i zyc obok Tomasza.
– Wie pani… Moj maz jest lekarzem i zarobi rowniez na mnie, Nie musze fotografowac – powiedziala. Fotoreporterka odpowiedziala:
– Nie rozumiem, jak moglaby pani porzucic fotografowanie, kiedy robi pani tak wspaniale zdjecia. Tak, fotografowanie w dniach inwazji to bylo cos calkiem innego. Nie robila tego ze wzgledu na Tomasza. Byla to namietnosc. Ale nie namietnosc do fotografowania, tylko namietnosc nienawisci. Taka sytuacja juz sie nigdy nie powtorzy. Zreszta wlasnie tych fotografii, ktore robila z taka namietnoscia, nikt juz dzis nie chce, bo nie sa juz aktualne. Tylko kaktus jest wiecznie aktualny. Ale kaktusy nic jej nie obchodza.
– Jest pani bardzo dobra dla mnie. Ale wole siedziec w domu. Nie musze miec pracy – powiedziala. Fotoreporterka zapytala:
– I to pani wystarcza, siedziec w domu?
– Wole to niz fotografowac kaktusy – odpowiedziala Teresa.
– Nawet jesli sa to tylko kaktusy, jest to pani zycie. Kiedy zyje pani tylko dla swego meza, to nie jest pani zycie. Teresa poczula nagle rozdraznienie:
– Moje zycie to moj maz, a nie kaktusy.
Rowniez fotoreporterka mowila z rozdraznieniem:
– Chce mi pani moze powiedziec, ze jest pani szczesliwa?
– Oczywiscie, ze jestem szczesliwa! – odpowiedziala Teresa (wciaz tak samo rozdrazniona).
– Cos takiego moze powiedziec tylko… – fotoreporterka nie chciala dokonczyc. Teresa dokonczyla za nia:
– Chciala pani powiedziec: tylko bardzo ograniczona kobieta. Fotoreporterka opanowala sie i powiedziala:
– Nie ograniczona. Anachroniczna.
– Ma pani racje. Dokladnie to samo mowi o mnie moj maz – odpowiedziala Teresa zamyslajac sie.
26.
Ale Tomasz calymi dniami siedzial w szpitalu, a ona byla sama w domu. Dobrze chociaz, ze miala Karenina, z ktorym mogla chodzic na dlugie spacery! Kiedy wracala do domu, zasiadala nad podrecznikiem niemieckiego i francuskiego. Ale bylo jej smutno i nie mogla sie skupic. Czesto przypominalo jej sie przemowienie, ktore Dubczek wyglosil przez radio po swym powrocie z Moskwy. Zapomniala kompletnie, co mowil, ale wciaz slyszala jego drzacy glos. Myslala o nim: obcy zolnierze zaaresztowali go, przywodce suwerennego panstwa w jego wlasnym kraju, wywiezli, trzymali przez cztery dni gdzies w ukrainskich gorach, dawali mu do zrozumienia, ze go zastrzela, jak to zrobili przed dwunastu laty z jego wegierskim poprzednikiem Imre Nagy, potem zawiezli go do Moskwy, kazali sie wykapac, ogolic, ubrac, zawiazac krawat, oznajmili, ze egzekucji nie bedzie, zarzadzili, ze znow musi sie uwazac za przywodce panstwa, usadzili go za stolem naprzeciwko Brezniewa i zmusili do pertraktacji. Wrocil potem ponizony i przemawial do ponizonej narodu. Byl tak ponizony, ze nie byl w stanie mowic. Teresa nigdy nie zapomni tych strasznych pauz w srodku zdan. Czy byl az ta zmeczony? Chory? Zatruli go narkotykami? Albo byla to po prostu rozpacz? Jesli po Dubczeku nie pozostanie nic innego, to zostana na pewno te straszne, dlugie pauzy, w ktorych nie mogl oddychac, w ktorych lapal oddech na uszach calego narodu przylepionego do radioodbiornikow. W tych pauzach zawieral sie caly koszmar, ktory spadl na ich ziemie. Bylo to siodmego dnia inwazji, sluchala jego wystapienia w redakcji jednego z dziennikow, ktory i tych dniach zmienil sie w gazete ruchu oporu. Wszyscy, ktorzy tam wtedy sluchali Dubczeka, nienawidzili go. Mieli mu za zle kompromis, na ktory poszedl, czuli jak jego ponizenie ich poniza, jego slabosc ich obraza.
Kiedy teraz w Zurychu wspomina ten moment, nie czuje juz dla Dubczeka pogardy. Slowo slabosc nie brzmi juz dla niej jak wyrok. W konfrontacji z przemoca czlowiek zawsze jest slaby, chocby mial cialo atlety jak Dubczek. Ta slabosc, ktora wydawala sie im wtedy nieznosna, odrazajaca i ktora wygnala ich z kraju, nagle zaczela ja przyciagac. Uswiadomila sobie, ze przynalezy do slabych, do obozu slabych, do kraju slabych i ze powinna dochowac im wiernosci wlasnie dlatego, ze sa slabi i ze musza z trudem lapac oddech w srodku zdania.
Ta slabosc przyciagala ja jak przepasc. Przyciagala ja, poniewaz ona sama czula sie slaba. Znow zaczela byc zazdrosna i znow trzesly sie jej rece. Tomasz widzial to i zrobil gest, ktory dobrze znala, wzial jej dlonie w swoje i chcial je uspokoic silnym usciskiem. Wyrwala mu je.
– Co ci jest? – spytal.
– Nic.
– Co chcesz, zebym zrobil dla ciebie?
– Chce, zebys byl stary. O dziesiec lat starszy! O dwadziescia lat starszy!
Chciala przez to wyrazic: chce, zebys byl slaby. Zebys byl rowni slaby jak ja.
27.
Karenin nigdy nie pragnal przeprowadzki do Szwajcarii. Karenin nienawidzil zmian. Czas pieska nie biegnie w linii prostej, nie posuwa sie wciaz do przodu, od jednego zdarzenia do drugiego. Rozgrywa sie w kregu, podobnym do ruchu wskazowek zegara, ktore rowniez nie biegna wariacko naprzod, ale kreca sie w kolko po cyferblacie, dzien po dniu powtarzajac te sama trase. Wystarczylo, zeby kupili w Pradze nowe krzeslo albo przestawili doniczke, aby Karenin z niesmakiem na to zareagowal. Wytracalo go to z jego czasu. Jak gdyby ktos wskazowkom na cyferblacie wciaz podmienial cyfry godzin.
Pomimo to udalo mu sie dosc szybko odtworzyc w zurychskim mieszkaniu stary porzadek i stare ceremonie. Tak samo jak w Pradze wskakiwal rano do nich do lozka, aby razem z nimi przywitac dzien, odprowadzal Terese na pierwsze poranne zakupy i jak w Pradze domagal sie regularnych spacerow.
Byl zegarem ich zycia. W chwilach poczucia beznadziei mowila sobie, ze musi wytrzymac ze wzgledu na niego, bo jest jeszcze slabszy od niej, chyba nawet jeszcze slabszy od Dubczeka i od jej opuszczonej ojczyzny.
Wrocila wlasnie ze spaceru, kiedy zadzwonil telefon. Podniosla sluchawke i zapytala, kto mowi.
Byl to glos kobiety; mowila po niemiecku i chciala rozmawiac z Tomaszem. Glos byl niecierpliwy i Teresie wydawalo sie, ze brzmi w nim pogarda. Kiedy powiedziala, ze Tomasza nie ma w domu i ze nie wie, kiedy wroci, kobieta po drugiej stronie zasmiala sie i odlozyla sluchawke bez pozegnania.
Teresa wiedziala, ze nic w ogole sie nie stalo. Mogla to byc pielegniarka ze szpitala, pacjentka, sekretarka, ktokolwiek. Pomimo to byla zdenerwowana i nie mogla sie nad niczym skupic. Uswiadomila sobie wtedy, ze stracila i te resztke sil, ktora miala w Czechach i ze nie jest w stanie wytrzymac nawet takiego incydentu.
Jest za granica i nie ma pod soba siatki asekuracyjnej, ktora daje czlowiekowi jego wlasny kraj, w ktorym ma rodzine, kolegow, przyjaciol i gdzie bez trudu porozumie sie w jezyku znanym od dziecinstwa. W Pradze byla zalezna od Tomasza tylko sercem. Tutaj jest od niego zalezna we wszystkim. Co by sie z nia stalo, gdyby ja opuscil? Ma wiec przezyc cale zycie w strachu, ze go utraci?
Powiedziala sobie: ich spotkanie od poczatku opieralo sie na nieporozumieniu. „Anna Karenina”, ktora sciskala pod pacha byla falszywa legitymacja i oklamala nia Tomasza. Jedno drugiemu stworzylo pieklo, mimo ze sie kochaja. To, ze sie kochaja, jest dowodem na to, ze blad nie lezy w nich samych, w ich zachowaniu czy w niestalosci ich uczuc, ale po prostu nie pasuja do siebie, poniewaz on jest silny, a ona slaba. Jest jak Dubczek, ktory robi w srodku zdania polminutowa pauze, jest jak jej ojczyzna, ktora z trudem lapie oddech, jaka sie i nie moze mowic.
I wlasnie ten slaby musi znalezc dosc sily, by odejsc, jesli ten silny jest za slaby, by umiec skrzywdzic slabego.
Mowila to sobie i przytulala twarz do kudlatego lba Karenina.
– Nie gniewaj sie, Kareninie. Bedziesz musial raz jeszcze zmienic mieszkanie.