usmiech.

– Czy to ty jestes Michael Akers? – spytala.

– Owszem, a ty kim jestes?

– Nazywam sie Sara Jacobs i pisze artykul dla “Washington Post”. Czy mozemy porozmawiac w cztery oczy?

– Jasne.

Znajomy Akersa pojal, o co chodzi, i odszedl.

– O czym chcesz rozmawiac? – spytal Akers.

– Czy zeszlego lata miales praktyke u White’a i Blazevicha?

– Tak. – Akers byl mily. Widac Sara Jacobs przypadla mu do gustu.

– W jakim dziale?

– Nieruchomosci. Nuda jak jasna cholera, ale trzeba to bylo odwalic. Co chcesz wiedziec?

– Czy poznajesz tego mezczyzne? – Podala mu zdjecie. – Pracuje w tej kancelarii.

Akers bardzo sie staral rozpoznac Garcie. Chcial pomoc i umowic sie z reporterka na kawe, ale twarz byla mu obca.

– Dosyc podejrzane zdjecie, nie sadzisz? – spytal.

– Mozliwe. Znasz tego goscia?

– Nie. Nigdy go nie widzialem. To strasznie duza firma. Podczas narad wspolnicy nosza plakietki z nazwiskami. Dasz wiare? Faceci, ktorzy sa wlascicielami, nie znaja sie nawzajem! Jest ich ponad setka.

– Osiemdziesieciu jeden, mowiac scisle. Miales jakiegos przelozonego?

– Tak, wspolnika nazwiskiem Walter Welch. Prawdziwy glut. Mowiac szczerze, nie podobalo mi sie u nich.

– Pamietasz innych praktykantow?

– Jasne. Latem jest ich pelno.

– Gdybym potrzebowala paru nazwisk, moge na ciebie liczyc?

– O kazdej porze. Facet ma jakies klopoty?

– Nie, ale moze cos wiedziec.

– Za nic w swiecie nie chcialbym tam pracowac i zycze tym wszystkim palantom, zeby ich wywalili z palestry. To banda zbirow i oszustow. Naprawde! W zyciu nie widzialem takiej zgnilizny. A wszystko przez to, ze mieszaja sie do polityki.

– Dzieki, Michael. – Usmiechnela sie i odwrocila na piecie.

Akers z podziwem spogladal na jej sylwetke.

– Dzwon do mnie o kazdej porze! – zawolal.

– Dzieki.

Darby weszla do sasiedniego budynku, gdzie na czwartym pietrze w kilku zapchanych pokojach gniezdzila sie redakcja “Przegladu Prawniczego Georgetown”. Znalazla ostatni numer “Przegladu” i w stopce przeczytala, ze Joanne Ratliff pelni funkcje sekretarza. Znala wiele redakcji pism prawniczych i wiedziala, ze sa do siebie podobne jak dwie krople wody. Krecili sie wokol nich najlepsi studenci, pisujacy uczone rozprawy i komentarze. Redaktorzy uwazali sie za studencka elite – w istocie zas byli towarzystwem wzajemnej adoracji, ekscytujacym sie wlasna blyskotliwoscia. Rzadko wynurzali sie z pokojow redakcyjnych i w okresie studiow traktowali je jak drugi dom.

Weszla do srodka i zapytala pierwsza napotkana osobe, gdzie moze znalezc Joanne Ratliff. Wskazano jej pokoj za rogiem. Drugie drzwi na prawo. Gabinet Joanne byl ciasny i zawalony ksiazkami. Przy biurku siedzialy dwie kobiety.

– Joanne Ratliff? – spytala Darby.

– To ja – odpowiedziala starsza, ktora spokojnie mogla miec ze czterdziesci lat.

– Czesc. Nazywam sie Sara Jacobs i pisze artykul dla “Washington Post”. Czy moglabym zadac ci kilka szybkich pytan?

Joanne odlozyla dlugopis na biurko i zmarszczywszy brwi spojrzala na swoja towarzyszke. To, co robily, bylo ogromnie wazne, i nie beda tolerowac nie zapowiedzianego goscia! Pracowaly w redakcji pisma prawniczego i choc byly studentkami, zaslugiwaly na szacunek!

Darby w normalnych warunkach pokazalaby im jezyk i powiedziala cos uszczypliwego. Przeciez byla, do cholery, druga studentka na roku! Takie jak one spisywaly od niej prace domowe!

– O czym ma byc ten artykul? – spytala Ratliff.

– Czy moglybysmy porozmawiac na osobnosci?

Redaktorki wymienily znaczace spojrzenia.

– Jestem bardzo zajeta – odparla Ratliff.

“Ja tez – pomyslala Darby. – Sprawdzasz, glupia babo, cytaty do jakiegos przyczynkarskiego rzygu, a ja probuje dorwac faceta, ktory zabil dwoch sedziow Sadu Najwyzszego!”

– Przepraszam, ze przeszkadzam, ale nie zajme ci wiecej niz minute – powiedziala nieszczerze.

Wyszly na korytarz.

– Naprawde przykro mi, ze oderwalam cie od pracy, ale mam niewiele czasu.

– Jestes reporterka z “Posta”?

Zabrzmialo to raczej jak oskarzenie, a nie pytanie. Znow bedzie musiala klamac. Ale dala sobie dyspense na oszustwa i klamstwa na dwa dni. Potem wyjedzie na Karaiby i dalej niech lze Grantham.

– Tak. Czy ostatniego lata pracowalas u White’a i Blazevicha?

– Owszem. Dlaczego pytasz?

Zdjecie, szybko! Ratliff wziela fotografie do reki i przyjrzala sie Garcii.

– Rozpoznajesz tego mezczyzne?

– Nie sadze. Kim on jest? – Joanne potrzasnela z godnoscia glowa.

Z tego babsztyla bedzie doskonala prawniczka! Umie zadawac pytania. Przeciez gdyby Darby wiedziala, kim jest Garcia, nie stalaby w tym ciasnym korytarzyku, nie udawala reporterki z “Posta” i przede wszystkim nie rozmawiala z ta wyniosla krowa!

– Jest adwokatem. Pracuje dla White’a i Blazevicha – odpowiedziala, silac sie na uprzejmosc. – Myslalam, ze moze go znasz.

– Niestety. – Ratliff oddala jej fotografie.

– No coz, dziekuje. Jeszcze raz przepraszam…

– Nie ma za co – odpowiedziala Ratliff i zniknela za drzwiami.

Nowy pontiac od Hertza zatrzymal sie na rogu. Darby wskoczyla do auta i ruszyli. Miala juz dosyc wydzialu prawa w Georgetown!

– Nie mam dobrych wiesci – zaczal Grantham. – Linneya nie bylo w domu.

– Rozmawialam z Akersem i Ratliff. Bez rezultatu. Piecioro na siedmioro nie widzialo Garcii. Zostala nam jeszcze dwojka.

– Jestem glodny. Co powiesz na lunch?

– Powiem: tak.

– Czy to mozliwe, zeby pieciu praktykantow pracowalo w firmie przez trzy miesiace i ani razu nie widzialo mlodego, przystojnego prawnika?

– Owszem, nie tylko mozliwe, ale bardzo prawdopodobne. Pamietaj, ze szukamy po omacku. A nasi studenci, oprocz czterystu prawnikow, widywali sekretarki, aplikantow, urzednikow kancelaryjnych, urzednikow biurowych, kopistow, goncow i setki osob z personelu pomocniczego. W sumie z tysiac twarzy. Prawnicy trzymaja sie razem i rzadko wychodza poza swoj dzial.

– To znaczy, ze dzialy sa calkowicie od siebie odseparowane?

– Wlasnie. Czlowiek zajmujacy sie bankami na drugim pietrze moze przez pol roku nie widywac swojego znajomego z dzialu procesowego na dziesiatym. Chyba ze ma do niego jakas sprawe. Jednak z reguly wszyscy sa bardzo zajeci i nie maja czasu na pogaduszki.

– Myslisz, ze pomylilismy sie co do firmy?

– Moglismy pomylic sie zarowno co do firmy, jak i co do studentow.

– Pierwszy, z ktorym rozmawialem, Maylor, podal mi dwa nazwiska praktykantow z Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona. Moze zajmiemy sie nimi po lunchu? – Grantham zwolnil i zatrzymal sie nieprzepisowo obok rzedu

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату