– Jest zajety.

– Zaczekam. Gdzie miesci sie jego biuro?

– Bedzie bardzo dlugo zajety.

– W takim razie bardzo dlugo na niego poczekam.

Paniusia uparla sie i zlozywszy rece na piersi zaciecie bronila swej twierdzy.

– Nie pozwoli panu zapoznac sie z planami zajec studentow, poniewaz zgodnie z regulaminem uczelni maja oni prawo do ochrony dobr osobistych.

– Jak kazdy obywatel. Ale czy ja naruszam ich dobra?

– Owszem, i to w powazny sposob.

– Zamieniam sie w sluch.

– Jeden z naszych studentow, z ktorymi rozmawial pan rano, skontaktowal sie z kancelaria White’a i Blazevicha. Kancelaria skontaktowala sie z prodziekanem, a prodziekan ze mna i zakazal mi wydawania planow zajec.

– Przepraszam, a co ma do tego kancelaria?

– Ma, i to bardzo duzo. Nasza uczelnia od dawna utrzymuje bliskie zwiazki z ta firma. U White’a i Blazevicha pracuje wielu naszych absolwentow.

Gray sprobowal wziac ja na litosc.

– Droga pani, ja tylko chce znalezc Edwarda Linneya. Klne sie na Boga, ze nie sprawie pani ani Linneyowi zadnych klopotow. Chce tylko zadac mu kilka pytan.

Paniusi zapachnialo zwyciestwem. Dala po nosie reporterowi z “Posta” i byla z siebie dumna. Postanowila rzucic mu na koniec ochlap.

– Pan Linney nie jest juz naszym studentem. To wszystko, co moge panu powiedziec.

Grantham cofnal sie do drzwi i baknal:

– Dzieki.

Stal juz przy samochodzie, gdy ktos zawolal go po nazwisku. Odwrocil sie i zobaczyl studenta z sekretariatu.

– Panie Grantham! – krzyknal chlopak biegnac chodnikiem. – Znam Edwarda. Musial na jakis czas przerwac studia, bo ma problemy osobiste – dopowiedzial, gdy dotarl do samochodu Graya. – Rodzice umiescili go w prywatnej klinice. Jest na odtruciu.

– W ktorej klinice?

– W Silver Spring. Klinika nazywa sie Parklane Hospital.

– Od jak dawna tam siedzi?

– Od miesiaca.

Grantham potrzasnal reka studenta.

– Dzieki, chlopie. Nikomu nie powiem, ze mi pomogles.

– Czy Edward ma jakies klopoty?

– Nie. I nie bedzie mial, obiecuje.

Jadac do Silver Spring, wstapili do banku, skad Darby pobrala pietnascie tysiecy w gotowce. Niosac taka sume w torbie, troche sie bala.

Szpital Parklane byl klinika detoksykacyjna dla bogatych i tych, ktorzy placili wysokie stawki ubezpieczeniowe. Miescil sie w malym budynku, stojacym samotnie w duzym parku, o pol mili od autostrady.

Gray wszedl do foyer jako pierwszy i zapytal recepcjonistke o Edwarda Linneya.

– Pan Linney jest naszym pacjentem – odpowiedziala sluzbiscie.

Grantham usmiechnal sie przymilnie.

– Tak, wiem, ze jest waszym pacjentem. Uzyskalem te informacje na wydziale prawa w Georgetown. W ktorej sali go znajde?

W foyer pojawila sie Darby. Przemaszerowala do automatu z woda i zaczela gasic pragnienie.

– W sali dwadziescia dwa, ale nie moze go pan odwiedzic.

– W Georgetown powiedzieli mi, ze to mozliwe.

– A kim pan jest?

– Gray Grantham z “Washington Post” – powiedzial i usmiechnal sie od ucha do ucha. – W Georgetown powiedzieli mi, ze moge zadac mu kilka pytan.

– Przykro mi, ale wprowadzono pana w blad. Sam pan rozumie, panie Grantham: to my prowadzimy ten szpital, a nie oni.

Darby podniosla jakies pismo i usiadla na sofie.

– Doskonale to rozumiem – odparl dwornie. – Chcialbym zobaczyc sie z dyrektorem administracyjnym.

– Po co?

– Poniewaz mam sprawe nie cierpiaca zwloki i musze jeszcze dzisiaj porozmawiac z panem Linneyem. Jesli zarzad tego szpitala uniemozliwia mi wykonywanie czynnosci sluzbowych, to musze porozmawiac z jego szefem. Nie wyjde stad, dopoki go pani nie wezwie.

Obrzucila go nienawistnym spojrzeniem i zniknela gdzies w glebi recepcji.

– Prosze zaczekac – uslyszal jej glos. – Moze pan spoczac.

– Jestem zobowiazany.

Gray odwrocil sie w strone Darby. Pokazal jej podwojne drzwi, prowadzace chyba na jedyny w budynku korytarz. Darby odetchnela gleboko i nacisnela klamke. Za drzwiami znajdowalo sie cos w rodzaju przestronnego holu, od ktorego odchodzily trzy sterylnie czyste korytarze. Mosiezna tabliczka umocowana na scianie wskazywala droge do sal od osiemnastej do trzydziestej. W korytarzu panowala cisza. Na podlodze lezala gruba wykladzina, a tapety mialy kwiatowy desen.

Za cos takiego mozna trafic za kratki. Za chwile napatoczy sie na wielkiego straznika albo gruba pielegniarke. Zamkna ja w piwnicy, a potem przyjada gliny i zaczna ja macac i wypytywac. Grantham bedzie przygladal sie bezradnie, jak wyprowadzaja ja w kajdankach. Jej nazwisko pojawi sie w gazetach, a Tucznik – jesli nie jest analfabeta – przeczyta o wszystkim i wreszcie ja namierzy.

Gdy skradala sie na palcach wzdluz rzedu zamknietych drzwi, plaze i pina colady oddalaly sie w zastraszajacym tempie. Sala numer dwadziescia dwa byla zamknieta, tak jak inne. Na drzwiach wisiala tabliczka z nazwiskiem Edwarda L. Linneya i doktora Wayne’a McLatchee. Zastukala.

Dyrektor administracyjny byl jeszcze wiekszym oslem niz recepcjonistka. Wyjasnil Granthamowi przepisy szpitalne regulujace odwiedziny chorych. Tutejsi pacjenci sa bardzo schorowanymi i kruchymi istotami. Podstawowym zadaniem szpitala jest dbac o ich ciala i chronic psychike. Pracujacy w klinice lekarze – prawdziwi eksperci w swoich specjalnosciach – narzucaja scisly rezim odwiedzin. Wizyty u chorych sklada sie w soboty i niedziele, a nawet wowczas do pacjentow dopuszcza sie wylacznie najblizszych i przyjaciol, ktorzy spedzaja z chorymi nie wiecej niz pol godziny. W tym wzgledzie klinika prowadzi bardzo surowa polityke. Delikatna rownowaga umyslu chorego z pewnoscia zostalaby powaznie naruszona przez reportera zadajacego dociekliwe pytania. Nawet sprawy nie cierpiace zwloki musza w tych okolicznosciach poczekac.

Pan Grantham zapytal wobec tego, kiedy pan Linney zostanie wypisany z kliniki.

– Tego rodzaju informacje sa objete tajemnica lekarska – odparl administrator.

Pan Grantham pozwolil sobie zakpic i stwierdzil, ze pacjentow najczesciej wypisuje sie wtedy, kiedy wygasa ich polisa ubezpieczeniowa, co nalezy przypisac jego zdenerwowaniu (a w istocie oczekiwaniu na wybuch paniki za zamknietymi podwojnymi drzwiami).

Uwaga o polisie wyprowadzila administratora z rownowagi. Pan Grantham mial czelnosc zapytac dyrektora, czy osobiscie nie pofatygowalby sie do pana Linneya i nie spytal go, czy ten zechce odpowiedziec na dwa krotkie pytania, co nie powinno zajac wiecej niz pol minuty.

– Wykluczone – odparl krotko dyrektor. – Byloby to wbrew przepisom.

Za drzwiami odezwal sie cichy glos i Darby weszla do srodka. Na podlodze lezal gruby dywan. Wszystkie meble wykonane byly z drewna. Chlopak siedzial na lozku w samych dzinsach i czytal gruba powiesc. Byl bardzo przystojny.

– Przepraszam, czy moge…? – spytala z niesmialym usmiechem, zamykajac za soba drzwi.

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату