– Oczywiscie, ze mowi prawde. – Wyszedl na taras i zasunal powoli szklane drzwi.
Barr spogladal za oblakanym, sunacym chodnikiem na wydmy.
“Co teraz? – pomyslal. – Czy przyjdzie po mnie Emil? A moze…”
Larry zblizyl sie bezszelestnie z lina w rekach. Barr niczego nie slyszal, niczego nie podejrzewal do chwili, gdy bylo juz za pozno. Pan Mattiece nie zyczyl sobie krwi w pawilonie. Larry zlamal wiec Barrowi kark i dusil tak dlugo, dopoki Matthew nie umarl.
ROZDZIAL 38
Plan wymagal, by w tym momencie wjechala winda na gore, lecz do tej pory wydarzylo sie tyle nieprzewidzianych rzeczy, ze wolalaby zmienic plan. Grantham sprzeciwil sie. Wdali sie w prawdziwa klotnie o to, kto pojedzie winda – i przegrala. Grantham mial racje: byla to najszybsza droga do Curtisa Morgana. Ale i ona miala racje: byla to najniebezpieczniejsza droga do Curtisa Morgana. Zgodzila sie jednak, ze inne drogi moga okazac sie rownie niebezpieczne. Caly plan byl bowiem naszpikowany niebezpieczenstwami.
Miala na sobie swoja jedyna sukienke i jedyna pare szpilek. Gray powiedzial, ze wyglada naprawde ladnie, ale czy moglby powiedziec cos innego? Winda zatrzymala sie na osmym pietrze i kiedy z niej wysiadla, poczula skurcz w zoladku, miala rowniez trudnosci z oddychaniem.
Recepcja byla po drugiej stronie bogato zdobionego foyer. Za plecami urzedujacej w niej panienki widnialy grube mosiezne litery, tworzace nazwe firmy. Darby czula slabosc w kolanach, ale udalo jej sie dojsc do recepcjonistki, ktora usmiechnela sie sluzbowo. Bylo dziesiec po piatej.
– Czym moge sluzyc? – spytala Peggy Young, bo takie nazwisko widnialo na plakietce, przypietej do sluzbowego kostiumu.
– Otoz… – zaczela Darby, odchrzaknawszy nerwowo -…bylam umowiona na piata z panem Curtisem Morganem. Nazywam sie Dorothy Blythe.
W recepcjonistke jakby piorun strzelil. Otworzyla usta i wlepila oczy w Darby, obecnie Dorothy. Nie mogla wydusic z siebie ani slowa.
Serce Darby stanelo.
– Czy cos jest nie tak?
– Eeemm… nie. Pani wybaczy… Sekunde… – Peggy Young zerwala sie z miejsca i pobiegla w glab korytarza.
Uciekaj! Serce zaczelo jej walic jak mlot. Uciekaj! Probowala opanowac oddech, co grozilo hiperwentylacja. Nogi miala jak z gumy. Uciekaj!
Rozejrzala sie wokol, udajac klientke czekajaca na prawnika. Przeciez nie zastrzela jej w foyer na osmym pietrze kancelarii adwokackiej!
Mezczyzna pojawil sie pierwszy, recepcjonistka dreptala za nim. Mial jakies piecdziesiat lat, grzywe siwych wlosow i grozny wyraz twarzy.
– Witam – powiedzial. – Nazywam sie Jarreld Schwabe, jestem jednym ze wspolnikow. Powiedziala pani, zdaje sie, ze jest umowiona z Curtisem Morganem.
Trzymaj sie.
– Owszem. O piatej. Czy cos sie stalo?
– I nazywa sie pani Dorothy Blythe?
Tak, ale nie mow do mnie Dot!
– Wlasnie. Mam panu pokazac prawo jazdy? Moze zechce pan wytlumaczyc mi, o co tu chodzi? – Grala wspaniale, ale jej irytacja wcale nie byla udawana.
– Jesli wolno spytac… Kiedy umawiala sie pani z Curtisem?
– Nie pamietam. Dwa tygodnie temu? Poznalam go na przyjeciu w Georgetown. Przedstawil sie jako prawnik zajmujacy sie obrotem paliwami, a tak sie sklada, ze ktos taki jest mi pilnie potrzebny. Dzwonilam tutaj i ktos umowil mnie na spotkanie. A teraz, jesli laska, prosze powiedziec: co sie tutaj dzieje?!
– Dlaczego jest pani pilnie potrzebny prawnik zajmujacy sie paliwami?
– Drogi panie, nie mam zwyczaju tlumaczyc sie przed obcymi, szczegolnie w kwestii porad prawnych – syknela niczym prawdziwa jedza.
Otworzyly sie drzwi windy. Wysiadl z niej jakis mezczyzna w tandetnym garniturze i szybkim krokiem podszedl do rozmawiajacych. Darby spiorunowala go wzrokiem. Nogi w kazdej chwili mogly odmowic jej posluszenstwa.
– W naszych dokumentach nie ma informacji o takim spotkaniu. – Schwabe nie dawal za wygrana.
– Wiec niech pan zwolni swoja sekretarke. Czy wszystkich klientow wita sie tu w taki sposob?! – Oooch, jakze byla oburzona!
Ale Schwabe nie dal sie zbic z tropu.
– Nie moze pani spotkac sie z Curtisem Morganem -oznajmil.
– A to dlaczego? – spytala.
– Bo nie zyje.
Nogi Darby ugiely sie. Ostry bol targnal jej zoladkiem. “Nic nie szkodzi – pomyslala. – Mozesz wygladac na wstrzasnieta. Przeciez umarl twoj prawnik”.
– Nie moge w to uwierzyc! Dlaczego nikt mnie nie powiadomil?
– Jak juz wspomnialem, w naszym rejestrze nie figuruje nazwisko Dorothy Blythe – powiedzial Schwabe, nadal pelen podejrzen.
– Ale… co sie stalo? – zapytala wstrzasnieta.
– Zostal napadniety, przed tygodniem. Zapewne padl ofiara jakiegos ulicznego gangu.
– Czy ma pani jakis dowod tozsamosci? – zainteresowal sie facet w tandetnym garniturze.
– A kim pan jest, do cholery? – warknela.
– Ochrona – wyjasnil Schwabe.
– Przed czym?! – krzyknela jeszcze glosniej. – Prowadzicie tu firme adwokacka czy wiezienie?
Wspolnik zerknal na goscia w tanim garniturze. Bylo jasne, ze zaden nie wie, co teraz poczac. Stala przed nimi mloda, porzadnie wygladajaca kobieta, ktora wyprowadzili z rownowagi. Historyjka, ktora opowiedziala, brzmiala wiarygodnie. Spuscili nieco z tonu.
– Sadze, ze powinna pani opuscic nasze biuro, panno Blythe – stwierdzil Schwabe.
– Z przyjemnoscia!
– Tedy, prosze – powiedzial straznik i ujal ja za lokiec.
Odepchnela jego dlon.
– Nie dotykaj mnie, bo zedre ci w sadzie skore z tylka! Zabieraj te lapska!
Reakcja niedoszlej klientki wstrzasnela nimi. Byla nienormalna i miala atak furii. Moze przesadzili?
– Zawioze pania na dol – zaproponowal potulnie straznik.
– Znam droge. To zadziwiajace, ze do tego burdelu przychodza jacys klienci! – Cofnela sie. Na jej twarzy pojawily sie jaskrawe wypieki. Lecz nie ze zlosci – jak mysleli. Ze strachu. – Korzystam z uslug firm prawniczych z czterech stanow i nigdy dotad nie spotkalam sie z takim przyjeciem! – wrzasnela. Byla juz na srodku foyer. – W zeszlym roku wydalam pol miliona na honoraria adwokackie, a w tym zamierzam wydac milion, ale wy, kretyni, nie zarobicie na mnie ani centa! – Im blizej windy, tym glosniej wykrzykiwala impertynencje. Byla z pewnoscia nienormalna. Patrzyli na nia zdumieni, dopoki nie zniknela za drzwiami.
Gray z telefonem przy uchu chodzil wokol lozka. Dzwonil do Smitha Keena. Darby lezala z zamknietymi oczami.
– Smith? – Zatrzymal sie. – Czesc. Musisz mi cos szybko sprawdzic.
– Gdzie jestes? – spytal Keen.
– W hotelu. Sluchaj, przejrzyj gazety z ostatniego tygodnia. Potrzebuje nekrologu Curtisa D. Morgana.
– Kogo?
– Garcii.
– Garcii?! Garcia nie zyje?!
– Na to wyglada. Zginal podczas napadu.