecilo pustkami. Gray kupil “Timesa”. Gazeta miala szesc cali grubosci i wazyla dwanascie funtow. “Wkrotce trzeba bedzie odbierac ja z kiosku ciezarowka” – pomyslal. Wrocil szybko do pokoju na siodmym pietrze, rozlozyl gazete na lozku i przykleknawszy przerzucal strony. Na pierwszej nie znalazl niczego – i to bylo wazne! Gdyby mieli asa w rekawie, nie omieszkaliby napisac o nim zaraz pod naglowkiem. Obawial sie, ze gdy tylko rzuci okiem na “Timesa”, zaraz zobaczy wielkie fotografie Rosenberga, Jensena, Callahana, Verheeka, moze Darby i Khamela… Kto wie… moze nawet samego Mattiece’a… I wszyscy na stronie tytulowej, niczym obsada dramatu… Nowojorczycy znow ich pobija! Snilo mu sie to podczas krotkiego, niespokojnego snu.
Na szczescie na pierwszej stronie nie bylo niczego. Przegladal nerwowo gazete i nic! Ciagle nic. Dojechal do wiadomosci sportowych i ogloszen. Podniosl sie i tanecznym krokiem podbiegl do telefonu. Wykrecil numer Smitha Keena, ktory takze nie spal.
– Widziales? – rzucil radosnie do sluchawki.
– Czy to nie piekne?! – odkrzyknal Keen. – Ciekawe, co sie stalo?
– Niczego nie maja, Smith. Wesza jak jasna cholera, ale niczego jeszcze nie znalezli. Z kim rozmawial Feldman?
– Nigdy tego nie mowi. Ale wiadomosc miala byc wiarygodna.
Keen byl rozwiedziony i mieszkal sam niezbyt daleko od Marbury.
– Jestes zajety? – spytal Gray.
– Nie. Co mialbym robic o wpol do siodmej rano w niedziele?
– Musimy porozmawiac. Za pietnascie minut czekaj na mnie przed hotelem Marbury.
– Marbury?
– To dluga historia. Wszystko ci wyjasnie.
– Aha! Dziewczyna! Masz szczescie, chlopie.
– Mylisz sie, Smith. Ona mieszka w innym hotelu.
– Tutaj? W Waszyngtonie?
– Tak. Badz za pietnascie minut.
– Juz pedze.
Gray popijal kawe z papierowego kubka i nerwowo rozgladal sie po foyer. Zdaje sie, ze przez Darby nabawi sie manii przesladowczej. Podswiadomie kulil sie jakby w obawie przed oprychami czyhajacymi za weglem z arsenalem karabinow maszynowych. Byl zly na siebie. Toyota Keena zatrzymala sie przy ulicy M i Grantham podbiegl do drzwi samochodu.
– Co chcialbys zobaczyc? – spytal Smith, gdy ruszali.
– Sam nie wiem. Taki piekny dzien. Moze pokazesz mi Virginie?
– Jak sobie zyczysz. Wyrzucili cie z mieszkania?
– Niezupelnie. Stosuje sie do instrukcji dziewczyny. Ona ma mozg stratega, a ja wypelniam jej rozkazy. Bede tu mieszkal do wtorku albo do chwili, gdy zaniepokojona ruchami przeciwnika kaze mi sie przeprowadzic. Jestem w pokoju siedem trzy trzy, gdybys mnie potrzebowal, ale nie mow o tym nikomu.
– Rozumiem, ze “Post” ma za to wszystko zaplacic – powiedzial z usmiechem Keen.
– W tej chwili nie mysle o pieniadzach. Dziewczyna mowi, ze widziala w piatek w Nowym Jorku ludzi, ktorzy probowali ja zabic w Nowym Orleanie. Maja niezwykly talent w deptaniu jej po pietach, dlatego jest taka ostrozna.