Kazdy zoltodziob spanikowalby w takiej chwili. Amator zaczalby zadawac pytania. Ale Barr nie po raz pierwszy podrozowal z przepaska na oczach i mimo wielu watpliwosci co do celowosci tej misji spelnil zadanie Larry’ego.
Czlowiek, ktory zdjal mu przepaske, przedstawil sie jako Emil, sekretarz pana Mattiece’a. Byl niewysokim, zylastym typem o ciemnych wlosach. Nad gorna warga mial cienkie, wypomadowane wasy. Siedzial na krzesle cztery stopy dalej i palil papierosa.
– Podobno ma pan jakies pelnomocnictwa – rzucil z przyjaznym usmiechem.
Barr rozejrzal sie po pokoju. Pomieszczenie nie mialo scian; zastepowaly je okna skladajace sie z malych szybek. Jaskrawe slonce zaklulo go w oczy. Na zewnatrz rozciagal sie bajkowy ogrod, otaczajacy kaskadowe fontanny i kilka basenow. Znajdowali sie na tylach olbrzymiej rezydencji.
– Jestem tutaj z upowaznienia prezydenta – oznajmil Barr.
– Nie watpie. – Emil kiwnal glowa. Musial byc Cajunem.
– Czy moge zapytac, kim pan jest?
– Nazywam sie Emil i to powinno wystarczyc. Pan Mattiece nie czuje sie zbyt dobrze. Wystepuje w jego imieniu.
– Polecono mi rozmawiac wylacznie z nim.
– Domyslam sie, ze zlecil to pan Coal. – Emil nie przestawal sie usmiechac.
– Owszem.
– Rozumiem. Widzi pan, ktos taki jak pan Mattiece nie zawsze ma ochote na rozmowy z obcymi. Zatrudnia do tego celu roznych ludzi, miedzy innymi mnie.
Barr pokrecil glowa. Nie potrafil przewidziec, jak potocza sie sprawy. Gdyby Emil postawil wszystko na ostrzu noza, musialby rozmawiac z nim, ale jeszcze nie teraz.
– Upowazniono mnie do przeprowadzenia rozmowy z panem Mattiece’em i tylko z nim – stwierdzil sluzbiscie.
Usmiech zaczal znikac z twarzy Emila, ktory wskazal reka na duzy pawilon z wielkimi oknami i szerokimi tarasami, stojacy w pewnej odleglosci od basenow i fontann. Wille otaczaly rzedy idealnie przystrzyzonych krzewow i grzadki kwiatow.
– Pan Mattiece jest na tarasie. Prosze za mna.
Wyszli z naslonecznionego pokoju i ruszyli spacerowym krokiem wzdluz brodzika z blekitna woda. Barr poczul ssanie w zoladku, szedl jednak dalej za swym przewodnikiem, jakby codziennie spotykal sie z miliarderami mordujacymi ludzi. W calym ogrodzie rozlegal sie szmer wody. Do pawilonu widokowego prowadzil waski chodniczek. Zatrzymali sie przed drzwiami.
– Obawiam sie, ze musi pan zdjac buty – powiedzial z usmiechem Emil.
Barr dopiero teraz zauwazyl, ze maly Cajun jest bosy. Rozwiazal sznurowki i postawil buty obok drzwi.
– Prosze nie deptac recznikow – powiedzial powaznie Emil.
Otworzyl drzwi i wpuscil Barra do srodka. Pokoj byl idealnie okragly i mial jakies piecdziesiat stop srednicy. Posrodku staly trzy krzesla i sofa, przykryte bialymi przescieradlami. Na podlodze lezaly grube bawelniane reczniki, tworzace waskie drozki biegnace w roznych kierunkach. Przez swietliki w suficie wpadalo jaskrawe slonce. Otworzyly sie jakies drzwi i z niewielkiego ciemnego pomieszczenia wyszedl Victor Mattiece.
Barr zamarl i spojrzal z niedowierzaniem na mezczyzne. Mattiece byl szczuply, nawet wychudzony, mial dlugie, siegajace ramion siwe wlosy i zmierzwiona brode. Jego jedynym odzieniem byly biale gimnastyczne szorty. Stapal ostroznie po recznikach, nie patrzac na Barra.
– Usiadz tam – polecil, wskazujac krzeslo. – I nie depcz recznikow!
Barr ominal bawelniane sciezki i zajal miejsce na krzesle. Mattiece stal odwrocony do niego plecami i wygladal przez okno. Mial pomarszczona, spalona na braz skore. Na lydkach i wokol kostek widnialy grube wezly zylakow. Zoltych paznokci u nog nie obcinal zapewne od pol roku. “Czubek! Popierdolony do cna!” – pomyslal Matthew Barr.
– Czego chcesz? – zapytal Mattiece, zapatrzony wciaz w widok za oknem.
– Przysyla mnie prezydent…
– Nie klam! Przysyla cie Fletcher Coal. Watpie, czy prezydent w ogole o tobie slyszal.
Moze nie byl rabniety? Gdy mowil, jego cialo pozostawalo nieruchome.
– Pan Fletcher Coal jest szefem gabinetu prezydenta i istotnie wyslal mnie do pana…
– Wiem, kim jest Fletcher Coal! I wiem, kim jestes ty! I wiem, co robicie w tej waszej delegaturze! Przejdz do rzeczy i powiedz, czego chcesz.
– Potrzebujemy informacji.
– Nie igraj ze mna, chlopcze! Pytam po raz ostatni: czego chcesz?
– Czy znany jest panu dokument okreslany jako raport “Pelikana”? – spytal Barr.
Wychudzone cialo ani drgnelo.
– Czytales go?
– Tak – odparl szybko Barr.
– Uwazasz, ze mowi prawde?
– Nie wiem. Dlatego tu jestem.
– Dlaczego pan Coal martwi sie raportem “Pelikana”?
– Dowiedziala sie o nim prasa. Paru reporterow zweszylo sensacje. Musimy wiedziec, czy to, co w nim napisano, jest prawda. Niezwlocznie…
– Kim sa ci reporterzy?
– Martwi nas glownie Gray Grantham z “Washington Post”. Pierwszy dowiedzial sie o sprawie i mamy powody przypuszczac, ze wie wiecej od innych. Pan Coal uwaza, ze w najblizszym czasie Grantham moze opublikowac artykul na ten temat.
– Mozemy zajac sie Granthamem, prawda? – powiedzial Mattiece. – Kim jest ten drugi?
– Rifkin z “Timesa”.
Mattiece nie zmienil pozycji ani o cal. Barr rzucil okiem na reczniki i przescieradla, stanowiace dominujacy wystroj wnetrza. Nie ulega watpliwosci, ze Mattiece zwariowal. Okragly pokoj byl wydezynfekowany i rozsiewal won spirytusu salicylowego. Moze facet jest chory?
– Czy pan Coal wierzy w prawdziwosc raportu?
– Nie umiem odpowiedziec na to pytanie. Wiem tylko, ze pan Coal jest bardzo nim zaniepokojony. Dlatego przyslal mnie do pana, panie Mattiece. Musimy wiedziec.
– Zalozmy, ze jest prawdziwy. Co wtedy?
– Bedziemy mieli spore problemy.
Mattiece w koncu poruszyl sie. Przeniosl ciezar ciala na prawa noge i zalozyl rece na zapadnietej piersi. Jego oczy pozostaly jednak nieruchome. Za oknem widac bylo porosniete ostami wydmy i ani skrawka oceanu.
– Wiesz, jakie jest moje zdanie? – zapytal cicho.
– Bardzo chcialbym je poznac.
– Waszym problemem jest Coal. Rozdal raport wielu ludziom… zbyt wielu ludziom. Dal go CIA. Dal go tobie do przeczytania. I to mnie niepokoi.
Barr nie wiedzial, jak zareagowac. To byl absurd! Przeciez Coalowi nie moglo zalezec na rozpowszechnianiu raportu! Mial zbyt wiele do stracenia. “Moim zdaniem problemem jestes ty, Mattiece – pomyslal. – Zabiles sedziow! Wpadles w panike i ukatrupiles Callahana! Jestes chciwym skurwysynem, ktory nie umial zadowolic sie marnymi piecdziesiecioma milionami!”
Mattiece odwrocil sie powoli i spojrzal na Barra. Mial ciemne, przekrwione oczy. Nie przypominal mezczyzny ze zdjecia z wiceprezydentem, ale zrobiono je przeciez siedem lat temu. Od tamtej pory postarzal sie co najmniej o dwadziescia lat i gdzies po drodze musialo mu porzadnie odbic.
– Wiesz, kto ponosi za to wine? Wy! Pajace z Waszyngtonu! – powiedzial glosniej.
Barr nie mogl na niego patrzec.
– Panie Mattiece, czy raport mowi prawde? Nic wiecej nie chce wiedziec.
Za plecami Barra otworzyly sie bezszelestnie drzwi. Do pokoju wszedl Larry. Omijajac reczniki, postapil dwa kroki – i zamarl w bezruchu.
Mattiece ruszyl sciezka z recznikow w kierunku szklanego przepierzenia prowadzacego na taras i pchnal szybe. Wyjrzal na zewnatrz i rzekl cicho: