waski tapczan, na ktorym Tomasz nie czul sie swobodnie), ale o burzy kompletnie zapomnial. Bylo to dziwne: umial sobie przypomniec tych kilka schadzek, ktore z nia mial, pamietal nawet sposob, w jaki sie kochali (nie zgadzala sie robic tego od tylu), pamietal kilka prosb. ktore wypowiadala w trakcie kochania (ciagle domagala sie, zeby mocno trzymal ja za biodra i protestowala, kiedy na nia patrzyl, kilkakrotnie krzyczala do niego: „trzymaj mnie mocno i zamknij oczy!”), przypominal sobie nawet kroj jej bielizny – ale o zadnej burzy nie mial zielonego pojecia.
Jego pamiec rejestrowala z jego historii milosnych tylko stroma i waska trase seksualnego zdobywania: pierwsza slowna agresje, pierwsze dotkniecie, pierwsza obscenicznosc, ktora powiedzial on do niej i ona do niego, wszystkie drobne perswazje, do ktorych stopniowo ja zmuszal i te, na ktore sie nie zgodzila. Cala reszta zostala z jego pamieci (ze szczegolna pedanteria) wypchnieta. Zapomnial nawet, w jakim miejscu po raz pierwszy widzial kolejna kobiete, poniewaz moment ten zdarzyl sie jeszcze przed samym atakiem seksualnym.
Dziewczyna mowila o burzy, usmiechala sie marzycielsko, a on patrzyl na nia ze zdziwieniem i niemalze sie wstydzil: przezyla cos pieknego, a on tego z nia nie przezywal. W rozdwojeniu, z jakim jego pamiec reagowala na wieczorna burze, streszczala sie cala roznica miedzy miloscia a nie-miloscia.
Przez slowo „nie-milosc” nie chce powiedziec, ze mial do tej dziewczyny cyniczny stosunek, ze, jak to sie mowi, uwazal ja wylacznie za obiekt seksualny: przeciwnie, lubil ja po przyjacielsku, szanowal jej charakter i inteligencje, byl sklonny pomoc jej, kiedykolwiek tego potrzebowala. To nie on sie zle w stosunku do niej zachowywal; zle sie zachowywala jego pamiec, ktora ja sama, bez jego woli wykluczyla ze sfery milosci. Wydaje sie. ze w mozgu istnieje calkiem szczegolny obszar, ktory mozna by nazwac poetycka pamiecia i ktory rejestruje to, co nas urzeklo wzruszylo, co dalo piekno naszemu zyciu. Od czasu kiedy poznal Terese, zadna kobieta nie miala prawa zostawic w tej czesci jego mozgu najmniejszego nawet sladu.
Teresa despotycznie okupowala jego poetycka pamiec i wymiotla z niej slady innych kobiet. Nie bylo to sprawiedliwe, bo na przyklad dziewczyna, z ktora kochal sie na dywanie podczas burzy, nie byla wcale mniej godna poezji niz Teresa. Krzyczala do niego: „Zamknij oczy, trzymaj mi biodra, trzymaj mnie mocno!”; nie znosila, kiedy Tomasz mial przy akcie milosnym otwarte oczy, skupione i obserwujace, a jego lekko uniesione cialo nie przyciskalo sie do jej skory. Nie chciala, zeby ja studiowal. Chciala wciagnac go do wiru oczarowania, do ktorego nie mozna wstapic inaczej niz z zamknietymi oczyma. Dlatego nie zgadzala sie stanac na czworakach, bo w takiej pozycji ich ciala w ogole sie nie dotykaly i mogl ja ogladac z prawie polmetrowego dystansu. Nienawidzila tego dystansu. Chciala zespolic sie z nim w jedno. Dlatego twierdzila uparcie, ze nie doznala rozkoszy, choc caly dywan byl mokry od jej orgazmu.
– Nie szukam rozkoszy – mowila – szukam szczescia, a rozkosz bez szczescia nie jest zadna rozkosza.
Inaczej mowiac dobijala sie do bramy jego poetyckiej pamieci. Ale brama byla zamknieta. W poetyckiej pamieci nie bylo dla niej miejsca. Jej miejsce bylo na dywanie.
Jego przygoda z Teresa zaczela sie dokladnie w tym miejscu, w ktorym konczyly sie przygody z innymi kobietami. Odgrywala sie po drugiej stronie imperatywu, ktory zmuszal go do zdobywania kobiet. Nie chcial w Teresie niczego odkrywac. Otrzymal ja odkryta. Kochal sie z nia, zanim zdazyl wziac do reki swoj imaginacyjny skalpel, ktorym otwieral lezace cialo swiata. Zanim zdazyl zapytac siebie, jaka bedzie, kiedy zacznie sie z nia kochac, juz sie z nia kochal.
Historia milosci zaczela sie dopiero pozniej: dostala goraczki i nie mogl odeslac jej do domu tak jak inne kobiety. Kleczal przy jej lozku i przyszlo mu do glowy, ze ktos mu ja poslal po wodzie w koszyku. Powiedzialem juz, ze metafory sa niebezpieczne. Milosc zaczyna sie od metafory. Inaczej mowiac: milosc zaczyna sie w chwili, kiedy kobieta wpisze sie swym pierwszym slowem do naszej poetyckiej pamieci.
12.
Przed kilkoma dniami znow mu sie zapisala w myslach: wracala jak zawsze do domu z mlekiem, a kiedy jej otworzyl, przyciskala do piersi wrone otulona w czerwony szalik. Tak Cyganki trzymaja w objeciach swoje dzieci. Nigdy tego nie zapomni: ogromny, oskarzycielski dziob wrony przy jej twarzy.
Znalazla ja zakopana w ziemi. Tak kiedys kozacy robili z wzietymi do niewoli wrogami. „Dzieci to zrobily” – powiedziala i w tym zdaniu byla nie tylko konstatacja, ale rowniez nagly wstret do ludzi. Przypomnial sobie, jak mu powiedziala niedawno: „zaczynam ci byc wdzieczna, ze nigdy nie chciales miec dzieci”.
Wczoraj skarzyla mu sie, ze w restauracji napadl na nia jakis facet. Zlapal ja lapa za tani naszyjnik i powiedzial, ze musiala na niego zarobic prostytucja. Byla tym bardzo przejeta. Bardziej niz nalezalo, pomyslal Tomasz. Nagle go przerazilo, ze tak malo ja widywal w minionych dwoch latach i ze mial tak malo mozliwosci, by dlugo tulic w swych dloniach jej rece – zeby przestaly drzec.
Z takimi myslami szedl rano do kancelarii, w ktorej urzedniczka rozdzielala prace na caly dzien. Jakis prywatny klient upieral sie, zeby jego okna myl wlasnie Tomasz. Szedl pod ten adres niechetnie, obawial sie, ze znow go wzywa jakas kobieta. W jego myslach bylo pelno Teresy i nie mial checi na zadne przygody.
Kiedy drzwi sie otworzyly, odetchnal. Zobaczyl przed soba wysokiego i lekko zgarbionego mezczyzne. Mezczyzna mial dluga brode i kogos mu przypominal.
Usmiechnal sie:
– Niech pan wejdzie, panie doktorze – i wprowadzil go do pokoju.
W pokoju stal mlody mezczyzna. Byl purpurowy na twarzy. Patrzyl na Tomasza i staral sie usmiechac.
– Was dwoch, jak sadze, nie trzeba sobie przedstawiac – powiedzial mezczyzna.
– Nie – odpowiedzial Tomasz i bez usmiechu podal mlodziencowi reke. Byl to jego syn. Potem dopiero mezczyzna z dluga broda sam mu sie przedstawil.
– Od razu wiedzialem, ze mi pan kogos przypomina! – zawolal Tomasz – Jakze! Oczywiscie, ze pana znam. Pana nazwisko.
Usiedli w fotelach, miedzy nimi stal niski stolik konferencyjny. Tomasz uswiadomil sobie, ze obydwaj mezczyzni, ktorzy naprzeciw niego siedza, sa jego niedobrowolnymi dzielami. Do zrobienia syna zmusila go pierwsza zona, a rysy tego wysokiego mezczyzny opisal z przymusu policjantowi, ktory go przesluchiwal.
Zeby odegnac te mysli, spytal:
– To od ktorego okna mam zaczac?
Obydwaj mezczyzni zaczeli sie serdecznie smiac.
Tak, bylo jasne, ze nie chodzi o zadne mycie okien. Zaproszono go nie po to, by myl okna, zaproszono go, by go zlapac w pulapke. Nigdy nie rozmawial ze swym synem. Dzis po raz pierwszy uscisnal mu reke. Znal go tylko z widzenia i nie chcial go znac inaczej. Zyczyl sobie nic o nim nie wiedziec i chcial, zeby syn zyczyl sobie tego samego.
– Piekny plakat, prawda? – redaktor pokazal duzy rysunek w ramach, ktory wisial na scianie naprzeciw Tomasza.
Teraz dopiero Tomasz rozejrzal sie po mieszkaniu. Na scianach wisialy interesujace obrazy, duzo fotogramow i plakatow. Rysunek, ktory mu redaktor pokazal, byl publikowany w 1969 roku w jednym z ostatnich numerow tygodnika, zanim Rosjanie go zlikwidowali. Byla to imitacja slynnego plakatu z czasow rosyjskiej wojny domowej z 1917 roku, ktory wzywal do wstapienia do Armii Czerwonej: zolnierz z czerwona gwiazda na czapce i z niezwykle surowym spojrzeniem patrzy wam w oczy i wyciaga do was reke z wymierzonym palcem wskazujacym. Oryginalny rosyjski tekst brzmial: „Obywatelu, czy wstapiles juz do Armii Czerwonej?” Ten tekst zostal zastapiony czeskim tekstem: „Obywatelu, ty rowniez podpisales dwa tysiace slow?”
Byl to swietny zart. „Dwa tysiace slow” to byl pierwszy slawny manifest z wiosny 1968, w ktorym wzywano do radykalnej demokratyzacji rezymu komunistycznego. Podpisalo go wielu intelektualistow, a zwyczajni ludzie przychodzili pozniej rowniez, aby podpisac manifest, tak ze podpisow bylo takie mnostwo, ze nikt nie byl w stanie ich policzyc. Kiedy Armia Czerwona wdarla sie do Czech i rozpoczely sie czystki, jednym z pytan zadawanych obywatelom bylo: „ty rowniez podpisales dwa tysiace slow?”. Kto sie przyznal, ze podpisal, tego bez gadania wyrzucano z pracy.
– Wspanialy rysunek. Pamietam go dobrze – powiedzial Tomasz. Redaktor usmiechnal sie:
– Miejmy nadzieje, ze ten czerwonoarmijec nie podsluchuje, o czym rozmawiamy. Potem dodal powaznie:
– Zeby wszystko miedzy nami bylo jasne, panie doktorze. To nie jest moje mieszkanie. Jest to mieszkanie